Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maluchem do jurty po kumys

Zdzisław Surowaniec
Dorota, Marcin, Damian i Marta (z lewej) na schodach świątyni buddyjskiej w okolicach Ułan Bator.
Dorota, Marcin, Damian i Marta (z lewej) na schodach świątyni buddyjskiej w okolicach Ułan Bator. M. Krystkowiak
Ośmioro młodych ludzi wpadło na pomysł wyprawy maluchami do Mongolii. Równie dobrze mogliby zaplanować wyprawę na Księżyc na miotłach. Ale im się udało!
Maluchem po Mongolii

Maluchem po Mongolii

Przejechali fiacikami tam i z powrotem 17,5 tysiąca kilometrów.

Studentka ze Stalowej Woli uczestniczyła w wyprawie małymi fiatami do Mongolii. Chcieli pokazać, że można zwiedzać świat w mało komfortowych warunkach i po niskich kosztach.

Choć powrót był taki jak odwrót napoleońskiej armii spod Moskwy, to jednak wszystko skończyło się szczęśliwie.

Marta Krystkowiak ze Stalowej Woli kończy studia na wydziale architektury krajobrazu na Politechnice Krakowskiej. To ładna dziewczyna, wysoka, ma sylwetkę modelki. I chyba jest szalona, bo kiedy usłyszała od przyjaciół propozycję wyjazdu maluchami do Mongolii, zaświeciły jej się iskierki w oczach. Żadną sztuką jest wsiąść do mocnego dżipa i ruszyć przez dzikie pola do Ułan Bator. Wyzwaniem jest zasiąść za kółkiem dwudziestoletniego malucha i przejechać przez ukraińskie i rosyjskie pola i stepy, a potem po bezdrożach Mongolii. Tam i z powrotem.

KULTOWE AUTO

- Kręciła nas Azja - przyznaje Marta. - Chcieliśmy zrobić wyprawę maluchami, bo to kultowe auto - tłumaczy z uśmiechem. To było wielkie wyzwanie. Na wyobraźnię działało to, że mieli przejechać Ural, Syberię, kilka granic, które dzieliło ich od egzotycznego kraju.

Przed wyjazdem na wschód odstraszali ich inni. A właściwie ostrzegali. - Panuje wiele stereotypów jak jest za wschodnią granicą - uważa Marta. Nie było innego sposobu sprawdzić jak tam jest, jak tylko wyjechać. Największym problemem były pieniądze na wyjazd. Szukanie sponsorów przez ogłoszenia w internecie na nic się nie zdało. Udało się zdobyć forsę dzięki osobistym kontaktom. Wsparły ich między innymi kopalnia soli w Wieliczce i Hotel "Solny".

Marta na dwa miesiące wyjechała do pracy do Norwegii, żeby zarobić na wyjazd. Pracowała tam w restauracji. Mimo tego, że była blisko ukończenia studiów, wzięła urlop dziekański. Szalona młodzież kupiła cztery dwudziestoletnie maluchy czyli fiaty 126p.

- Maluchy przygotowywało kilku mechaników. W starych maluchach wymienione zostało na nowe części co tylko się dało - wspomina Marta. Marcin zajmował się naprawą aut podczas podróży. Był jedynym, który kumał o co chodzi w mechanice samochodowej.

Wzięli ze sobą zapasowe części zamienne. Na dachu zamocowali podarowane im bagażniki Thule, okleili pojazdy nalepkami sponsorów. Kierowcy mieli kubełkowe siedzenia Bimarco, na autach zamocowane zostały halogeny dachowe firmy Bosma i anteny CB-Radio.

KOLIZJA NA POCZĄTEK

Kiedy Marta z dwojgiem uczestników wyprawy jechała na miejsce zbiórki na wielicki rynek, gdzie czekała na nich telewizja, przyjaciele i ciekawscy, staranowało ją na drodze auto. Szybko zaszpachlowali nierówność i pognali. - Uznaliśmy, że to będzie na szczęście - powiedziała.

Po odczekaniu pół dnia na przejściu polsko-ukraińskim, wjechali na Ukrainę. I tu od razu zaskoczenie. Mieli przed sobą szeroką, niezłą drogę! Na powitanie dostali za to mandat za przekroczenie prędkości. Bo przy ograniczeniu do 20 km na godzinę, jechali pięćdziesiątką.

Nocowali tak jak planowali czyli w namiotach, w polach i lasach. Pierwszego poranka na Ukrainie okazało się, że rozbili obóz przy pomniku ofiar wojny z 1919 roku i zostali okrzyczani przez dwie kobiety, że bezczeszczą święte miejsce. Po czterech dniach stanęli na rosyjskiej granicy. - To było duże przeżycie, bo przed nami była Rosja, o której tyle się słyszało - wspomina Marta.

I powstał problem. Pogranicznicy zażądali za wpuszczenie łapówki. Chcieli dostać po 50 dolarów od każdego, albo wskazywali przejście oddalone o 300 kilometrów.

- Uparliśmy się, że nie zapłacimy. Najpierw udawaliśmy, że dzwonimy do polskiego konsulatu, a potem rzeczywiście zadzwoniliśmy. Usłyszeliśmy radę, żeby nie płacić, tylko żądać wpuszczenia. I to pomogło. Rosjanie byli zresztą bardzo mili, w końcu nas wpuścili - opowiada Marta.

Ale potem dostali się w ręce celników. Musieli wyładowywać wszystko z aut. - To, co długo w kraju pakowaliśmy i upychaliśmy, teraz musieliśmy wynieść do kontroli - wspomina Marta. Znowu usłyszeli o podarkach. Każdy dał na odczepne po pięć dolarów i zostali wpuszczeni do Rosji.

POWĄCHALI ROSJĘ

A w pierwszym mieście czekała ich niezwykła niespodzianka. Grupa rosyjskiej młodzieży powitała ich szampanem. - Powiedzieli, żebyśmy pociągnęli nosem i przekonali się jak pachnie Rosja - mówi Marta.
Nowością była konieczność poddawania się kontroli przed każdym wjazdem do miast i wyjazdem. - Rosyjscy milicjanci przyczepiali się do czego tylko mogli, ale nie tylko do naszych aut. Także do rosyjskich. Pytali o narkotyki. Oglądali nasze maluchy, śmiali się, że napęd jest na tylne koła, pytali ile cylindrów ma silnik - opowiada Marta.

Na jednym z punktów kontrolnych ubawiony milicjant dał podróżnikom… polski "świerszczyk", który najwyraźniej już mu się znudził. - A my daliśmy ten "świerszczyk" milicjantowi na następnym punkcie i szybciej nas otworzył szlaban - śmieje się Marta.

Przez cały czas nocowali w ustronnych miejscach, zjeżdżając z głównej drogi w las czy na bezludzie. - Myliśmy się szlaufami na stacjach paliw - przyznaje. Minęli Omsk, przeskoczyli przez Ural i dalej przez Czelabińsk, Nowosybirsk, Irkuck. W Wołgogradzie stanęli pod słynnym pomnikiem Matuszki-Rasiji, monumentalnym wyobrażeniem kobiety z mieczem w dłoni. Na wspomnienie Sybiru Marta wzdycha, tak się jej tam podobało.

- Drogi mają w porządku - ocenia Marta rosyjski asfalt. Zachwycała się widokami przyrody. - Miejscami widok był tak piękny jak na fototapecie - porównuje. Dużym przeżyciem był postój nad Bajkałem z idealnie czystą wodą. Kolega, który myślał, że złowi tam rybę zawiódł się bardzo. W czystej wodzie ryby nie miały ochoty na polski haczyk.

ŁAPALI DZIURY

Musieli mocować się z awariami maluchów. Przede wszystkim łapali dziury w dętkach. W jednym z silników wyparował olej i skrzynia biegów niemiłosiernie hałasowała, dopóki nie dolali smarowidła. Problemy były z paliwem o niskiej zawartości oktanów. Ratunkiem było dolewanie do baku spirytusu.

Przed wjazdem do Mongolii musieli wypełnić mnóstwo papierów. Po pokonaniu biurokratycznych progów wjechali do celu podróży. Mieli 200 kilometrów do Ułan Bator. Dotarli tam, ustępując po drodze stadom owiec. W stolicy Mongolii mogli odsapnąć u koleżanki. Ich przyjazd relacjonowała telewizja. Rozglądnęli się po mieście, posmakowali mongolskiej kuchni i zrobili naradę jak wracać do domu.

W Polsce myśleli, że załadują maluchy do konteneru i wrócą. Ale okazało się to bardzo drogie. Po naradzie zdecydowali, że wrócą tym, czym przyjechali - maluchami. Jeszcze tylko wyprawili się auteczkami na zwiedzanie górzystej Mongolii. Był tylko jeden problem - nie było asfaltowych dróg. Poruszali się po wyjeżdżonych ścieżkach.

To, co wspominają najczulej, to górskie krajobrazy i serdeczność ludzi. Zostali przyjęci w jurcie, gdzie pili kumys i jedli "kożuch z mleka" - jak to Marta nazywa. Wspomina przyjęcie, na którym każdy brał kawałek mięsa i gotował je sobie we wspólnym rosole. Jeden z kolegów otrzymał rogi kozicy, niezwykle cenne trofeum. Wielu chciało to od niego kupić, ale nie uległ. Potem żałował, bo poroże zabrali mu celnicy na mongolskiej granicy.

Mieli trochę problemów żołądkowych, jeden z kolegów przechorował cały dzień. Ale jak na taką całkowita zmianę diety, nie było katastrofy.

TRUDNY WYJAZD

Wyjazd z Mongolii okazał się niezwykle trudny. Zgubili drogę i zostali zawróceni z granicy, która była tylko dla Mongołów. Maluchami musieli wspinać się na górę wysoką na 2,5 tysiąca metrów. Piłowali więc auta na jedynce, albo jechali pod górę na wstecznym biegu. W tym czasie pasażer musiał iść za samochodem z bagażem, żeby nie obciążać silnika. Trzeba też było usuwać kamienie, żeby nie rozbić na nich miski olejowej.

W Rosji pękły im dwa resory. Przez cały dzień naprawiał im je rzemieślnik, który nie wziął za to ani grosza. - My Słowanie musimy sobie pomagać - tłumaczył. Poważną awarią było pęknięcie pierścienia w jednym silniku. Jechali tym autem przez Ural na jedynce, dolewając przepalony olej brany na stacjach. W innym maluchu przez ostatnie trzy dni podróży nie wyłączali cudem uruchomionego silnika, bo auto by już nie zapaliło.

To już nie był wesoły powrót, tak jak wesoły był wyjazd. Auta były w coraz gorszej kondycji, jedno z nich trzeba było holować. Ale nie zdecydowali się porzucić maluchów, dzięki którym przejechali szmat drogi. Było coraz zimniej, na szczytach gór leżał śnieg.

- Kiedy wjechaliśmy do Polski, to nasze drogi wydały nam się takie wąskie - przyznaje Marta. Mimo morderczego wysiłku, z nostalgią wspominają niezwykłą wędrówkę i bez entuzjazmu mówią o powrocie. Na wschodzie przeżyli niezwykłe emocje, spotkali wspaniałych ludzi, zobaczyli przyrodę zapierająca dech w piersiach, przeżyli trzęsienie ziemi w Irkucku. - Byliśmy zakurzeni, zmęczeni, sponiewierani, ale szczęśliwi - ocenia Marta. Mimo tak morderczej wyprawy, nie pokłócili się ani razu.

TERAZ AMERYKA!

W Tarnobrzegu ledwie zipiący maluch podążający do Krakowa zatrzymali policjanci. Za urwany zderzak chcieli kierowcy odebrać dowód rejestracyjny. Policjant dał się ubłagać od wymierzania kary, kiedy zobaczył paszport z mongolskimi pieczątkami.
Uczestników rajdu wyprawa uskrzydliła. Planują teraz wyjazd do Stanów Zjednoczonych i wyprawę od Alaski do Meksyku na maluchach albo nyską. Jest duża szansa, że przekonają się jak wygląda american dream i na własne oczy zobaczą, że Ameryka jest the best.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie