Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kamil Stoch. Człowiek ze złota (WIDEO)

Przemysław Franczak, Soczi
Paweł Relikowski
Można powiedzieć i napisać wiele górnolotnych słów na temat tego, co zrobił w Soczi, tylko po co? Najlepiej patrzeć na niego w niemym podziwie. Oto Kamil Stoch. Podwójny mistrz olimpijski.
Skok Kamila Stocha na dużej skoczni w Soczi

Skok Kamila Stocha na dużej skoczni w Soczi

Kiedy karierę kończył Adam Małysz, powtarzaliśmy sobie tak: nie będzie po nim spalonej ziemi, ale na zawodnika takiego formatu prędko się nie doczekamy. Pomyliliśmy się. Stoch właśnie wskoczył na półkę, na której do tej pory siedziały tylko dwie legendy: Fin Matti Nykanenen i Szwajcar Simon Ammann. Nikomu innemu nie udało się wygrać dwóch konkursów na jednych igrzyskach.

CZYTAJ TAKŻE: Kamil Stoch z drugim złotym medalem!!! (relacje, WIDEO)

- Przez chwilę myślałem: to sen. Ale to nie jest sen - śmiał się w sobotę Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego.
Lubimy porządkować rzeczywistość, układać ją w rankingi, więc zapewne zacznie się teraz w Polsce dyskusja - albo nawet już się zaczęła - czy Stoch swoimi osiągnięciami właśnie przeskoczył Małysza. Można ich porównywać, przykładać miarę to z tej, to z tamtej strony, ale to chyba niepotrzebna licytacja. Wybitni są obaj, Kamil pisze inną historię, na inne czasy. Również dzięki wielkiemu poprzednikowi.

Jego występ w Soczi stanie się do polskiego sportu, ba, całej naszej popkultury kolejną ikoną. Znajdzie sobie miejsce gdzieś między skokiem Fortuny, Wembley, gestem Kozakiewicza, biegami Szewińskiej. Tyle siły na skoczniach w kompleksie Russkije Gorki wykrzesał z siebie drobny chłopak z Zębu. Z dwoma złotymi medalami na szyi ważący niewiele ponad 53 kilo.

- Łza poleciała, ale pewnie nie tylko u mnie. Jak się pierwszy raz zdobywa tytuł mistrza olimpijskiego jest fajnie, ale drugie złoto to jest coś niewiarygodnego - mówił trener Łukasz Kruczek. - To dopiero trzeci zawodnik na świecie, któremu się to udało!
I trzeci trener, któremu udało się do tego doprowadzić.

- Kamil to duma narodu. Wiedziałem, że wygra. To co zrobił, to coś niesamowitego. Moje skoki są bardzo dobre, ale jego niesamowite. Nie ma tutaj na niego gościa, chyba że znajdzie się jakiś z innej planety, ale nie sądzę - żartował Jan Ziobro (15. miejsce), przyjaciel Stocha.

Znów, tak jak po konkursie na normalnej skoczni, razem z Maciejem Kotem (12.) wzięli go po drugim skoku na ramiona, znów w polskiej ekipie była szalona radość.

Kruczek: - Nie mam takiej myśli, że zrobiliśmy już prawie wszystko. Zrobiliśmy już wiele, ale jeszcze dużo przed nami. Idziemy do historii, ale jeszcze do niej przeszliśmy.
Oj, chyba jednak przeszliście.

Dla Kamila sobota zaczęła się od niezwykłej niespodzianki. Do Krasnej Polany w tajemnicy - wiedział o tym tylko trener Kruczek - przyjechała jego żona Ewa. W wiosce olimpijskich na oczach zaskoczonego męża wyskoczyła z wielkiej skrzyni.

- Szczękę zbierałem z podłogi. Przed konkursem bardzo się denerwowałem, a to odciągnęło moje myśli od startu - opowiadał potem.

Wojna nerwów zaczęła się na skoczni. Pogoda nie była najlepsza, wiatr kręcił się po skoczni jak zagubieni kierowcy autobusów po olimpijskim parku.

- Wiatr był dramatyczny. Mogło wydarzyć się coś, czego nie chcieliśmy, czyli jakiś pech, przypadek - przyznawał Kruczek.
Z walki o medale wywiało starych mistrzów. Ammann zajął dopiero 17. miejsce i z igrzyskami żegnał się ze łzami w oczach. Thomas Morgenstern w ogóle nie zakwalifikował się do 2. serii, słabo skoczyli Anders Bardal i Gregor Schlierenzauer. Za to Stoch zrobił swoje - na półmetku prowadził. W finałowym skoku zatroszczył się o dramaturgię widowiska. Skoczył, jak mówił potem, źle i długo nie wiadomo było, czy wygrał.

- Szybko liczyliśmy to wszystko i gdy wyskoczyły współczynniki wiatru, to mniej wiedzieliśmy, że powinien być pierwszy. Pewności jednak nie było - mówił Kruczek.

Na skoczni cisza. Organizatorzy nie spieszyli się z wyświetleniem rezultatów, jakby chcieli celowo intrygować publiczność.
- Dłużyło się to strasznie, bałem się, że mi serce nie wytrzyma - śmiał się Tajner.

Na telebimie pokazano Ewę Stoch. Trzymała zaciśnięte pięści i szeptała: "proszę, proszę, proszę".

Wyprosiła. Stoch wyprzedził Japończyka Noriakiego Kasaiego - 41 lat, siódme igrzyska i pierwszy medal w konkursie indywidualnym - o zaledwie 1,3 punktu.

No i się zaczęło. Wariacka radość na trybunach, pod skocznią.
- Czy myślałem jadąc tu o medalach? Czasem pojawiały się myśli, na krótko, że może coś zdobędziemy, ale szybko je trzeba było uciąć. To dekoncentruje. Trzeba się skupiać nie na nagrodzie, ale na pracy. Nie można przejść od razu z czwartej do szóstej klasy, coś jest po drodze. Wiadomo, że każdy marzy o sukcesach. Ale nie wolno stracić z pola widzenia drogi, która do nich prowadzi - wykładał swoją filozofię Kruczek.

Może nas ona zaprowadzić do jeszcze jednego medalu. W niedzielę konkurs drużynowy (początek o godz. 18.15 polskiego czasu).
- Są bardzo poważne szanse, w zasięgu jest nawet złoto - uważa Tajner. - Nie ma ani jednej reprezentacji, która miałaby czterech świetnie skaczących zawodników. A my mamy w miarę równą czwórkę, z takim fighterem an końcu, który to może rozstrzygnąć.
Ziobro: - Jesteśmy mocni, ale nie zapeszajmy. Tanio skóry nie sprzedamy, będziemy walczyć. A jak Bóg da, to będziemy się cieszyć.

W sobotę wieczorem były treningi, nie wszyscy mogli uczestniczyć w ceremonii medalowej z udziałem Stocha.

- Może całym teamem pojedziemy na dekorację we wtorek - stwierdził z nadzieją Kot.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie