Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mróz im nie przeszkadza. Zimowi wędkarze mają swój sezon

Lidia CICHOCKA [email protected]
Śnieg i mróz to nie powód, by rower zostawić w domu - twierdzi pan Waldemar.
Śnieg i mróz to nie powód, by rower zostawić w domu - twierdzi pan Waldemar. Fot. Aleksander Piekarski
Trzy pary kalesonów, dwie pary skarpet, kilka bluz, koszula, podkoszulek, czapa i kaptur to obowiązkowe wyposażenie wędkarza zimą. Nie przejmując się mrozem na lodzie spędzają długie godziny wpatrzeni w niewielką przerębel.

W środę mróz ciut zelżał i nad kieleckim zalewem zaroiło się od wędkarzy. Antoni Czechowski, jeden z bardziej doświadczonych, bo z 35-letnim stażem, siedzi wpatrzony w trzy wędki czy też same szczyty od wędek. Nie strach tak na lodzie? - Jaki strach, tu jest ze 25 centymetrów lodu - mówi z pobłażliwym uśmiechem. - Strach to tam, gdzie płynie woda, tam lód cieńszy, ale ja po takich miejscach nie chodzę.
Jego przerębel jest całkiem spora. To zasługa Dominika, 17-letniego syna sąsiadów, który teraz pracowicie macha siekierą wykuwając kolejną dziurę w lodzie. Biorą? - A dzisiaj nie bardzo, ledwie małego okonka się udało złapać, ale go wyrzuciłem - mówi.

Jak reszta kolegów, pan Antoni przyniósł specjalną zanętę i cierpliwie czeka. Bo przecież w łowieniu ryb nie chodzi o to, by coś złowić. Ważniejsze jest samo łowienie. To dlatego warto wstać rano, przejechać całe miasto i posiedzieć kilka godzin nad wodą-lodem.

BEZ ZABIJANIA

Maciej Stępień, chociaż wędkuje od 12 lat, pierwszy raz w tym roku wybrał się na lód. - Mam wolne w pracy to i pomyślałem, że można spróbować - zabrał letnie krzesełko, ale ubrał się grubo. - No i jest bardzo przyjemnie. Zimna nie czuję, może w ręce, bo bez rękawiczek trzeba założyć przynętę, ale poza tym jest dobrze.

Od kolegi pożyczył świder do robienia otworu w lodzie i cedzak do wybierania. - Ale dzisiaj to nawet woda nie zamarza.

Kiedy w kieszeni rozdzwania się komórka wyjmuje ją niezadowolony. - W czasie wędkowania zawsze ją wyłączam, a dzisiaj zapomniałem - mówi.

Czy coś złowił? - Kilka, może z 10 okonków. Wszystkie wypuściłem, bo jakbym miał je zabijać, to bym na ryby nie chodził. Co to by była za przyjemność - mówi i dodaje: - Ja ryb nie jadam.

ZIMA NA ROWERZE

Siedzący najbliżej niego pan Waldemar wygląda imponująco: kominiarka, kaptur, gumofilce chronią przed zimnem, obok przerębli leży rower. Nie za zimno na rower? - Nie, dlaczego? Ja na rowerze jeżdżę cały rok. Robię, jak policzyłem, lekko 10 tysięcy kilometrów rocznie. Jakim cudem? A codziennie z osiedla Na Stoku jeżdżę do Sukowa na ryby, 30 kilometrów dziennie robię.

Bo pan Waldemar bez wędkowania żyć już nie potrafi. Wczoraj był na Cedzynie, gdzie złowił dużego, 38-centymetrowego leszcza. Dzisiaj tylko kilka małych rybek, zabierze je do domu, bo ryby lubi. - A na lodzie mam stracić wagę, bo w zimie człowiek obrasta jak niedźwiedź. Jak człowiek nie wychodzi z domu to tyje, a tak traci. Zresztą wcale zimno nie jest - mówi, ale kominiarki nie zdejmuje. I on z rezerwą podchodzi do lodu. - Teraz bez obaw, bo ma 25 centymetrów grubości, może nawet więcej, ale jak zaczyna się robić granatowy i ma 10 centymetrów, to boję się.

Pan Waldemar przeżył raz kąpiel w lodowatej wodzie. W Borkowie, kiedy szedł po tafli załamał się lód. Wpadł z głową, dobrze, że obok byli ludzie, podstawili jakąś deskę czy kołek, pomogli wyjść na brzeg. - Wysuszyłem się tak przy ognisku. A wie pani, że nawet potem kataru nie miałem.
Na wieść, że w niedzielę w zalewie kąpał się 75-letni mężczyzna, odpowiada: - Ja też mógłbym się wykąpać, bez problemów.

ZIMNE KĄPIELE

Panowie Marek i Robert mają najbardziej zawodowe buty. Takie kupuje się w sklepach ze sprzętem wędkarskim i są przeznaczone na zimowe wędkowanie. - Rzeczywiście jest w nich ciepło - przyznaje pan Marek. Nad zalewem są do godziny 9 i co trochę potężnym czerwonym świdrem wiercą dziurę w innym miejscu. Pan Robert przenosi pojemnik ze sprzętem, który jest jednocześnie siedziskiem. Sam go zrobił, by był wygodny i cieplejszy. Wędkarski stołek nie nadaje się na tę porę roku, za bardzo ciągnie od dołu. Zwłaszcza, gdy tak jak oni na lodzie spędza się pół dnia. Byli na Cedzynie, łowili od 8 do 14. Dzień później też tak, bo pogoda piękna. Szkoda tylko, że ryby tak kiepsko biorą.

- Najlepiej jest po pierwszym lodzie, wtedy to jest robota - mówi pan Marek, wędkarz z ogromnym doświadczeniem. Mimo to i jemu udało się skąpać w zimnej wodzie. - Ale nie na zbiorniku takim jak ten. Już wiosną byłem w Morawicy i przechodziłem przez rzekę, skacząc z kry na krę. No i w pewnym momencie lód się załamał. Głęboko nie było, wpadłem po pas, ale do było domu daleko, więc wytarłem się trawą, rozpaliłem ognisko i suszyłem ubranie.

Podobną przygodę przeżył 66-letni pan Piotr, także wielki amator lodowego wędkowania. - To było w Pińczowie. Po prostu załamał się lód i wpadłem po pas. Ci, którzy łowili obok pomogli mi wydostać się, rozpalili ognisko. Musiałem wysuszyć ubranie, bo przemoczony nie dojechałbym do domu w Kielcach.
Znacznie gorzej wspomina wypadek w Cedzynie, chociaż tam zamoczył się mniej. - Szedłem przez taflę i nie zauważyłem, że ktoś wyciął dużą przerębel, taką metr na metr. Ona trochę zamarzła, przyprószył ją śnieg, ale jak postawiłem nogę to lód załamał się. Było niebezpiecznie, bo w tym miejscu jest głęboko, ale udało mi się zahaczyć ręką i nogą i nie wpadłem cały. Tam nie miałby mi kto pomóc, bo byłem całkiem sam.

Takie wypadki jednak nikogo nie odstraszają. - Kolega, z którym jeżdżę na ryby przeżył wypadek pod Łodzią. On przeżył, wyciągnięto go na brzeg, ale kolegę, z którym był, odszukali dopiero nurkowie. Nie zrezygnował z zimowego wędkowania, bo przykre rzeczy zapomina się, a łowienie to wielka frajda. Nawet wtedy, gdy tak jak ostatnio, ryby mniej biorą. Bo to prawda, że najlepsze branie jest przy pierwszym lodzie, potem ryby mniej żerują.

Największy okaz, jaki wyciągnął spod lodu to kilogramowy okoń, zdarzały się spore płocie i szczupaki, ale te ostatnie trzeba wypuszczać, bo objęte są ochroną. Na ryby jeździ dalej, na Wióry, Chańczę. - Tamte ryby są smaczniejsze, takich z zalewu bym nie zjadł. Ten cmentarz blisko, jakoś źle to na mnie działa - mówi.

- Łowię od 30 lat, inni wolą pływanie, a ja to - wyjaśnia.- Rezygnuję, kiedy jest naprawdę zimno, ale wtedy przejdę się chociaż nad wodę. Tak naprawdę jedyny skuteczny powód do zatrzymania mnie w domu to wnuczka. Żona nie chce słyszeć o wychodzeniu na lód nawet, gdy jest najgrubszy, a syna wziąłem raz, ale akurat lód pękał. Bo jak są mrozy to lód strzela, huk jest wtedy spory i uczucie bardzo nieprzyjemne, bo nie wiadomo czy się człowiek nie zapadanie. To znaczy wiadomo, że nie pójdzie na takim lodzie na dno, że samochodem można po nim jeździć, ale to dezorientuje. Po tamtej wyprawie, kiedy tak huknęło syn nie chciał już wędkować. A ja? Co zrobić jak się człowiek przyzwyczaił?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie