- Wyruszyliśmy z hiszpańskiej Malagi. Płynęliśmy przez Wyspy Kanaryjskie, Wysypy Zielonego Przylądka. Potem przepłynęliśmy przez Atlantyk, co zajęło nam długie 12 dni. Następnie znaleźliśmy się na Wyspie Fernando należącej do Brazylii. Po pobycie tam przenieśliśmy się na Barbados – opowie licealista.
Płynął Fryderykiem Chopinem
Kacper pasję do żeglarstwa wyniósł właśnie z drużyny harcerskiej, w której aktywnie działa przez cały rok, czy to odnawiając jachty, czy też organizując corocznie obozy na Mazurach w Rydzewie nad Niegocinem. Pomysł wyjazdu na Niebieską Szkołę zrodził się przez przypadek, gdy trafił na filmik pokazujący życie na żaglowcu szkolnym. Szybko ze zwykłej ciekawostki znalezionej w Internecie powstał pomysł na spędzenie długiego czasu na pięknym żaglowcu szkolnym jakim jest STS Fryderyk Chopin. Przez następne kilka miesięcy ciężko pracował, żeby dopiąć na ostatni guzik sprawy związane ze szkołą oraz z formalnościami.
- Czas rejsu to dla mnie niesamowita ilość wspaniałych chwil towarzyszących nawet najbardziej prozaicznym czynnościom, takim jak zmywanie naczyń przy przechyłach, czy spożywanie posiłków na talerzach, które zjeżdżają ze stołów kiedy statek wchodzi na grzbiet fali i z niego zjeżdża – z uśmiechem opowiada Kacper. - Oprócz tego mieliśmy okazję zobaczyć całkowicie inne kultury i przebywać w klimacie, do którego nie jesteśmy przyzwyczajeni – dodaje.
Nocne warty, rozdarte żagle
Łącznie na statku było 50 osób z całej Polski. 35 to uczniowie klas od ósmej podstawówki do drugiej liceum. Z wiadomych względów nie mogło obyć bez załogi stałej do której zaliczał się kapitan, trzej oficerowie, bosman, kuk oraz mechanik i nauczyciele, którzy prowadzili lekcje podczas żeglugi.
Rejs rozpoczął się jedenastego listopada 2018 roku, a zakończył dziewiętnastego stycznia 2019. Załoga płynęła przez 919 godzin.
- Nasz cykl życia wyznaczały, oprócz szkoły, godziny wacht. Wachty są zawsze trzy: pierwsza w godzinach od północy do czwartej i od dwunastej do szesnastej, druga, od czwartej do ósmej oraz od szesnastej do dwudziestej, oraz trzecia, czyli od ósmej do dwunastej i od dwudziestej. Podczas takich czterogodzinnych zmian naszym zadaniem było sterowanie statkiem oraz wypatrywanie, czy na horyzoncie nie pojawia się jakiś statek, bądź coś, co może nam zagrozić. Pobudka o godzinie siódmej trzydzieści, śniadanie zawierające zawsze ser żółty, krakowską suchą, pomidory, jeśli akurat się nie skończyły oraz ketchup, co niedzielę jajecznica, a jeśli nam się udało ubłagać kuka to owsianka albo parówki, co było powodem do świętowania – uśmiecha się Kacper. - Do godziny dziesiątej czas wolny, albo wachta nawigacyjna, jeśli się akurat miało trzecią wachtę, oraz sprzątanie statku- tak zwane rejony. Od dziesiątej do trzynastej piętnaście - szkoła, czyli cztery lekcje, następnie przerwa, czyli podobnie czas wolny albo wachta nawigacyjna dla wachty pierwszej. Po obiedzie, zwykle mięsnym i dobrze doprawionym dzięki kucharzowi, który był naszym zbawieniem, zaczynaliśmy drugi blok lekcji, czyli od szesnastej do osiemnastej piętnaście. Po lekcjach mieliśmy wolne, bądź wachtę nawigacyjną dla członków wachty drugiej. O dwudziestej obowiązuje godzina nauki własnej, czyli czas w którym zamiast spać, albo siedzieć za sterem mamy się samemu uczyć do sprawdzianów, czy robić zadania domowe. Po nauce własnej pierwsze dwie wachty idą spać, a trzecia obejmuje stanowiska nawigacyjne. Oczywiście od tej rutyny są wyjątki, na przykład wachta kambuzowa polegająca na pomaganiu w przygotowaniu posiłków dla całej załogi, bosmańska, której członkowie za zadanie mieli naprawiać to, co się ostatnio zepsuło, bądź szyć żagle (jednego dnia spędziłem na maszcie ponad pięć godzin z igłą szyjąc rozdarcie wielkości trzydziestu centymetrów), ostatnim typem służby jest służba u mechanika, czyli sprawdzanie sprawności sprężarek, agregatów prądotwórczych, pomp. Ci, którym akurat wypadła jakaś wachta u oficera mogli być w razie potrzeby zwolnieni ze wszystkich zajęć aby móc się oddać pracy w danym zakresie – z niezwykłą pasją opowiada 17 – latek.
Nie było łatwo wrócić do „normalności”
Największą przygodę jest mu ciężko wytypować, ponieważ wszystko było całkowicie inne od życia na lądzie, w jakiś specyficzny sposób niesamowite. - Podczas pierwszej części rejsu mieliśmy na przykład dosyć wysoką falę oraz wiatr o sile 7Bft, czyli około 55 kilometrów na godzinę. Na wachtach nawigacyjnym podkład zalewała fala, często padało oraz często zdarzały się alarmy do żagli w celu zmniejszenia ich powierzchni, czy zrobienia zwrotu. Oprócz tego wrażenie robiła różnorodność fauny i flory odległych wysp, iguany kręcące się wokół stolików restauracji, kolibry spijające nektar z kwiatów, czy życie na rafach w krystalicznie czystej wodzie Karaibów – opowiada uczeń IV Liceum Ogólnokształcącego w Kielcach.
Bardzo skomplikowany okazał się dla Kacpra… powrót do „normalności”, a wszystko przez zmianę stref czasowych. Oprócz tego ciężko było mu przyzwyczaić się do temperatury niższej o ponad 25 stopni. - Kolejną rzeczą było mieszkanie samemu w pokoju, podczas gdy na rejsie w kajucie mieszkało nas dziewięciu chłopaków – mówi i przyznaje, że powrót do szkoły okazał się natomiast nieco łatwiejszy niż mogłoby się wydawać, ponieważ nadrobił materiał przed wypłynięciem, nie lekceważył też obowiązków na statku.
Czy harcerz jeszcze kiedyś chciałby wyruszyć w kolejną, emocjonującą podróż? - Zdecydowanie tak. Jestem mocno związany z żeglarstwem, więc jeśli tylko będę miał okazję do ponownego znalezienia się na żaglowcu to oczywiście skorzystam – odpowiada.
POLECAMY RÓWNIEŻ:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?