Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ludzie z regionu świętokrzyskiego w rządzie. Poznaj ich

Paweł WIĘCEK
Tomasz Półgrabski w lipcu objął stanowisko prezesa spółki spółki PL.2012+. Wcześniej przez siedem lat był wiceministrem sportu.
Tomasz Półgrabski w lipcu objął stanowisko prezesa spółki spółki PL.2012+. Wcześniej przez siedem lat był wiceministrem sportu. archiwum prywatne
Jest ich czworo. Troje z nich opowiedziało nam o swojej drodze na szczyt, pracy i tęsknocie za najbliższymi.
Beata Oczkowicz, wiceminister obrony narodowej, podczas uroczystości wojskowych z prezydentem Polski Bronisławem Komorowskim.

Beata Oczkowicz, wiceminister obrony narodowej, podczas uroczystości wojskowych z prezydentem Polski Bronisławem Komorowskim. archiwum prywatne

Beata Oczkowicz, wiceminister obrony narodowej, podczas uroczystości wojskowych z prezydentem Polski Bronisławem Komorowskim.
(fot. archiwum prywatne)

Harują od świtu do zmierzchu. Kochają swoją robotę i angażują się z całych sił w to, co robią, choć odbywa się to kosztem rodziny. Podkreślają, że siedząc na ministerialnych fotelach nie stracili kontaktu z rzeczywistością. Tacy są: Beata Oczkowicz, Arkadiusz Bąk i Tomasz Półgrabski.

Najmłodszy stażem w tym gronie jest pochodzący z Ostrowca Świętokrzyskiego Arkadiusz Bąk, od 1 sierpnia tego roku wiceminister gospodarki. Jego kariera w strukturach rządowych miała błyskawiczny przebieg, bo ledwo kilka miesiący wcześniej objął funkcję szefa gabinetu politycznego wicepremiera i ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego.

NAJWAŻNIEJSZY ZDROWY DYSTANS

Do skorzystania z propozycji objęcia teki podsekratarza stanu resorcie Arkadiusza Bąka namówiła żona. - To absolutnie wyjątkowa dziewczyna. Powiedziała, że damy sobie radę i przekonała mnie, bym skorzystał z tej szansy zawodowej. Ale praca na tym stanowisku w sensie rodzinnym jest trudna - przyznaje wiceminister Bąk.

Do Warszawy z Ostrowca Świętokrzyskiego wyjeżdża w niedzielę późnym wieczorem. W stolicy pracuje od samego rana do wieczora. W rodzinnym domu jest z powrotem dopiero w piątek po południu. Najbardziej cierpi z powodu rozłąki z dwuletnią córeczką.

- Widzę ją od weekendu do weekendu, ale wtedy nie odlepiamy się od siebie. Zdarzało mi się, że w ministerstwie po południu śpiewałem jej piosenki czy opowiadałem bajki przez telefon. Łatwo więc nie jest pod względem rodzinnym - opowiada Arkadiusz Bąk.

Z zawodowego punktu widzenia czuje jednak pełną satysfakcję. Podkreśla, iż zachowuje zdrowy dystans do pełnionej funkcji oraz splendorów, jakie się z tym wiążą. - To nobilitujące miejsce. Patrzę czasem na moją tabliczkę, a ona tak dziwnie wygląda. Aż trudno uwierzyć, ale nie nadymam się, wprost przeciwnie. Zdaję sobie sprawe, że to nie jest praca na całe życie. Podchodzę do tego zadaniowo. Wiem, że można się wykazać dla gospodarki, dla regionu, ale przecież nie będę całe życie w Warszawie. Gdybym w to wierzył, nie nadawałbym się. Dlatego w ministerstwie zachwuję się normalnie i nie zadzieram nosa. Okazuje się, że nawet na wysokich stanowiskach można z ludźmi rozmawiać normalnie po ostrowiecku, po świętokrzysku, bez zadęcia - mówi Arkadiusz Bąk.

Dla wszystkich, którzy marzą o wejściu na polityczne szczyty, ma prostą mapę. - Najpierw praca, czyli zaangażowanie, poważne podejście do nauki, do tego, co się robi. Nie mam rodziny w partii. Nikt mnie nie ciągnął po nepotyzmie czy kumoterstwie. Oczywiście ważne jest, by trafić na odpowiednich ludzi, którzy zainspirują. Dla mnie był to marszałek Adam Jarubas, chłopak, który pokazał, że można być normalnym, młodym, rozważnym gościem, a osiągnąć tak wiele. Bez marszałka Jarubasa wejście do Warszawy byłoby trudne, aczkolwiek przydało się także i to, że dobrą opinię o nie mieli ministrowie nie z PSL, z którymi współpracowałem jako dyrektor Biura Społeczeństwa Informacyjnego w Urzędzie Marszałkowskim w Kielcach - zaznacza

Takie chwile należą do rzadkości. Wiceminister gospodarki Arkadiusz Bąk w Warszawie z żoną Justyną i córką Amelią.

Takie chwile należą do rzadkości. Wiceminister gospodarki Arkadiusz Bąk w Warszawie z żoną Justyną i córką Amelią. archiwum prywatne

Takie chwile należą do rzadkości. Wiceminister gospodarki Arkadiusz Bąk w Warszawie z żoną Justyną i córką Amelią.
(fot. archiwum prywatne)

UWIELBIA SWOJĄ PRACĘ

- Gdyby dwa i pół roku temu ktoś mi powiedział, że wejdę do rządu, pomyślałabym, że coś się komuś porobiło z głową - śmieje się Beata Oczkowicz, wiceminister obrony narodowej, która mieszka w Kielcach. W nowej roli odnalazła się szybko, choć początki nie były łatwe. - Ministerstwo Obrony Narodowej to męski świat. Obawiałam się, że faceci w mundurach kobietę zwierzchnika mogą różnie traktować. Ale od momentu objęcia teki do dziś wypracowałam sobie opinię i myślę, że jestem darzona szacunkiem - mówi Beata Oczkowicz.

Przyznaje, że pracę wprost uwielbia. Najbardziej lubi wyjazdy do jednostek wojskowych. - Wtedy mogę "dotknąć" infrastruktury, zobaczyć, jakie inwestycje zaplanowano do realizacji, wnieść swoje uwagi, odpytać, dlaczego coś nie jest realizowane, a coś przyspieszyć - opowiada wiceminister Oczkowicz. W niektórych sytuacjach musi też użyć wojskowej łaciny. - Staram się tego środka nie nadużywać. Jeśli jednak już po niego sięgam, to oznacza, że ktoś musiał mnie bardzo wyprowadzić z równowagi, co się zdarzało. Ale jestem szefem, który potrafi też zrobić spotkanie sekretariatu z okazji imienim, by napić się kawy, zjeść ciasto i porozmawiać w normalnej atmosferze. Takie chwile oddechu są potrzebne, by poznać się z pracownikami jako normalni ludzie - mówi Beata Oczkowicz.

Życie rodzinne pani wiceminister skurczyło się do jednego dnia w tygodniu. - Ale zdarza się i tak, że zostaje z tego tylko dopołudnie lub popołudnie, ponieważ jeżdżę po wojewódzwie i odbywam mnóstwo spotkań - przyznaje.

Od października Beacie Oczkowicz samotność nie będzie już tak bardzo doskwierać. - Syn rozpoczyna studia w Warszawie i sprowdzi się do mnie. Jeśli wytrzymamy, będziemy razem mieszkać - śmieje się.

Dodaje, że gdyby mogła cofnąć czas, bez wahania podjęłaby decyzję o objęciu teki wiceministra obrony narodowej. - Codziennie rano kiedy wstaję, cieszę się, że idę do pracy. Jestem szczęściarą, że mogę być tu, gdzie jestem. Doceniam to, co dostałam od losu, i staram się spłacać ten dług pracą, którą wykonuję z oddaniem - podkreśla Beata Oczkowicz.

PEŁEN ENERGII DO ŻYCIA

Droga Tomasza Półgrabskiego do stanowiska podsekretarza, następnie sekretarza stanu w Ministerstwie Sportu i Turystyki, a od lipca tego roku prezesa spółki PL.2012+, która jest operatorem Stadionu Narodowego, zaczęła się w… Ostrowcu Świętokrzyskim. - Nie miałem super ustawionego taty i mamy, nie należałem do partii. Co osiągnąłem, zawdzięczam pracy i ambicji - podkreśla z dumą Tomasz Półgrabski.

Jego karierze w sportowym duchu fair-play patronował inny ostrowczanin - poseł Zbigniew Pacelt. Poznali się w czasach, kiedy ten wybitny sportowiec i olimpijczyk pełnił kierownicze funkcje w Urzędzie Kultury Fizycznej i Sportu. To Pacelt przyjął świeżo upieczonego absolwenta Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie do pracy. Dopiero po miesiącu zorientował się, że jestem z Ostrowca. Nie mówiłem mu, bo byłoby to głupie. Bardzo dobrze się nam pracowało. Pod jego skrzydłami rozwijałem się. Zbigniew Pacelt to taki mój drugi ojciec - przyznaje Tomasz Półgrabski.

Do Ministerstwa Sportu i Turystyki trafił w 2007 roku. - Ludzie mnie już znali, wiedzieli, że jestem rzutki, mam pomysły, w Sejmie się obijałem. Jak Mirosław Drzewiecki został ministrem, ktoś mnie polecił, a on zaprosił na spotkanie. Zapytał, kim chcę być. Powiedziałem, że wiceministrem. Pacelt powiedział, że jestem ok i tak się zaczęła moja przygoda - wspomina z uśmiechem.

Na początku 2012 roku nowa szefowa resortu Joanna Mucha podziękowała Tomaszowi Półgrabskiemu za współpracę. Wówczas założył prywatną działalność. Rozłąka z ministerstwem nie trwała jednak długo. - Po siedmiu miesiącach Joanna przeprosiła mnie i poprosiła, bym przyszedł do pracy. Cenię ją, bo to super babka w sense intelektualnym. Źle zaczęła, ale dobrze skończyła - twierdzi Tomasz Półgrabski.

Za Andrzeja Biernata awansował na sekretarza stanu w resorcie. - Jestem z tego dumny, bo nie należę do partii, nie mam poparcia politycznego, a dochrapałem się stanowiska zarezerwowanego dla posłów czy senatorów - śmieje się Tomasz Półgrabski. W tym roku minister Biernat złożył mu propozycję objęcia funkcji prezesa spółki PL.2012+, operatora Stadionu Narodowego.

- Długo się nie zastanawiałem. Miałem 15 minut na decyzję. Kierowałem się przyszłością. Uznałem, że taki szlif biznesowy by mi się przydał. Chcę się sprawdzić. To mój drugi miesiąc, a jestem tak szczęśliwy, mam pełno energii do życia. Stadion Narodowy to symbol nowoczesnej Polski i chcę go rozwijać - deklaruje Tomasz Półgrabski.

Jakie ma dalsze plany? - Kiedyś babcia podarowała mi działkę pod Ostrowcem w pięknym miejscu. Nie sprzedałem jej. Z tyłu głowy wciąż mam pomysł, że jak już przejdę różne szczeble, to chciałbym wrócić. Może jakąś służbę publiczną będę pełnił? - zastanawia się.

Pochodzący z Kielc wiceminister skarbu państwa Wojciech Kowalczyk nie znalazł nawet pięciu minut na rozmowę z "Echem Dnia"...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie