Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Monika, młoda dziewczyna z Ostrowca, stoczyła wielki bój o życie

Redakcja
Pacjentka Monika Morzyk razem z mamą przyszły podziękować dyrektorowi Janowi  Gieradzie i całemu personelowi  świętokrzyskiej kardiologii za to, że żyje.
Pacjentka Monika Morzyk razem z mamą przyszły podziękować dyrektorowi Janowi Gieradzie i całemu personelowi świętokrzyskiej kardiologii za to, że żyje. Łukasz Zarzycki
- Gdyby nie pomoc dyrektora Jana Gierady moja 21 letnia córka mogłaby już nie żyć - płacze z wdzięczności Joanna Morzyk z Ostrowca Świętokrzyskiego. - Nie mam słów, aby wyrazić to co czuję, ale na pewno zrozumie mnie każda matka.

Pani Joanna przyjechała prosto z kieleckiej kardiologii z torbami, zmęczona i zapłakana. - Moja córka żyje, a była już na tamtym świecie - mówi chaotycznie. - Ja bardzo chciałabym podziękować przede wszystkim dyrektorowi Gieradzie, profesorowi Jerzemu Sadowskiemu z Krakowa, profesor Beacie Wożakowskiej Kapłon, dr Dawidowi Bąkowskiemu, lekarzom ze świętokrzyskiej kardiologii i wspaniałym pielęgniarkom. Wcześniej nikogo tu nie znałam, przyjechałyśmy z córką, jak to się potocznie mówi prosto z ulicy, bez żadnych znajomości i potraktowano nas naprawdę po ludzku. Co tu dużo mówić uratowano córce życie. Operacja odbyła się 28 lipca, trwała siedem godzin. Profesor Sadowski po wyjściu z sali operacyjnej powiedział, że jeszcze nigdy nie widział tak bardzo zniszczonego serca i zastawek. Trzy dni po zabiegu nie wiadomo było czy ona przeżyje. Ale udało się. Potem córkę przywieziono do Kielc na kardiologię i intensywnie leczono ją do 9 września.

Z 21 letnią Moniką, która mieszka w Ostrowcu Świętokrzyskim, a od trzech lat studiuje na wydziale prawa i administracji w Lublinie spotykamy się na I klinicznym oddziale Świętokrzyskiego Centrum Kardiologii w Kielcach. Pokuta, obolała, ale już uśmiechnięta mówi, że jutro wychodzi do domu po prawie dwóch miesiącach ciężkiej walki o życie. Wymieniono jej dwie zastawki na sztuczne, serce pomału regeneruje się, ale dzięki temu będzie mogła żyć.

Ściągnął profesora z Hiszpanii.

- Córka trafiła do Kielc w tragicznym stanie, umierała, jej serce było wydolne tylko w osiemnastu procentach, zastawki prawie nie działały, nie było dr Pietrzyka, o którym wcześniej bardzo dużo dobrego słyszałam, wyjechał akurat na urlop i ja w ogromnej rozpaczy pobiegłam do gabinetu dyrektora Jana Gierady, błagać go o ratunek - opowiada pani Joanna. - Nie wiedziałam, że dyrektor tak zareaguje, bo przecież widział mnie pierwszy raz na oczy. Jesteśmy zwykłymi ludźmi, pracujemy z mężem w hucie Celsa w Ostrowcu, nie mieliśmy się na kogo powołać. A dyrektor Gierada od razu chwycił za słuchawkę telefonu i zadzwonił do profesora Jerzego Sadowskiego, który akurat był w Hiszpanii. Opowiedział mu o całej sytuacji i poprosił czy nie mógłby przylecieć i zoperować moją Monikę. To wszystko było jak cud, bo profesor zgodził się przerwać pobyt za granicą, wrócić i przeprowadzić operację. Jeszcze tego samego dnia Monika została przetransportowana do Krakowa. Operacja wymiany dwóch zniszczonych zastawek powiodła się. Monisia żyje.

Kobieta płacze i opowiada, że nie wie co by było gdyby córka została w Kielcach, ale nigdy nie zapomni tego co zrobił dla nich dyrektor Gierada.

- Dla mnie w tamtej chwili ważna była tylko ta umierająca dziewczyna i jej cierpiąca matka - mówi dyrektor Gierada. - Zachowałem się spontanicznie, chciałem ją uratować, nic innego się nie liczyło. Ściągnąłem do niej profesora. Też się bardzo cieszę, że udało się pomóc. Teraz czekam na to, że Monika zaprosi mnie kiedyś na swój ślub - śmieje się dyrektor.

- Na razie nie mam jeszcze chłopaka, ale w przyszłości kto wie, zaproszę pana na pewno - deklaruje dziewczyna. Mówi, że sama dochodzi powoli do świadomości, że będzie znów żyć, bo było z nią tragicznie. Mama włącza się do rozmowy i mówi, że sama opowie o chorobie córki, bo nie chce, żeby jeszcze raz to przeżywała i męczyła się samym opowiadaniem. Monika zgadza się tłumacząc, że jest jeszcze bardzo słaba, schudła kilkanaście kilogramów, spodnie na niej wiszą, a na rękach od ciągłego kłucia nie ma już prawie wcale żył. - Ale przy tej okazji chciałabym jeszcze raz gorąco podziękować wszystkim oddanym pielęgniarkom, w tym Joannie Wątrobie, za to, że były takie cierpliwie, masowały mi kręgosłup, wspierały psychicznie, dodawały sil do życia - mówi wzruszona Monika. Osiem razy na dobę brałam antybiotyki, musiały się ciągle wkłuwać i zawsze miały dla mnie tyle serca.

Zgadkowsy kaszel.

Pani Joanna Morzyk odbiera telefon od męża, który też przebywa w szpitalu. - Jakby mało było jednego nieszczęścia, dwa miesiące siedzę dzień i noc w szpitalach przy córce, to niedawno do szpitala trafił mąż z podejrzeniem ciężkiej choroby - mówi załamana. - Na szczęście ordynator Małgorzata Zbydniowska rozumie co przeżywam i tłumaczy, że nie muszę codziennie być u męża, sama go będzie wspierać. A ja się ciągle wszystkimi okropnie martwię. Jak urodziła się Monika wykryto u niej niewielką niedomykalność zastawki. Cały czas była pod opieką kieleckiego kardiologa dr Ewy Jarosińskiej Dmoch, musiała stale brać leki na nadciśnienie i obniżenie tętna. Lekarze mówili, że kiedyś operacja będzie konieczna, ale żeby się nią wstrzymywać jak najdłużej. Jak się uda to do 40 roku życia, żeby mogła urodzić dzieci. Ale wszystko potoczyło się inaczej.

- Do tej swojej choroby jakoś się przyzwyczaiłam - przyznaje Monika. - Zawsze miałam zwolnienia z wuefu, wiedziałam, że muszę na siebie bardziej uważać, bardzo dbać o zęby, przed każdym usunięciem trzeba było brać antybiotyk, zwracałam uwagę na to, żeby wyleczyć do końca przeziębienie, ale oprócz tego żyłam normalnie. Na studiach miałam tylko nieco inny akademik, jedynkę dla osób z orzeczeniem o niepełnosprawności. I w pewnym sensie to, że mama musiała pojechać do Kielc na kardiologię po kolejne zaświadczenie o mojej chorobie potrzebne do domu studenta też mnie w pewnym sensie uratowało. Bo pani doktor nie podobał się jednak mój kaszel i kazała mi przyjechać na echo serca. Wtedy to badanie wykazało, że moje zastawki i mięsień serca są kompletnie zniszczone przez bakterie, mam zapalenie wsierdzia, a na aorcie jest potężny tętniak.

Mama dopowiada, że wszystko zaczęło się od kaszlu. - Córka zaczęła kaszleć w maju, lekarz stwierdził krztusiec, ale ten kaszel w ogóle nie mijał - wspomina. - Mnie też trochę dziwiło, że tak kaszlę i nic mi nie przechodzi, nawet podejrzewałem, że to może skutek uboczny leków na nadciśnienie, które ciągle brałam - przypomina sobie. - Nie miałam w ogóle apetytu, do tego doszła anemia. Poszłam też do alergologa, ale podtrzymał diagnozie o krztuścu. Wszyscy zapewniali mnie, że to nie może być od serca. Nie wiedziałam co dalej robić, chodziłam na wykłady, aż do momenty, kiedy mama zadzwoniła do mnie i powiedziała, że musimy jechać do Kielc na echo, udało się znaleźć termin. Wynik był szokiem. Nie miałam już zastawek, które zaatakowały bakterie, a serce pracowało resztką sił. Siniałam.
- Wtedy jak dobry duch pojawił się dyrektor Jan Gierada i profesor Jerzy Sadowski - mówią obie. - Po operacji wróciłam do Kielc na oddział profesor Beaty Wożakowskiej Kapłon i tu kontynuowano moje leczenie. Ale wiem, że profesor Marianna Janion jest równie znakomita jak i wszyscy lekarze. Kardiologię, kardiochirurgię macie w Kielcach na światowym poziomie.

Są plany na przyszłość.

Kilka dni temu Monika Morzyk wróciła do domu do Ostrowca Świętokrzyskiego. - Jestem szczęśliwa, że córcia żyje, że natrafiłam na tylu wspaniałych ludzi w szpitalu w Kielcach, ale moje martwienie się nie skończyło - mówi mama. - Teraz do końca życia będzie musiała brać leki przeciwzakrzepowe, jeszcze bardziej uważać na zęby i infekcje. Nie wiem czy znajdzie w życiu odpowiedniego partnera, który zaakceptuje jej chorobę, będzie jej pomagał w obowiązkach domowych. Chciałabym, żeby po studiach wróciła do rodzinnego miasta, wtedy ja bym jej mogła więcej pomóc w sprzątaniu czy gotowaniu. Starszy syn Michał mieszka w Krakowie i też bardzo przeżywa chorobę siostry. Sama Monika w czasie bezsennych nocy doszła do wniosku, że ta infekcja mogła pojawić się po niezbyt dobrze wyleczonej grypie, którą miała wiosną. Żałuje, że choroby nie odkryto wcześniej, może wtedy nie doszłoby do kompletnego zniszczenia zastawek.

Ale co się stało, to się już nie odstanie. Monika pomału planuje powrót na studia. Cieszy się z tego, że pamiętali o niej koleżanki i koledzy. Wysyłali sms, wspierali dobrym słowem. Po tym co dla niej zrobiono jeszcze bardziej uwierzyła w ludzi. - Kiedyś chciałabym zwrócić ten dług - mówi cicho. - Wierzę, że te nowe zastawki będą mi długo służyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie