Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katastrofa kolejowa pod Szczekocinami. Świętokrzyscy strażacy: - Te obrazy zostaną z nami już na zawsze

Elżbieta ZEMSTA [email protected]
Jerzy Dąbrowski był jednym z jędrzejowskich strażaków, który pomagał wyciągać z pogniecionych wagonów poszkodowanych w katastrofie kolejowej.
Jerzy Dąbrowski był jednym z jędrzejowskich strażaków, który pomagał wyciągać z pogniecionych wagonów poszkodowanych w katastrofie kolejowej. Straż Pożarna Jędrzejów
Świętokrzyscy strażacy opowiedzieli o swoim udziale w akcji ratunkowej pod Szczekocinami. Ich relacje są wstrząsające
Jerzy Dąbrowski był jednym z jędrzejowskich strażaków, który pomagał wyciągać z pogniecionych wagonów poszkodowanych w katastrofie kolejowej.
Jerzy Dąbrowski był jednym z jędrzejowskich strażaków, który pomagał wyciągać z pogniecionych wagonów poszkodowanych w katastrofie kolejowej. Straż Pożarna Jędrzejów

Jerzy Dąbrowski był jednym z jędrzejowskich strażaków, który pomagał wyciągać z pogniecionych wagonów poszkodowanych w katastrofie kolejowej.
(fot. Straż Pożarna Jędrzejów)

Ludzie umierali nam na rękach - dramatyczna relacja ludzi, którzy byli na miejscu katastrofy kolejowej w Szczekocinach - Czytaj więcej

- Te obrazy zostaną z nami już na zawsze - mówią świętokrzyscy strażacy, którzy byli na miejscu katastrofy kolejowej pod Szczekocinami. Ratowali ocalałych i wydobywali tych, którym nie udało się przeżyć. - Ta akcja nie przyniosła satysfakcji. Wciąż myślimy, czy mogliśmy zrobić dla tych ludzi więcej - mówią.

To miała być zwykła sobota. Dzień nie przyniósł specjalnych zdarzeń. Strażacy w regionie w większości wzywani byli do pierwszych palących się traw. Czas płynął wolno i leniwie. Zatrzymał się nagle po godzinie 21.

SZCZĄTKI WAGONÓW W TLE

- Pierwsze zgłoszenie, które z pogotowia wpłynęło do dyżurnego w jednostce włoszczowskiej, brzmiało nieprecyzyjnie - wspomina Krzysztof Ciosek, dowódca jednostki ratowniczo - gaśniczej z państwowej straży pożarnej we Włoszczowie. - Mieliśmy sygnał o tym, że pomiędzy Psarami a Szczekocinami prawdopodobnie wykoleił się pociąg. Dyżurny naszej straży nie czekał. Postanowił zadysponować wszystkie siły, jakie były w tym czasie w jednostce.

Starszy kapitan Ciosek akurat w tym dniu nie miał służby, pracuje w systemie ośmiogodzinnym, ale - jak mówi - jest wzywany do większych zdarzeń. - Zadzwonili do mnie, że jest akcja z pociągiem. Mieszkam zaledwie 200 metrów od siedziby straży, więc byłem na miejscu w ciągu kilku minut. Wraz z innym kolegą wsiedliśmy natychmiast w nasz operacyjny samochód i wyposażeni w apteczki pierwszej pomocy, ruszyliśmy do Szczekocin.

Moment przyjazdu na miejsce katastrofy pod Szczekocinami każdy ze strażaków wspomina inaczej. Jeden zwrócił uwagę na mrowie ludzi: poszkodowanych, rannych, ratowników, którzy uwijali się jak w ukropie. Innym w głowie pozostał obraz morza kogutów, dźwięki sygnałów alarmowych, krzyki i jęki.

- Strażacy ze Szczekocin, Sędziszowa i Zawiercia, którzy byli tam jako pierwsi, tak ustawili swoje wozy, aby światła postojowe oświetlały teren. W ich cieniach obraz był częściowo zamazany, widać były sylwetki kilkuset ludzi. W tej pierwszej chwili widziałem tylko te osoby, które nie miały na sobie okryć wierzchnich. Ludzie byli bez kurtek, płaszczów, zapewne w pośpiechu opuszczali przedziały. Pośród nich wyraźnie odcinali się miejscowi, którzy zdążyli narzucić na siebie to, co mieli pod ręką. A potem już same służby ratownicze: strażacy i sanitariusze. Gdzieś w tle majaczyły powyginane szczątki wagonów. Obraz nie do zapomnienia - wspomina kapitan Krzysztof Ciosek z Włoszczowy.

WIELKA BLASZANA, ZGNIECIONA KULA

Na stanie i wpatrywanie się w ogrom zniszczeń nie było czasu. W strażackiej hierarchii jest tak, że to najwyższy rangą oficer z jednostki, która jako pierwsza przyjeżdża na miejsce zdarzenia, obejmuje dowodzenie akcją. W przypadku Szczekocin dowódcą był strażak z miejscowej jednostki, później dowodzenie przejmowali ci wyżsi rangą, bardziej doświadczeni. Świętokrzyscy strażacy wykonywali polecenia tych, którzy akcją dowodzili - strażaków ze Śląska.

- Wokół wagonów siedzieli, stali i chodzili ci, którzy zdołali o własnych siłach wyjść z przedziałów. Tam było mnóstwo osób, które nie wiedziały, co mają ze sobą zrobić. Moim zadaniem było się nimi zająć, odsunąć ich jak najdalej od miejsca zdarzenia. Musieliśmy oczyścić teren dla ratowników, aby ci nie musieli wymijać poszkodowanych, albo deptać po leżących - opowiada Krzysztof Ciosek z jednostki włoszczowskiej.

Jego kolega z tej samej jednostki - Tomasz Szymański opowiada, że pod swoją komendę dostał pięć zastępów ochotniczych straży pożarnych z powiatu włoszczowskiego. Ich zadaniem było przeszukanie resztek wagonów i zlokalizowanie rannych, którzy tam jeszcze są.

Andrzej Michalski i Krzysztof Kurek z kieleckiej jednostki straży pożarnej byli na miejscu sobotniej katastrofy pod Szczekocinami. - Pomagaliśmy w akcji
Andrzej Michalski i Krzysztof Kurek z kieleckiej jednostki straży pożarnej byli na miejscu sobotniej katastrofy pod Szczekocinami. - Pomagaliśmy w akcji ratunkowej. Tego, co tam widzieliśmy pewnie nigdy nie zapomnimy. Aleksander Piekarski

Andrzej Michalski i Krzysztof Kurek z kieleckiej jednostki straży pożarnej byli na miejscu sobotniej katastrofy pod Szczekocinami. - Pomagaliśmy w akcji ratunkowej. Tego, co tam widzieliśmy pewnie nigdy nie zapomnimy.
(fot. Aleksander Piekarski)

- Pracę rozpoczęliśmy prawie dwie godziny po tym, jak na miejsce przyjechały pierwsi ratownicy. W zasadzie wszyscy ranni, którzy byli w wagonach, zostali już z nich wyciągnięci. My musieliśmy wraz z psami z Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego sprawdzić, czy w środku pogiętych wagonów znajduje się jeszcze ktoś żywy. Niestety, nikogo takiego już nie znajdywaliśmy - wspomina Tomasz Szymański.

W poszukiwaniu ofiar brał udział także Jerzy Dąbrowski z jednostki straży pożarnej z Jędrzejowa. Wraz z trzydziestoma strażakami z powiatu jędrzejowskiego pomagał ratownikom dostać się do środka zmiażdżonych wagonów.

- Cięliśmy blachy. To była trudna i bardzo żmudna praca, bo konstrukcje były twarde. Środek wagonów wyglądał jak wielka blaszana, zgnieciona kula. Mieszało się szkło, resztki siedzeń, fragmenty bagaży i drabinki, gdzie pasażerowie kładą swoje rzecz podróżne. Pośród tego wszystkiego mogli jeszcze znajdować się ludzie. Szukaliśmy długo - mówi Jerzy Dąbrowski.

Starszy ogniomistrz wspomina, że zwłaszcza jedno wydarzenie zapadło mu głęboko w pamięci. To było wtedy, gdy dotarł do uwięzionego, rannego pasażera. - Ciężko go było wyciągnąć, bo był czymś przygnieciony. Byłem przy nim i mówiłem, żeby był cierpliwy, że zaraz go uwolnimy, że pomoc już jest w drodze. Pytał mnie, co się stało i dlaczego? Trudno tak powiedzieć człowiekowi, że pociągi się zderzyły i że niektórzy nie żyją, ale on ma szczęście.

UPORAĆ SIĘ ZE WSPOMNIENIAMI

Świętokrzyscy ratownicy pracowali na miejscu prawie całą noc. Do swych jednostek przyjechali nad ranem w niedzielę.

- Dopiero, gdy opadły emocje, można było zastanowić się nad tym, co tam widzieliśmy. Z naszego, strażackiego punktu widzenia to, że wypadek wydarzył się akurat w tym miejscu, paradoksalnie było dobrą rzeczą. Kilkaset metrów dalej, już na terenie naszego województwa, byłoby znacznie gorzej przyjść z pomocą poszkodowanym. Dalej są moczary, podmokły teren, nasze wozy zaczęłyby grzęznąć w ziemi. Tam, gdzie doszło do katastrofy, był dobry podjazd, pogoda nam sprzyjała, bo ziemia była jeszcze zamarznięta. Łatwo był dojechać niemal pod same wraki - opowiadali Andrzej Michalski i Krzysztof Kurek z komendy miejskiej straży pożarnej w Kielcach, którzy wraz ze swoim dowódcą w sobotę do Szczekocin wyruszyli wozem technicznym.

Teraz wszyscy ci, którzy pomagali w akcji ratunkowej, muszą się uporać ze swoimi wspomnieniami, z obrazami, które pozostają w ich głowie.

- Już chyba zawsze na informację o tym, że jest jakieś zdarzenie związane z pociągami, będę myślał, co widziałem pod Szczekocinami. Ciągle się zastanawiam, czy mogłem zrobić dla tych ludzi więcej, czy mogłem lepiej pomóc - wyznaje Tomasz Szymański z Włoszczowy.

Jego przełożony, Krzysztof Ciosek dodaje, że chociaż sam ma za sobą ponad 20 lat służby i bywał przy najróżniejszych akcjach, to nic nie przygotowało go na to, co zobaczył na miejscu katastrofy. - Żadne ćwiczenia, żaden scenariusz nie odzwierciedli rzeczywistości. Podczas akcji nie ma czasu na myślenie o sobie, trzeba działać. Ale prędzej czy później te wspomnienia nas doganiają i wtedy trzeba umieć nad nimi zapanować.

- Po tym wszystkim rozmawialiśmy między sobą z kolegami, że może to dobrze, że nie u nas, nie na naszym terenie wydarzyła się ta tragedia. Myślę sobie jednak, że to przecież bez znaczenia. Ludzkie nieszczęście nie zna przecież granic powiatów. Śmierć jest straszna. W każdy miejscu - dodaje Jerzy Dąbrowski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie