Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezwykła rodzina. Wychowują dziewięcioro obcych dzieci i są bardzo szczęśliwi

Iwona ROJEK
Rodzinka w komplecie, zawsze dobrze czuje się we własnym towarzystwie.
Rodzinka w komplecie, zawsze dobrze czuje się we własnym towarzystwie. Łukasz Zarzycki
- Tak duża liczba dzieci sprawia, że moją żonę ciągle "boli głowa" i nie ma już siły na igraszki małżeńskie - śmieje się Stanisław Grabalski z Miąsowej. - To prawda, że dzieci wymagają ciągłej opieki i na własne przyjemności nie starcza już czasu - przyznaje pani Alina. - Ale nie żałujemy tego, co robimy.

Alina i Stanisław Grabalscy z Miąsowej wychowują obecnie dziewięcioro obcych dzieci. Najmłodsze ma dwa latka, najstarsza Wiktoria 16 lat. Oprócz tego mają jeszcze dwóch biologicznych synów. Dwoje z tej dziewiątki zaadoptowali. Są jednym z najczęściej wyróżnianych i nagradzanych Rodzinnych Domów Dziecka w województwie świętokrzyskim. Jako rodzina widzieli z się prezydentem Bronisławem Komorowskim, wojewodą Bożentyną Pałką-Korubą, marszałkiem Adamem Jarubasem, posłem Arturem Gieradą. Stanisław Grabalski otrzymał odznakę Przyjaciel Dzieci, a jego żona Alina w 2010 roku została wyróżniona przez wojewodę świętokrzyskiego "za wdrażanie systemowych rozwiązań w opiece i wychowaniu dzieci oraz pozyskiwanie funduszy na realizację dodatkowych zajęć dla dzieci".

Uśmiechnięte, żywiołowe, rozgadane dzieci zajmują wszystkie pokoje domu Grabalskich w Miąsowej koło Jędrzejowa. Robota przy nich jest na okrągło, bo prawie każde ma jakieś schorzenie, z którym trzeba jeździć do lekarzy. Jak nie do ortodonty, to do dentysty, albo pediatry. Przyznają, że mieli różne mniejsze, większe kryzysy, ale nie żałują tego na co się zdecydowali.

LUBIĄ BYĆ W RUCHU

- Poznaliśmy się na zabawie i żona od razu się we mnie zakochała - opowiada z uśmiechem Stanisław. - A może zakochała się w mojej książeczce mieszkaniowej, którą posiadałem - żartuje. - Po półtora roku znajomości pobraliśmy się i rok po ślubie udało nam się postawić ten niewielki dom. Miałem trochę oszczędności, bo jakiś czas pracowałem w kopalni w Sosnowcu.

Alina śmieje się, że mąż chyba do tej miłości dojrzewał dłużej, ale przeżyte wspólnie lata świadczą o tym, że dobrali się. Jeden z ich synów skończył prawo i mieszka w Zamościu. Drugi, Daniel ożenił się, ma dwoje dzieci; córeczkę Gabrysię i synka Ksawerego oraz ośmiomiesięczną Julkę w rodzinie zastępczej. Osiedlili się nieopodal w Brusie, a wnuczka Gabrysia spędziła u pani Aliny całe wakacje. - Mówiła, że u nas, przy tylu dzieciach jest weselej - cieszy się Alina.

Rodzinny Dom Dziecka założyli w 2003 roku. Ona pracowała wtedy w kancelarii komorniczej, Stanisław w PKS w Jędrzejowie jako zastępca dyrektora. Pracuje tam do dziś, choć na innym stanowisku. Na pytanie dlaczego zdecydowali się wychowywać obce dzieci, Alina po namyśle odpowiada, że co najmniej z trzech powodów. - Przyznaję szczerze, że zawsze bałam się samotności, jakoś nie wyobrażałam sobie tego, że moje dzieci odejdą z domu i my zostaniemy z mężem sami - mówi. - Do małżonki zawsze lgnęły wszystkie dzieci - potwierdza Stanisław.
Alina zdradza, że musiała do tego swojego pomysłu trochę męża namawiać, ale w końcu zgodził się. Poszedł z nią do kieleckiego ośrodka adopcyjno-opiekuńczego na szkolenie i zaraz potem, trafiło do nich pierwsze dziecko. - Trochę bałem się tego czy sobie poradzimy z takim wyzwaniem, szkoda mi było też tego, że może zabraknąć mi czasu na własne zainteresowania - zdradza Stanisław. - Bardzo lubię rzeźbić, a teraz faktycznie nie ma kiedy, bo z dziećmi jest zajęcie od rana do wieczora. Stanisław pokazuje na ścianach te prace, które udało mu się wyrzeźbić wcześniej i kolekcję starych kluczy, którą stale uzupełnia. Obydwoje przypominają sobie, że jeszcze zanim zdecydowali się na założenie rodzinnego domu dziecka zabierali przez pewien czas chłopczyka z Domu Dziecka w Nagłowicach i te jego weekendowe pobyty przedłużały się coraz bardziej. Często gościła też u nich mała Daszka z Ukrainy, która obecnie mieszka w Kanadzie i cały czas utrzymują ze sobą kontakt.

DZIELĄ SIĘ OBOWIĄZKAMI

A teraz codziennie słyszą szczebiot dzieci, jest gwar i ruch. 2-letni Robuś, 3,5-letnia Ola, 5-letni Adrian, 6-letnia Nikola, 7-letni Kuba, 8-letnia Natalia, 9-letnia Ewa, 10-letnia Jagoda i 16-letnia Wiktoria wypełniają cały dzień małżonków. Na szczęście od siedmiu lat mają do pomocy panią Elżbietę Świercz, która jest u nich zatrudniona na cały etat przez starostwo.

- Wszystko mamy dokładnie zaplanowane - mówi Alina Grabalska. - Wstajemy rano i Ela przygotowuje śniadanie dla najmłodszych dzieci i je ubiera, a ja dla starszych. Potem odwożę dzieci do szkoły, w czasie kiedy ich nie ma gotujemy razem obiad. Koło południa przywożę pierwszą turę dzieciaków. Za godzinę kolejną. Jemy obiad, trochę zabawy i zaczyna się odrabianie lekcji. Znów dzielimy się obowiązkami. Mąż pomaga w lekcjach części dzieciaków, ja kolejnym. Wymyśliłam, że za każdą przyniesioną piątkę lub szóstką dzieci otrzymują po złotówce. I teraz muszę wypłacać je codziennie, bo dzieci ze sobą pozytywnie rywalizują i z dobrymi stopniami przychodzą każdego dnia. Wieczorem odbywa się kąpiel, są rozmowy. Weekend czasami tym różni się od pozostałych dni tygodnia, że wyjeżdżamy wtedy na wycieczki. W dużej mierze dzięki Fundacji Świętego Mikołaja w Piasecznie. Zwiedziliśmy już wszystkie najpiękniejsze miejsca w naszym regionie. Z dzieci, które do tej pory wychowywali, jedna dziewczynka poszła do adopcji, trójka wróciła do biologicznych rodziców, jedną zabrała babcia.
Obydwoje małżonkowie przyznają, że tak wychowują dzieci, że u nich nie ma żadnych tematów tabu. - Niektóre dzieci trafiły do nas prosto ze szpitala, zaraz po urodzeniu, ale od razu mówimy im, że mają biologicznych rodziców, a my jesteśmy zastępczymi - wspomina Stanisław. - One to akceptują, sytuacja jest jasna. Tak jest lepiej dla wszystkich.

- Słyszałam taką opinię, że ludzie często nie decydują się na bycie rodzicami zastępczymi, ani na adopcję, bo boją się obcych dzieci, tego, że będą niedobre, albo powielą model życia swoich mało odpowiedzialnych rodziców - zastanawia się Alina Grabalska. - A ja uważam, że nie ma się czego bać. Te dzieci są takie same jak nasze biologiczne, mają swoje wady i zalety. Przyszywane pociechy są zadowolone i doceniają to, że mogą być z nami, bo doskonale wiedzą, że ich rodzice się nie sprawdzili i ciągle ich zawodzą. Prawie wszystkie dzieci odwiedzają albo matki albo ojcowie biologiczni i nikt nie robi z tego sensacji.

- Cały czas staramy się o to, aby nasze dzieci jak najlepiej wychować, aby nabyły dobrych manier i przyzwyczajeń, miały dobry przykład - podkreśla Alina Grabalska. - Jako jedyni w województwie świętokrzyskim od pewnego czasu bierzemy udział w projekcie firmy Danone "Podziel Się Posiłkiem".

Polega on na tym, że uczymy dzieciaki przygotowywać zdrowe posiłki, soki, segregowania śmieci, zachowań ekologicznych. - Program jest naprawdę bardzo ciekawy - dopowiada Elżbieta Świercz, która czuje się członkiem tej rodziny.

Na koniec rozmowy zarówno Alina, Stanisław jak i Ela zgodnie doszli do wniosku, że dzieci ich odmłodziły. - Mnie wcześniej ciągle coś dolegało, Eli też, mężowi strzykało w kościach, łapał drzemkę, a teraz wszystko nam przeszło, jesteśmy zwarci i gotowi. Musimy być zdrowi jak najdłużej dla naszych dzieci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie