Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małgorzata Rozenek - Majdan o in vitro. Szczere wyznania padły w Kielcach

Marzena Ślusarz
Marzena Ślusarz
Małgorzata Rozenek - Majdan po raz pierwszy do Kielc  przyjechała na zaproszenie poseł Marzeny Okły - Drewnowicz. Otwarcie opowiedziała o  swoim schorzeniu, jakim jest niepodłość. Wspólnie panie apelowały o przywrócenie refundacji in vitro.
Małgorzata Rozenek - Majdan po raz pierwszy do Kielc przyjechała na zaproszenie poseł Marzeny Okły - Drewnowicz. Otwarcie opowiedziała o swoim schorzeniu, jakim jest niepodłość. Wspólnie panie apelowały o przywrócenie refundacji in vitro. Dawid Łukasik
Małgorzata Rozenek - Majdan po raz pierwszy zagościła w Kielcach w czwartek, 26 września. Spotkanie z kobietami z regionu zorganizowała i poprowadziła posłanka Platformy Obywatelskiej Marzena Okła - Drewnowicz. W rozmowie dla Echa Dnia prezenterka telewizyjna i celebrytka wyjaśniła, jak przebiegało jej leczenie niepłodności, zdradziła jakie emocje jej towarzyszyły i jak wygląda życie jej dzieci, które przyszły na świat dzięki metodzie in vitro.

Pani Małgosiu, otwarcie przyznaje Pani, że dzieci ma Pani dzięki metodzie in vitro. Spotyka się Pani z wieloma osobami w całym kraju, dlaczego zaangażowała się Pani w działalność społeczną?

I cieszę się, że mogłam przyjechać do Kielc. Temat in vitro wymaga dialogu i czasu na rozmowę. Jest to chyba jedyny światopoglądowy temat, który łączy całe społeczeństwo. Według badań z 2015 roku, ponad 60 procent społeczeństwa jest opowiada się za finansowaniem metody in vitro z budżetu państwa. Przypomnijmy, że dzięki dofinansowaniu z budżetu państwa w latach 2013 - 2015 na świat przyszło 22 tysiące dzieci. W 2016 roku rząd Prawa i Sprawiedliwości wycofał dofinansowanie dla tego programu. Trzy miliony Polaków dziś leczy się z powodu niepłodności, a biorąc pod uwagę, że ta liczba rośnie, dofinansowanie tej metody leczenia jest potrzebne. Bardzo wiele złych emocji i mitów narosło wokół in vitro. Przyjechałam do Kielc po to, by w spokojnej atmosferze móc o tym rozmawiać. Przecież nie ma nic piękniejszego, niż posiadanie dzieci. Uważam, że to jest mój obowiązek, by mówić o tym głośno. Dziękuję posłance Marzenie Okle - Drewnowicz za wsparcie. Wszystkim, którzy przechodzą przez procedurę in vitro chcę powiedzieć „jestem z Wami, jestem jedną z Was”. Przeszłam przez to i przechodzę przez ostatnie dwa lata. Niestety bez skutku, tym bardziej rozumiem rodziny, którzy podporządkowują całe życie, pracę i budżet pod procedurę in vitro.

W jaki sposób Pani podeszła do diagnozy i leczenia niepłodności?
Stanisław ma ponad 13 lat, Tadeusz 9,5. Wtedy metoda in vitro nie budziła takich emocji, kontrowersji, jak dziś. Osoby korzystające z niej nie były narażone na ostracyzm. Jestem osobą zadaniową i mniej więcej po około roku od starań o dziecko, zorientowałam się, że jest poważny problem i zdecydowałam na pomoc profesjonalnych lekarzy zajmujących się niepłodnością. Po przejściu wstępnej diagnostyki w klinice usłyszeliśmy, że albo in vitro, albo nic. Nie mamy innego wyjścia. Przyczyna niepłodności leży po mojej stronie. Ta chwila była najtrudniejszą w całej procedurze leczenia. Jestem bardzo szczęśliwą mamą i to jest najważniejsza rola w moim życiu. Każdego dnia dziękuję i Bogu, i losowi, i lekarzom za to, że synów mam.

W jaki sposób powiedziała Pani swoim dzieciom, że przyszły na świat z pomocą in vitro?

Chłopcom powiedziałam bardzo szybko i zupełnie naturalnie. W czasach, kiedy rodziłam Stasia, nie było takiej stygmatyzacji tej metody. Była pewnym nowum medycznym, ale nie było zamieszania światopoglądowego. Nie odczuwam wstydu, że musiałam z niej skorzystać, więc powiedzenie synom przyszło dość spokojnie. Kiedy przejeżdżaliśmy autem obok kliniki powiedziałam: „Zobaczcie chłopcy, to tutaj lekarze pomogli mi mieć Was”. Rozmawialiśmy o tym chwile, ale nie zainteresowali się tym tematem przesadnie, nigdy też to nie była tajemnica.

Pani synowie spotkali się sami z przykrym zachowaniem?
Ze względu na specyficzną szkołę, do której chodzą, nigdy nie byli stygmatyzowani. Ale wiele kobiet do mnie pisze, że ich dzieci spotykają się z uwagami. Dla mnie to jest straszne, jak dorośli potrafią krzywdzić dzieci.

Jedną z opowieści krążących w społeczeństwie nadającej in vitro charakter czegoś złego jest kwestia wyrzucania zarodków.
Procedura in vitro jest tak wielkim wysiłkiem dla pary, emocjonalnym, finansowym, organizacyjnym, logistycznym, że każdy powstały zarodek jest na wagę złota. Skuteczność in vitro jest na poziomie maksymalnie trzydziestu siedmiu procent, więc każdy z zarodków daje nam szansę na powtórzenie przy ewentualnym niepowodzeniu bez przechodzenia całej terapii hormonalnej od nowa. Koszt leków jest bardzo wysoki, więc nikt nie „bawi się” w wyrzucanie zarodków. One są kriokonserwowane, i to jest clou tej metody. Kriokonserwacja jest jedyną metodą ochrony zarodków. My, tak jak i wiele par, wróciliśmy po zarodek, gdy zdecydowaliśmy się na drugie dziecko. Wracalność po zarodki jest na poziomie ponad 90 procent. Żaden z tych zarodków nie jest wyrzucany. Nawet jeśli pary nie wróciły, to zarodki przekazywane są do adopcji. Nie ma w Polsce możliwości wyrzucania, czy niszczenia zarodków na żadnym etapie. To jest mit godzący w osoby borykające się z niepłodnością.

Jak Pani przechodziła przez procedurę? Za którym razem udało się Pani zajść w ciążę?
Byłam wtedy młodą osobą, bo szybko podjęłam decyzję o założeniu rodziny. I Stanisław, i Tadeusz są z pierwszej próby z tak zwanego pierwszego transferu. Czyli zaraz po stymulacji hormonalnej, pierwszy zarodek, który jest podany utrzymuje się i zostaje donoszony. Po urodzeniu Stasia, gdy zdecydowaliśmy się na drugie dziecko, wykorzystaliśmy kriokonserwowane zarodki, to nie udało się. Rozpoczęliśmy znowu stymulację, przeszliśmy przez in vitro i pojawił się Tadeusz.

I teraz znów zdecydowała się Pani, wraz z mężem, na in vitro.
Od dwóch lat staramy się, przechodzimy przez leczenie i bardzo marzymy o dziecku. Ale życia nie oszukasz i wieku też nie oszukasz. Płodność kobiety po 35 roku życia dramatycznie spada. To nie jest kwestia ewentualnych schorzeń, po prostu tak jakby natura sama wiedziała, że kobieta, która przekroczyła 35 lat może nie mieć już tyle siły. Dużo trudniej jest zajść w ciążę w ogóle, nie tylko w przypadku korzystania z in vitro. Dlatego namawiam kobiety, by nie odkładały decyzji o macierzyństwie ma później. Mimo, że cały czas nam się mówi o tym, byśmy były odpowiedzialne, najpierw studia, stabilność, zawód, czy nawet zwiedzanie świata. Tylko, że my to wszystko zdążymy zrobić, a w pewnym momencie już możemy nie zdążyć zostać mamami.

Jakie emocje towarzyszą w czasie leczenie in vitro?
In vitro to bardzo trudny emocjonalnie temat. A dokładanie do niego jeszcze problemów logistyczno - prawno - finansowych to już często za dużo dla kobiety. Bardzo się cieszę, że stało się ogólnopolskim standardem, że w klinikach leczenia niepłodności jest opieka psychologa klinicznego. Wiele par rozmowy i wsparcia potrzebuje. Kobiety często mierzą się z bardzo dużym zwątpieniem w siebie, mężczyźni też bardzo źle to znoszą.

Jakie przeżycia Pani towarzyszyły? Który moment był najtrudniejszy?
Moment, gdy słyszy się diagnozę „albo in vitro, albo nic” jest zawsze szokiem. Wtedy każda z par musi przepracować emocje, które się pojawiają. To jest trochę niedowierzanie, trochę złość, pytanie „dlaczego ja?”. Każda para ma swój mechanizm radzenia sobie z tą informacją. Później sam czas ciąży wspominam jako najpiękniejszy okres swojego życia. Obydwie ciąże znosiłam rewelacyjne, bardzo dobrze się czułam też psychicznie, byłam bardzo uspokojona, wszystko mi się podobało. Zrozumiałam wtedy określenie stan błogosławiony. Sam początek macierzyństwa nie jest taki prosty. Wczesna macierzyństwo, zwłaszcza przy pierwszym dziecku, nie wygląda tak, jak na reklamach. Do swojej roli mamy, musiałam się przez co najmniej pół roku przestawiać i przygotowywać. Te początki wspominam jako trudne. Ale urodzenie drugiego dziecka już nie jest taką rewolucją i nie wiem jak to jest możliwe, ale dwójkę dzieci wychowuje się łatwiej niż jedno.

Zna Pani Świętokrzyskie?
Poznałam całkiem dobrze Góry Świętokrzyskie, gdy byłam tu na wycieczce w czasach szkoły średniej i się zgubiłam. Nie sama, z koleżanką, obydwie pomyliłyśmy trasy... Pamiętam, kiedy tato potem mi powiedział: „No tylko ty coś takiego mogłaś zrobić”.

POLECAMY RÓWNIEŻ:

Największe zagrożenia dla zdrowia w 2019



Bohaterska akcja 11 – latka. Uratował babcię

Możesz żyć nawet 120 lat - tylko nie rób tych rzeczy!



Ile kosztuje zdrowie w Polsce?



Jak widzą świat osoby z wadą wzroku?


od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie