Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jest pomysł na biznes - na wędkarzach można zarobić

Mateusz Bolechowski
Mateusz Bolechowski
Tegoroczne wakacje będą zupełnie inne od tych, do których przywykliśmy. Mała jest szansa na wyjazdy w ciepłe kraje, bo kryzys stał się faktem i pieniędzy mamy w portfelach coraz mniej. A i krajowy rynek turystyczny dostał przez epidemię obuchem i nie wiadomo, na ile się podniesie (choć jestem dobrej myśli). Co zrobić?

Anglicy mawiają „myśliwi, wędkarze i inni kłamcy”. I jest w tym trochę prawdy, choć nie tylko oni lubią wyolbrzymiać swoje osiągnięcia, że wspomnę tylko o politykach, z kandydatami na prezydenta na czele. Wędkarze mają w społeczeństwie opinię nie najlepszą. Próżniaki, na ryby jeżdżą, żeby pić wódkę i w ogóle - czy to za zajęcie dla poważnego człowieka? Otóż, ryby na wędkę łowili już starożytni rzymianie, o wędkującym ruskim carze pisze Gall Anonim, pierwsze poradniki dla wędkarze pisano już w średniowieczu.

Coś takiego jest w tym zajęciu, że łowią i robotnicy i koronowane głowy. W Polsce wędkarzy jest około miliona. Mniej więcej tyle, co ryb. Bo nasze wody są ubogie, jak biblijna wdowa. Dlatego Polacy masowo wyjeżdżają na szczupaki do Szwecji, na dorsze do Norwegii, na sandacze do Holandii, na sumy do Włoch i Hiszpanii i na pstrągi do Słowenii. Wydają na to każdego roku miliony. Tymczasem, u nas rzek i jezior też nie brakuje. Tyle, że w większości są niemal puste i trudno w nich złapać cokolwiek większego niż ołówek.

Wędkarze tłumnie ruszają w miejsca, gdzie można się nałowić, nawet, jeśli schwytane okazy trzeba wypuścić. To na razie pierwsze jaskółki, ale w Polsce są już okolice, gdzie mieszkańcy żyją z wędkarstwa. Nad Jeziorem Żarnowieckim na Pomorzu w każdej wiosce przez cały rok ludzie wynajmują moczykijom noclegi i łodzie, sprzedają obiady, a miejscowi specjaliści zarabiają jako przewodnicy. Bo są wielkie szczupaki. Nad San na pstrągi i lipienie przyjeżdżają wędkarze z całego świata, z łowiska, z którego nie wolno zabierać ryb, żyje kilka okolicznych wsi. Licencję (100 złotych za dzień) trzeba wykupić z półrocznym wyprzedzeniem. Takich przykładów jest więcej. To dobry biznes. Spece od łowienia wielkich sumów w Wiśle za jednodniową wyprawę kasują klienta na kilkaset złotych. Wiedzą o tym także właściciele prywatnych stawów. Za kilo sprzedanego do sklepu karpia zarobią może 10 złotych, za tę samą rybę, która po złowieniu wróci do wody – kilka razy więcej! A do tego sprzedadzą piwko, kiełbaskę, albo usmażą rybkę za dodatkową opłatą.

Druga strona medalu to Mazury – jezior tam bez liku, ale w większości pływają tylko płotki i uklejki. Resztę wyłowili rybacy. Coraz więcej ludzi rozumie, że nie tędy droga – pod ich naciskiem samorządy stawiają na wędkarstwo. Bo zwykli letnicy odwiedzają region przez trzy miesiące, a wędkarze przez okrągły rok. W świętokrzyskim jedynym zbiornikiem, gdzie obowiązuje zasada „złów i wypuść” jest mały zalew w Suchedniowie. Przyjeżdżają tu ludzie z całej Polski. Stworzenie znakomitego łowiska zajęło raptem dwa lata. Wkrótce, gdy fama się rozejdzie, skorzystają na tym także miejscowi. Mamy w regionie sporo miejsc, które przy minimalnym wysiłku mogą się stać turystyczną Mekką. Warto spróbować i zarobić na „obibokach z kijem w garści”!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie