Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mateusz Kus, piłkarz Vive Tauronu Kielce: Ten rok jest dla mnie spełnieniem marzeń

Dorota Kułaga
Mateusz Kus w Kielcach mieszka z żoną Karoliną i córeczką Michaliną. W wolnych chwilach sięga po sportową autobiografię. Lubi wędkować. Jest potencjalnym dawcą szpiku kostnego.

W Kielcach jesteś od roku. Możesz powiedzieć, że zadomowiłeś się już w tym mieście?

Myślę, że tak. Pewnie nie znam jeszcze największych zakamarków Kielc, ale potrafię się już poruszać bez nawigacji. Bardzo mi się tu podoba.

Macie tu z żoną ulubione miejsca?

Tak. Kilka razy byliśmy na Kadzielni, lubimy spacerować w parku nad stawem. Na więcej za bardzo nie ma czasu.

No właśnie, ostatnio cały czas byliście w rozjazdach. Jak nie Rio de Janeiro, to Katar. Teraz wreszcie w domu.

I bardzo dobrze. Do wyjazdu do Brześcia będziemy na miejscu. W końcu można rozpakować walizki, bo ostatnio tylko przepakowywałem walizki z rzeczy reprezentacyjnych na klubowe. I cały czas byliśmy poza domem.

Ale swoje wielkie sportowe marzenie spełniłeś - zagrałeś w Rio de Janeiro. Igrzyska olimpijskie w Londynie oglądałeś w telewizji i pewnie nawet nie marzyłeś o tym, żeby zagrać w Rio.

Na pewno ten rok jest dla mnie spełnieniem marzeń. Osiągnąłem więcej, niż przypuszczałem, ale jest jeszcze kilka rzeczy, które chciałbym osiągnąć. Mam motywację do dalszej gry.

Duża adrenalina była podczas występów w Rio?

Jak zaczęły się pierwsze mecze, to atmosfera na trybunach była niesamowita. Przychodziło też dużo Polaków. Była adrenalina, ale taka pozytywna, raczej nie paraliżująca.

Ten dramatyczny mecz z Danią przegrany po dogrywce śni Wam się jeszcze po nocach? Bo medal był bardzo blisko...

Bardzo szybko staraliśmy się zapomnieć o tym meczu, bo czekał nas kolejny ważny pojedynek z Niemcami. W takim spotkaniu lepiej nie rozpamiętywać wcześniejszej przegranej. Ale pewnie jeszcze w nas wszystkich długo będzie „siedział” ten mecz, myślę, że przez najbliższe cztery lata, dopóki - daj Boże - nie zakwalifikujemy się do Tokio i nie ugramy czegoś więcej niż w Rio. Oby tak się stało.

Z Vive Tauronem zdobyłeś w zeszłym sezonie wszystkie możliwe trofea. Teraz dołożyliście trzecie miejsce w klubowych mistrzostwach świata w Katarze. To jakie kolejne wyzwania są przed Tobą i drużyną?
Obronić wszystkie trofea, które zdobyliśmy w tamtym sezonie. I wtedy do Kataru pojedziemy już po pierwsze miejsce, a nie po trzecie. Oczywiście, dalsze mecze w kadrze, w styczniu są mistrzostwa świata i kolejne cele przed nami.

Powiedziałeś, że cały czas chcesz iść do przodu, poprawiać swoje umiejętności. Nad czym przede wszystkim musisz jeszcze popracować?

Jest dużo takich elementów. Ja jestem przede wszystkim rozliczany z gry obronnej. Na pewno jest już trochę lepiej, w porównaniu do tego, co było na początku. Ale są jeszcze pewne elementy, które muszę poprawić. Nie będę zdradzał jakie, żeby nie ułatwiać zadania przeciwnikom. Muszę też popracować nad grą w ataku, żebym czuł się pewniej i koledzy też, gdy będę na kole w ataku.

Masz w drużynie Julena Aginagalde, więc masz się od kogo uczyć.
Julen to najlepszy kołowy na świecie, jest się od kogo uczyć. Ale w Vive ja jestem od innych zadań, Julen od innych. Wzajemnie się uzupełniamy.

Jesteś znany z twardej, agresywnej gry. A jaki jesteś prywatnie?

O to trzeba byłoby zapytać moją żonę (śmiech). A mówiąc poważnie, prywatnie na pewno nie jestem agresywny. Dobrze, że mogę się trochę wyszaleć, wyrzucić z siebie te emocje na treningach i w czasie spotkań. Poza boiskiem jestem innym człowiekiem, co nie znaczy, że jak mnie ktoś wkurzy, to nie jestem ostry.

Zawsze byłeś taki „charakterny”?
Taki jestem od początku. U mnie na Śląsku tak się grało w piłkę ręczną. Akurat bardzo mi się to podoba. Czasami próbuje się to wyplenić z piłki ręcznej. Według mnie twarda, męska gra, nie mówię - brutalna, jest fajna. Wydaje mi się, że gdyby tego nie było, gdyby każdy kontakt jak w koszykówce był karany, to dużo straciłaby nasza dyscyplina.

W Kielcach mieszkasz z żoną Karoliną i córeczką Michalinką, która ma osiem miesięcy. Rozłąka była na pewno trudna dla taty...

Zgadza się. Długi czas jej nie widziałem. Bardzo się zmieniła. Teraz, gdy tylko wróciłem do domu, każdą chwilę spędzamy razem. Staramy się codziennie spacerować, tym bardziej gdy pogoda dopisuje. Od tego sezonu córka zacznie chodzić na mecze, więc będę miał jednego kibica więcej.

Żona uprawiała sport?

Nie, to jest umysł ścisły. W Puławach pracowała w Instytucie Weterynaryjnym w laboratorium. Teraz, po urodzeniu córeczki, jest na urlopie macierzyńskim.

Ale na mecze chodzi?

Tak, jest moim najwierniejszym kibicem. Dużo wie o piłce ręcznej.

Czujesz się już popularny w Kielcach? Kibice zaczepiają, proszą o rozmowę, wspólne zdjęcie?
Zdarza się, tym bardziej, że jeździmy oklejonymi autami. Jesteśmy zauważalni, ale nie powiem, żeby mi to przeszkadzało, żeby to było to przesady nachalne. Wręcz przeciwnie - to jest bardzo miłe.

Czasem ktoś Cię przepuści na skrzyżowaniu?

Nieraz przydaje się jechać takim autem, bo ludzie wpuszczają. Ale z drugiej strony trzeba uważać, gdzie się parkuje, jak się jeździ, żeby nie było niepotrzebnych komentarzy.

Twoim hobby jest wędkarstwo. Wybierasz się z kolegami na ryby?

Wybieramy się, bo już dawno nie byliśmy. Wędkują Michał Jurecki, Krzysiek Lijewski, Mateusz Jachlewski, trener też, więc mamy sporą ekipę. Ja nauczyłem się wędkować w Puławach, na Wiśle. Tam też była kilkuosobowa grupa. Z tego co się orientuję, wędkowanie to ulubiony sport rozluźniający piłkarzy ręcznych. Można się odciąć od wszystkiego, miło odpocząć na łonie przyrody.

Wędkujesz dla okazów, czy bardziej po to, żeby się zrelaksować?

Dla relaksu. Jak złowi się jakąś sztukę, to robimy zdjęcie i wypuszczamy.

To jaki okaz był największy?

Ostatnio trafiały się fajne karpie, ale nie wiem nawet, ile ważyły. To nie jest najważniejsze.

W wolnych chwilach lubisz sięgnąć po dobrą książkę?

Po książkę zazwyczaj sięgam w podróży, czasem oglądam jakiś film.

Jakie książki czytasz najchętniej?

Autobiografie sportowców. Ostatnio czytałem Michaela Jordana, wcześniej Dennisa Rodmana, Shaquille’a O’Neala, Mike’a Tysona. Jak się ukazuje ciekawa biografia sportowa, to staram się ją przeczytać.

Przygodę ze sportem zacząłeś od piłki ręcznej?

Na podwórku zaczynałem od piłki nożnej. Trochę poważniejsze granie zacząłem od siatkówki. W mojej szkole podstawowej nauczyciel był fanem siatkówki i wszyscy uprawiali tę dyscyplinę. Jak poszedłem do gimnazjum, to tam już była klasa sportowa o profilu piłki ręcznej i przerzuciłem się na szczypiorniaka, między innymi ze względu na mój wzrost. To była bardzo dobra decyzja. Niedawno byłem w odwiedzinach w szkole, rozmawiałem z moim trenerem i wspominaliśmy nasze początki.

Rozmawiamy w Hali Legionów. Obok nas na rowerku stacjonarnym pedałuje trener Tałant Dujszebajew. To człowiek, któremu dużo zawdzięczasz. Bardzo chciał Cię mieć w swoim zespole, powołał też do kadry Polski. Stawia na Ciebie, a takie zaufanie trenera dla zawodnika jest bardzo ważne.

Moim pierwszym trenerem był Krzysztof Przybylski. Dużo mu zawdzięczam, podobnie jak kolejnym szkoleniowcom. Trenerowi Tałantowi jestem bardzo wdzięczny, bo od niego najwięcej się nauczyłem, poza tym on najbardziej we mnie wierzył. Gdy wszyscy mówili inaczej, on był konsekwentny. Dzięki niemu wszystko osiągnąłem. Trener momentami wierzył we mnie bardziej, niż ja sam w siebie. I zawsze dawał mi to odczuć. Dlatego zawsze będę mu za to bardzo wdzięczny. Podziwiam go za to, że to wszystko wytrzymał (śmiech).

Jesteś honorowym dawcą krwi.

Tak, ale już dawno nie oddawałem krwi, bo, niestety, nie mam kiedy. To się wiąże z tym, że mój organizm jest później osłabiony, więc nie mógłbym trenować. Wcześniej, jak grałem i mieszkałem na Śląsku, kilka razy to się zdarzyło.

Jesteś też potencjalnym dawcą szpiku kostnego.

Tak. Ale też ostatnio nic się nie dzieje w tej sprawie, nikt się nie zgłaszał po mój szpik.

Co Cię do tego skłoniło?

W Puławach była taka akcja, fundacja chciała się zareklamować, pozyskać nowych członków. Pomyślałem, że to żaden problem. Na patyczek oddawało się troszeczkę śliny, żaden problem, a można człowiekowi uratować życie, więc dlaczego nie.

Wasza drużyna znana jest z tego, że chętnie włącza się do akcji charytatywnych.
Jeżeli możemy pomóc w jakiś sposób, to zawsze jesteśmy chętni. Powinno się pomagać, bo wiadomo, że różnie w życiu bywa.

Jest coś, do czego ma słabość Mateusz Kus?

Mam słabość do słodyczy, ale trener mi zabrania (śmiech), więc muszę ograniczać. Nie mogę sobie teraz na nic pozwolić. Czasem zjadłbym kawałek dobrego sernika, ale ostatnio jestem z dala od tego.

Marzenia?

Żeby było zdrowie i żebyśmy wygrywali każdy kolejny mecz. Zdrowa i szczęśliwa rodzina są w życiu najważniejsze.

Mateusz Kus
Urodził się 14 lipca 1987 roku w Piekarach Śląskich. Gra na pozycji obrotowego.

Jest zawodnikiem Vive Tauronu Kielce. Wcześniej grał w Pieka-rach oraz Puławach. Po przyjściu do Kielc odniósł największe sukcesy - wywalczył mistrzostwo, Puchar Polski, wygrał Ligę Mistrzów, zadebiutował w kadrze Polski i na igrzyskach olimpijskich. Honorowy dawca krwi. Żonaty, żona Karolina, córka Michalina, która ma osiem miesięcy. Jest typem domatora, wolne chwile spędza z rodziną. Hobby: film, ciekawa książka, najlepiej sportowa autobiografia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie