Monika Pastuszko, która od dłuższego czasu bada historię ostrowieckich Żydów, w ogromnej większości wymordowanych w czasie II wojny światowej, dotarła do kolejnych ciekawych materiałów.
Wynika z nich, w sąsiedztwie obecnego wieżowca przy ulicy Świętokrzyskiej, w czasie okupacji funkcjonował obóz pracy - Ostrowitz Konzentrazionslager.
Żydowski obóz pracy w Ostrowcu istniał od 1942 do 1944 roku. Według różnych danych przewinęło się przez niego kilka tysięcy Żydów z różnych miast - mówi się o 3 tysiącach. Więźniowie pracowali w hucie, w cegielni Jaegera i cementowni.
Na przełomie lipca i sierpnia 1944 roku, Niemcy zlikwidowali obóz. Zabili część osób, a resztę deportowali więźniów do Auschwitz.
Wspomnienia z obozu
Autorka bloga poświęconego żydowskiemu Ostrowcowi, przytacza wspomnienia ówczesnego mieszkańca. Rubin Katz w momencie wybuchu wojny miał 8 lat. Przeżył, ukrywając na częstocickich bagnach, w ostrowieckim obozie, a później w Aninie i Włochach. W obozie spędził kilka miesięcy. Na przełomie jesieni i zimy 1943 roku ukrywała go tam rodzina. Kryjówka Rubina znajdowała się pod jedną z prycz, w wykopie. Przypominała płytki grób. Swoje przeżycia opisał w książce "Gone to Pitchipoi", wydanej w 2013 roku w Stanach Zjednoczonych.
Dla każdego jeden koc
"Obóz znajdował się w pobliżu cukrowni w Częstocicach i zarazem huty. Składał się z długich drewnianych baraków bez okien - były tu tylko świetliki, wysoko umieszczone, ciągnące się wzdłuż dachu. Baraki stały w rzędach, ustawione w kierunku Appellplatz (placu apelowego). Obóz był zbudowany na planie kwadratu z czterema wieżami strażniczymi, po jednym w każdym rogu. Ogradzały go trzy rzędy drutu kolczastego pod napięciem. Ukraińscy wartownicy obsadzali wieże w dzień i w nocy. Żeby łatwiej śledzić więźniów, mieli karabiny maszynowe - naładowane, wymierzone w ogrodzenie i baraki - i ruchome reflektory, które oświetlały płot, gdy zapadał zmrok. (…) W każdym baraku znajdowały się trzykondygnacyjne drewniane łóżka (prycze), które biegły przez całą jego długość jak półki. Przejście było pośrodku. Jako materace służyły wąskie prostokątne worki o szerokości prycz, zrobione z szorstkiego worka i wypełnione słomą. Słoma przebijała przez rzadko tkany materiał i wywoływała swędzenie. Nie było ubrań na zmianę; nosiło się to samo w dzień i w nocy. Więźniom nie wydano bielizny. Miałeś te ubrania, w których przyszedłeś do obozu, i które od czasu do czasu były dezynfekowane. Na środku każdego baraku stał mały, opalany drewnem żeliwny piecyk. Rura za spalinami szła w górę i przechodziła przez dach. Każdemu więźniowi wydano jeden koc. To było za mało, żeby nie marznąć, więc w zimne noce nasza rodzina przytulała się do siebie, żeby utrzymać ciepło."
Nie ma menażki - nie ma zupy
"Apel był o piątej trzydzieści, pobudka o piątej. O szóstej rano dwie osobne kolumny pracowników wyruszały z obozu w przeciwnych kierunkach, do swoich miejsc pracy. Dzień pracy kończył się tuż przed zmierzchem, pracowało się siedem dni w tygodniu, choć od czasu do czasu więźniowie dostawali wolną niedzielę. Dzienna porcja żywności składała się z 180 gramów czarnego chleba o posmaku trocin i z dwóch chochli wodnistej zupy z rzepy albo kapusty; pływał w niej czasem samotny kawałek ziemniaka. Tak jak w innych obozach, ulubionym tematem do rozmów była gęsta zupa, w której można by łyżkę postawić. Rano więźniowie dostawali chochlę namiastki czarnej kawy, chyba zrobionej z buraków cukrowych, z pajdą lepkiego, a nieraz i spleśniałego chleba. (…) Każdy więzień powinien mieć przy sobie swoją menażkę i - o ile ją miał - także łyżkę. Jeśli nie miał łyżki, musiał chłeptać prosto z menażki. Menażka była najcenniejszym przedmiotem. Niektórzy mieli tylko puszkę z przytwierdzonym drutem, służącym jako rączka. Jeśli się zgubiło menażkę, to trudno było zdobyć nową. Nie ma menażki - nie ma zupy było obozową zasadą."
Egzekucje
Appelplatz był też miejscem egzekucji. Tu zginęli np. bracia Zachcińscy, u których faszyści znaleźli pieniądze, czy bracia Sztajnowie - żydowscy partyzanci. Z książki Katza wynika, że w tym samym miejscu po wojnie odbyła się egzekucja faszystowskiego komendanta Zwierzyny.
Historię zdjęć odkryto dzięki współpracy Rubina Katza, Moniki Pastuszko i Wojciecha Mazana. Fotografie pochodzą ze zbiorów Miejskiego Centrum Kultury w Ostrowcu Świętokrzyskim. Ich autor jest nieznany.
- Lagier rozciągał się na prawie całe łąki częstocickie - opowiadał o zdjęciach Rubin Katz. - Słoma była używana do sienników dla więźniów, uszytych z szorstkiego materiału, tego samego, z którego robiono worki na cukier. Sądzę, że to zdjęcie musiało być zrobione dość wcześnie. Może obóz jest właśnie przygotowywany do przyjęcia mieszkańców getta. Nie ma jeszcze wież strażniczych w czterech rogach obozu. Były one później uzbrojone w gotowe do strzału karabiny maszynowe. Kiedy przyjechałem do Ostrowca w 1991 roku, teren obozu zajmowały działki. Nie dało się ustalić, którędy przebiegały kiedyś jego granice.
Na drugim zdjęciu widać grupę strażników. Wysoki oficer, drugi z lewej, to komendant obozu, Reimund Anton Zwierzyna, Austriak. Po wojnie Niemcy dokonały jego ekstradycji do Polski. Osądzono go w Warszawie, a powieszono w Ostrowcu, w miejscu, gdzie znajdował się obóz.
- Wydaje mi się, że nie wszyscy strażnicy są na tym zdjęciu. Było ich więcej, a tutaj naliczyłem tylko czterdziestu. Niemcy byli oficerami, zaś szeregowymi strażnikami byli Ukraińcy - dodał były więzień.
Opracowano na podstawie tekstu Moniki Pastuszko.
SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z powiatu OSTROWIECKIEGO
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?