Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy się to wszystko skończy? O prognozowanym końcu COVID-19 mówi profesor Dorota Zarębska-Michaluk

Paula Goszczyńska
Paula Goszczyńska
Wojewódzki Szpital Zespolony Kielce
O wzroście zakażeń, o tym czy mieszkańcy zaczęli poważnie traktować COVID-19 oraz kiedy się to wszystko skończy rozmawiamy z profesor Dorotą Zarębską-Michaluk, zastępcą kierownika Kliniki Chorób Zakaźnych Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Kielcach, doktor habilitowaną nauk medycznych.

Sytuacja robi się coraz bardziej poważna. Uważa Pani, że mieszkańcy również traktują ją poważnie?

Wydaje się, że liczby zaczęły przemawiać do wyobraźni. Coraz mniej widzę osób noszących maseczkę na brodzie lub nonszalancko zwisającą z ucha. Po części przyczyniły się do tego oczywiście wprowadzone restrykcje, ale mam nadzieję, że również odpowiedzialność i troska o siebie i bliskich.

Liczba zakażeń cały czas rośnie. To wynik wcześniejszego poluzowania obostrzeń oraz beztroskich wakacji?

Nie da się żyć w izolacji od bliskich, znajomych i przyjaciół. Nie da się funkcjonować w pracy, jeśli nie mamy za sobą beztroskich wakacji, podczas których odpoczęliśmy i naładowaliśmy akumulatory. Nie da się dzieci i młodzieży zamknąć w domu. Poluzowanie obostrzeń wprowadzonych wiosną było niezbędne. Inną sprawą jest to, że te wiosenne restrykcje były bardzo mocno na wyrost i to beztroskie zachowanie po ich poluzowaniu było efektem "z odbicia". Ale to wiemy teraz. Liczba zakażeń rośnie, bo taka jest natura zjawiska zwanego epidemią. Krzywa epidemiczna ma swój określony kształt przypominający dzwon, tak jest od tysięcy lat. Drobnoustrój trafia na wrażliwą populację, zakażenie się szerzy, czego wyrazem jest wzrost liczby zakażonych, który właśnie obserwujemy (nie tylko my, ale również inne kraje, poza Szwecją) a potem następuje spadek. I są tylko dwa czynniki, które mają wpływ na tę krzywą, uzyskanie odporności populacyjnej i szczepienia. Zwróćmy również uwagę na to, że cały czas operujemy danymi dotyczącymi liczby zakażonych, a nie pacjentów wymagających leczenia. Cóż z tego, że mamy dane o liczbach zajętych łóżek szpitalnych, skoro część z nich zajmują chorzy, którzy nie wymagają leczenia szpitalnego z powodu COVID-19 tylko innej choroby, a SARS-CoV-2 wykryto u nich przypadkiem, bo trafili z innej przyczyny, choćby ze złamaniem nogi. Część pacjentów leży w szpitalu, bo mimo, że nie mają objawów COVID-19, to wymagają izolacji i opieki z powodu chorób współistniejących, a rodzina nie może albo nie chce im tej opieki zapewnić. Nie da się jednak zaprzeczyć, że nie tylko liczba zakażonych, ale i tych chorujących i wymagających hospitalizacji znacząco wzrosła. I to w sytuacji, kiedy bardzo spadła liczba dostępnych łóżek z powodu zamknięcia szpitali jednoimiennych. Efektem tego są liczne ogniska w innych placówkach szpitalnych, nie przystosowanych do leczenia chorych zakaźnych. I w ten sposób epidemia szerzy się wśród innych pacjentów tych placówek, czyli osób schorowanych i starszych, bo tacy przecież trafiają do szpitali. I ich kosztem odbywa się budowanie odporności populacyjnej. To scenariusz najgorszy z możliwych. Na odporność populacyjną powinni pracować ludzie znacznie młodsi, u których ryzyko ciężkiego przebiegu choroby i zgonu jest znikome. Dlatego decyzję o niezamykaniu szkół uważam za bardzo rozsądną. Dzieci i młodzież przechodzą zakażenie bezobjawowo lub łagodnie. Ale trzeba pamiętać o tym, że nie mogą wchodzić w bliskie relacje z seniorami. Czyli widują się z babciami i dziadkami na bezpieczną odległość, a przytulanie odkładają na potem, na czas po epidemii.

Każdy zadaje sobie pytanie – kiedy się to skończy? Czy są jakiekolwiek prognozy?

Jak już powiedziałam, dwa czynniki o tym decydują, uzyskanie odporności populacyjnej i dostępność szczepionki. Prace nad szczepionką są zaawansowane, wiele preparatów weszło w ostatnią fazę badań i są szanse na to, że pojawi się ona w przyszłym roku. Mimo zielonego światła dla prac nad szczepieniami na SARS-CoV-2 pewnych etapów badań nie da się pominąć lub skrócić. Szczepionka musi być nie tylko skuteczna, ale i bezpieczna. Poziom odporności populacyjnej dla zakażeń SARS-CoV-2 wynosi około 60 procent, czyli tyle osób w społeczeństwie musi ulec zakażeniu, aby pozostałe 40 procent było bezpieczne, bo wirus przestanie krążyć w populacji "odbijając" się od osób już uodpornionych. Mam nadzieję, że w przyszłym roku jeden z tych dwóch warunków zostanie osiągnięty.

Czy maseczki ochronne i utrzymywanie dystansu wystarczą by czuć się bezpiecznie?

Nie, bo nie we wszystkich sytuacjach możemy nosić maseczki i zmniejszyć dystans, nie wyobrażam sobie takiego zachowania między domownikami. Ale poza domem, kiedy przebywamy w pomieszczeniach zamkniętych wśród osób, z którymi nie zamieszkujemy na co dzień, maseczki odpowiednio często zmieniane i właściwie założone znacząco to ryzyko redukują. A w przestrzeni otwartej największe znaczenie ma utrzymywanie dystansu, moim "zakaźniczym" zdaniem maseczki nie mają wpływu na transmisję, chociaż zgodnie z obowiązującymi przepisami też należy je zakładać.

Koronawirus w regionie. Najważniejsze informacje

Polecamy: Epidemia koronawirusa - raport minuta po minucie najnowszych informacji dotyczących wirusa w Polsce i na świecie

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie