Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieszkaniec gminy Mirzec zdobył Koronę Gór Polskich. Opowiada o moderczej wyprawie

Monika Nosowicz-Kaczorowska
Zespół zdobywców na pierwszym szczycie – świętokrzyskiej Łysicy. Od lewej: Mateusz Ferenc, Robert Stachyra i Bartosz Stachyra.
Zespół zdobywców na pierwszym szczycie – świętokrzyskiej Łysicy. Od lewej: Mateusz Ferenc, Robert Stachyra i Bartosz Stachyra. Archiwum prywatne
Mateusz Ferenc z Małyszyna w gminie Mirzec wraz z grupą pasjonatów zdobył Koronę Gór Polskich. I choć zapaleńcom nie udało się pobić nieoficjalnego rekordu Polski są ze swoich osiągnięć naprawdę dumni.

28 zdobytych szczytów

Mateusz Ferenc na najwyższym szczycie Beskidu Wyspowego – Mogielnicy.
Mateusz Ferenc na najwyższym szczycie Beskidu Wyspowego – Mogielnicy. Archiwum prywatne

Mateusz Ferenc na najwyższym szczycie Beskidu Wyspowego - Mogielnicy.
(fot. Archiwum prywatne)

28 zdobytych szczytów

1. Rysy 2499 m n.p.m (Tatry)
2. Babia Góra, 1725 m n.p.m. (Beskid Żywiecki)
3. Śnieżka 1602 m n.p.m. (Karkonosze)
4. Śnieżnik 1425 m n.p.m. (Masyw Śnieżnika)
5. Tarnica 1346 m n.p.m. (Bieszczady)
6. Turbacz 1310 m n.p.m. (Gorce)
7. Radziejowa 1262 m n.p.m. (Beskid Sądecki)
8. Skrzyczne 1257 m n.p.m. (Beskid Śląski)
9. Mogielica 1171 m n.p.m. (Beskid Wyspowy)
10. Wysoka Kopa 1126 m (Góry Izerskie)
11. Rudawiec 1112 m n.p.m. (Góry Bialskie)
12. Orlica 1084 m n.p.m. (Góry Orlickie)
13. Wysokie Skałki 1050 m n.p.m. (Pieniny)
14. Wielka Sowa 1015 m n.p.m. (Góry Sowie)
15. Lackowa 997 m n.p.m. (Beskid Niski)
16. Kowadło 989 m n.p.m. (Góry Złote)
17. Jagodna 977 m n.p.m. (Góry Bystrzyckie)
18. Skalnik 945 m n.p.m. (Rudawy Janowickie)
19. Waligóra 936 m n.p.m. (Góry Kamienne)
20. Czupel 933 m n.p.m. (Beskid Mały)
21. Szczeliniec Wielki 919 m n.p. m. (Góry Stołowe)
22. Lubomir 904 m n.p.m. (Beskid Makowski)
23. Biskupia Kopa 889 m n.p.m. (Góry Opawskie)
24. Chełmiec 851 m n.p.m. (Góry Wałbrzyskie)
25. Kłodzka Góra 765 m (Góry Bardzkie)
26. Skopiec 724 m n.p.m. (Góry Kaczawskie)
27. Ślęża 718 m n.p.m. (Masyw Ślęży)
28. Łysica 612 m n.p.m. (Góry Świętokrzyskie).

- To była naprawdę mordercza, wymagająca dobrej kondycji i wielu przygotowań wyprawa - tak o trwającej sześć dni eskapadzie mówi pochodzący z Małyszyna Mateusz Ferenc, 23-letni student zarządzania w warszawskiej Akademii Leona Koźmińskiego.

Jak sam wspomina, turystyką górską interesuje się od około 10 lat. Najpierw były to rekreacyjne wyprawy z wycieczkami szkolnymi i rodzicami w Tatry, pierwsze wędrówki do Morskiego Oka. Już wtedy górskie krajobrazy mocno działały na wyobraźnię nastolatka. Prawdziwą pasję rozbudził w nim jego chrzestny, mieszkający w Skarżysku Kamiennej alpinista i podróżnik Robert Stachyra. Dopóki Mateusz uczył się w szkołach w gminie Mirzec, a potem w starachowickim I Liceum Ogólnokształcącym wyprawy z chrzestnym były dość częste. Kiedy przeprowadził się do Warszawy, po górach z Robertem Stachyrą chodził już rzadziej. Podczas gdy Robert Stachyra zdobywał najwyższe szczyty w Europie, Mateusz schodził ukochane przez siebie Tatry.

Szalony pomysł, szalona wyprawa

- Idea zdobycie Korony Gór Polskich chodziła nam głowach od jakiegoś czasu. Kiedy projekt wyprawy zaczął się krystalizować zapragnęliśmy zrobić coś super. Wpadliśmy na pomysł pobicia nieoficjalnego rekordu zdobycia 28 najwyższych szczytów w Polsce. Chcieliśmy promować turystykę górską i aktywny sposób spędzania wolnego czasu - mówi Mateusz.

Projekt "Szczytami gór...najwyżej, najszybciej z ziemi i powietrza" rozrósł się, do wyprawy dołączali kolejni uczestnicy, którzy nie wyobrażają sobie siedzenia w miejscu podczas urlopu. Ostatecznie w góry wyruszyła silna, dziewięcioosobowa drużyna podzielona na trzy zespoły. Pierwszy zespół - zdobywców - postawił przed sobą najtrudniejsze zadanie - zdobycie Korony Gór Polskich w czasie krótszym niż 125 godzin i 45 minut. W tym właśnie zespole znalazł się Mateusz Ferenc oraz jego chrzestny Robert Stachyra i jego 16-letni syn Bartosz. Zdobywców z powietrza wspierali motoparalotniarze: Krzysztof Szczygieł, dyrektor miejskiego Centrum Kultury w Mostkach, Alina Jędrys, pilot, złota medalistka mistrzostw Polski Paralotniarzy oraz Piotr Krupa, pilot, członek Mikrolotowej Kadry Narodowej Aeroklubu Polskiego. Trzeci zespół tworzyli radiowcy i krótkofalowcy: Jarosław Zięba, Michał Murawski i Paweł Boruń. Do ich zadań należało zapewnienie łączności oraz umieszczanie na bieżąco informacji o postępach wyprawy na stronie internetowej. Zadaniem trójki motoparalotniarzy było zdobycie tych samych szczytów, na które wspinali się zdobywcy, tyle że z powietrza.

Mordercze sześć dni i nocy

Wyprawa wyruszyła 29 czerwca. Na początek poszła najbliższa góra - Łysica w Górach Świętokrzyskich.
- Wejście na Łysicę uważam za najłatwiejsze ze wszystkich. Góra niska, my byliśmy wypoczęci. Potem było już trudniej - przyznaje Mateusz. - Nie mieliśmy czasu na sen. Spaliliśmy tylko w samochodzie, podczas przejazdu od jednej góry do drugiej. Najczęściej byliśmy już tak zmęczeni, że zasypialiśmy natychmiast aby po kilku godzinach drzemki znów zacząć się wspinać. Raz tylko w Zakopanem, kiedy drugiego dnia wyprawy zeszliśmy z Rysów i zatrzymaliśmy się w hotelu, na dwie i pół godziny udało nam się wyciągnąć na łóżku. Uważam, że wyprawa na Rysy była dość ciężka. Wchodziliśmy od słowackiej strony. Na jakieś pół godziny przed szczytem zaczął padać śnieg. Zastanawialiśmy się, czy iść dalej, bo w górach trzeba mieć pokorę, nie ryzykować zdrowia i życia. Na szczęście pogoda rozwiązała dylemat, chmury się przetarły i mogliśmy ruszać. Zdobyliśmy Rysy. Dla mnie osobiście najgorsze było wejście na Śnieżkę. To był ostatni dzień wyprawy, odezwały się pierwsze kontuzje, jakieś nadciągnięcia mięśni, a dodatkowo po suchym prowiancie dopadły mnie boleści żołądka. Ale dałem radę.

Mateusz podkreśla, że wszyscy zdobywcy byli bardzo dobrze przygotowani kondycyjnie do morderczej wspinaczki. Sam - jak mówi - regularnie przed wyprawą biegał, ćwiczył kondycję i wytrzymałość. To zaprocentowało, wędrowcy nie skarżyli się na zakwasy. Jedyną przeszkodą było narastające zmęczenie.

- Trudne były też wejścia w nocy. Liczył się czas, nie mogliśmy czekać do rana, więc wiele szczytów zdobyliśmy po ciemku. Wszystkie wejścia zostały zapisane na GPS, są udokumentowane i utrwalone nie tylko na fotografiach. W drogę braliśmy to co najpotrzebniejsze - kurtki w razie zmiany pogody, wodę, suplementy diety i słodycze, głównie batoniki. Przez te kilka dni zjadłem ich tyle, że na słodycze nie spojrzę chyba przez pół roku - śmieje się Mateusz.

Śmiałkowie na najwyższym polskim szczycie - Rysach. – To była męcząca wyprawa, po drodze zaskoczyły nas opady śniegu – wspomina Mateusz Ferenc.

Śmiałkowie na najwyższym polskim szczycie - Rysach. – To była męcząca wyprawa, po drodze zaskoczyły nas opady śniegu – wspomina Mateusz Ferenc. Archiwum prywatne

Śmiałkowie na najwyższym polskim szczycie - Rysach. - To była męcząca wyprawa, po drodze zaskoczyły nas opady śniegu - wspomina Mateusz Ferenc.
(fot. Archiwum prywatne)

Rekord prawie pobity

Do pobicia rekordu trzem zdobywcom zabrakło zaledwie 10 godzin.
- Mieliśmy lepsze czasy wejść na szczyty niż zakładaliśmy, dłużej za to zajęły nam przejazdy z jednego miejsca wspinaczki do kolejnego. W jednym przypadku sami zdecydowaliśmy o powrocie ze szlaku do schroniska. W nocy wchodziliśmy na Śnieżnik. Ja szedłem pierwszy, oświetlając drogę latarką. W pewnej chwili spojrzałem w bok i w ciemności zaświeciło mi kilkanaście par zwierzęcych oczu. Czyich? Nie wiem. Nie skradaliśmy się, zwierzęta na pewno nas słyszały, a mimo tego nie uciekły. Poczekałem na chrzestnego i siostrzeńca i wspólnie stwierdziliśmy, że nie będziemy ryzykować spotkania ze sforą dzikich zwierząt, nie wiadomo jakich. Wróciliśmy do schroniska. Było przed północą. Na szlak wróciliśmy o piątej rano, kiedy się rozwidniało, ale straciliśmy pięć godzin. Wiedzieliśmy już wtedy, że nie uda się pobić rekordu, ale nikt nie miał zamiaru z tego powodu przerwać wyprawy. Nie pobiliśmy rekordu, ale ja i tak czuję się zwycięzcą. Ta wyprawa to była walka z własnymi słabościami a my daliśmy radę - podkreśla Mateusz.

Na pytanie, czy w przyszłości zamierza jeszcze raz spróbować pobić rekord zdobycia Korony Gór Polskich Mateusz dziś nie jest jeszcze w stanie jednoznacznie odpowiedzieć.

- Jest mnóstwo pomysłów a my po udanej wyprawie jesteśmy dobrych myśli. Nie wiem jeszcze, który pomysł spróbujemy zrealizować w przyszłym roku. Niewykluczone, że jeszcze kiedyś ponownie spróbujemy zdobyć Koronę Gór Polskich. Teraz już wiemy, czego należy się po drodze spodziewać - stwierdził Mateusz Ferenc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie