Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na stole był barszcz i bigos, czyli jak kiedyś wyglądały święta w Łomnie

Sławomir Sijer
Sławomir Sijer
Archiwum Łomnianecek
- Święta dawniej nie wyglądały tak, jak teraz – wspomina 70-letnia Teresa Latała z Koła Gospodyń Wiejskich „Łomnianecki” z Łomna w gminie Pawłów.

- Przede wszystkim był barszcz z własnego żuru i bigos– mówi Pani Teresa.

- U nas w domu kwasiło się dużo barszczu, bo byliśmy liczną rodziną. Ale święta zaczynały się od Niedzieli Palmowej. Najpierw robiliśmy palmę. Zbieraliśmy trawy, bukszpan, sami to zwijaliśmy. Po przyjściu z kościoła palmę wkładało się za obraz powieszony na skos. Miała potem chronić przez cały rok od gradobicia, zapewniała szczęście domowi. A mama dawała każdemu „kotka” do połknięcia. Trzeba było to zrobić, aby potem nie bolała głowa. I jeszcze biliśmy się tymi palmami wołając: „Nie ja biję, palma bije. Bije brzoza, nie zabije”. W Wielki Piątek mama piekła chleb i ciasto drożdżowe. Nie było wtedy ciast z tymi kremami co dzisiaj. A jak ciasto drożdżowe miało rodzynki, to była uroda! Wędliną zajmował się tata. Zmawiali się z sąsiadami na świniaka. Tata przeważnie brał połowę. Po świniobiciu zmawiał pana, który robił kiełbasy i kaszankę. Kawałek boczku i mięsa odkładał do barszczu. A na koniec mama robiła podpłomyki. To była najszybsza kolacja.

Święconka

Następnego dnia szliśmy ze święconką. Do koszyka kupionego na targu najpierw wkładała pisanki. Sami je robiliśmy. Najpierw woskiem robiliśmy wzory a potem gotowaliśmy w wywarze z orzecha czy buraków. Szliśmy grupą, bo do kościoła było jakieś 3 kilometry. A ile było śmiechu, jak chłopaki po drodze zjedli wszystkie jajka. Po powrocie nie wolno było dotknąć koszyka, tylko czekał na śniadanie. W tym czasie mama kroiła każdemu coś do koszyka, dawała jajka i szło się do sąsiadów „po śmigusie”. Wchodziło się i krzyczało: „Przyszłem do was po śmigusie, tylko wy mnie nie opuście”. I czekało się, aż sąsiedzi napełnią koszyk czymś dobrym. Jeszcze pamiętam taką zabawę. Mama chowała gdzieś w obejściu jajko i cukierki a my je szukaliśmy. Następnego dnia, po rezurekcji, tata dzielił jajkiem. Złożyliśmy sobie życzenia, przeżegnaliśmy się i można było jeść. Pamiętam, jak tato zbierał łupinki z jajek i zanosił do kurnika. Kładł to obok kwoki, aby znosiła potem jajka. Część łupinek wynosił na pole, aby plony były obfite. Pamiętam też, że przez cały dzień nie wolno nam było się położyć, aby potem nie bolała głowa. Cały czas się bawiliśmy - mówi pani Teresa.

Dyngus

- W Dyngus kawalery chodziły już od 6 rano. Wchodzili tylko tam, gdzie była panna na wydaniu i czuli, że mogą się napić, bo w takim domu flaszka musiała być – kontynuuje pani Teresa. - Tata się cieszył, wyjmował flaszkę i dziękował chłopakom, że przyszli mnie oblać. W ogóle strach było nosa wysunąć na ulicę, bo człowiek był zaraz mokry.

Czekanie na święta
- Teraz to mamy święta codziennie, a kiedyś to się na nie czekało… Przed świętami trzeba było obielić dom, zmienić firanki – wspomina Teresa Latała. - Święta kiedyś kojarzyły mi się z czekoladowymi barankami, które mama przywoziła z targu w Bodzentynie. Na co dzień byliśmy najedzeni i wdzięczni rodzicom za to, co mamy, ale ta atmosfera oczekiwania na święta była niepowtarzalna...

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie