Odpowie za leki?

W lecznicy dla zwierząt, należącej do przewodniczącego Rady Powiatu Staszowskiego Włodzimierza Ligęzy policjanci znaleźli leki, które - jak mówią - nie powinny się tam znajdować. Zabrali je, a radnemu postawili dwa zarzuty. On mówi, że nie czuje się przestępcą.

Radnemu postawiono dwa zarzuty z artykułów 124 i 132 prawa farmaceutycznego. Zgodnie z pierwszym z nich, Włodzimierzowi Ligęzie grozi grzywna, kara ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat dwóch za przechowywanie w celu wprowadzenia do obrotu produktów leczniczych bez posiadania pozwolenia na dopuszczenie do obrotu. Podobne konsekwencje wynikają z art. 132, który mówi o udaremnianiu lub utrudnianiu wykonywania czynności służbowych osobie uprawnionej do przeprowadzenia kontroli w zakresie inspekcji farmaceutycznej.

- Leki zostały skonfiskowane do dyspozycji prokuratora. Ze względu na to, że radny jest technikiem weterynarii, nie mógł ich posiadać w swojej lecznicy - informuje Aneta Nowak-Lis, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Staszowie.

Przewodniczący Rady Powiatu szczegółowo relacjonuje przebieg sprawy. - Nie mam nic do ukrycia. Na drugi dzień po pogrzebie żony do lecznicy przyjechali policjanci. Nie bardzo pamiętam, jak się wtedy zachowywałem, bo było to w okresie wyjątkowo złym dla mnie. Jeśli chodzi o znalezione leki, to wyjaśnienie jest proste. Zatrudniałem wcześniej lekarza weterynarii, który posiadał wszystkie wymagane pozwolenia. Po jego odejściu zacząłem szukać kolejnej osoby do pracy. Zgłosił się do mnie student, z którym, jeśli zda ostatnie egzaminy, miałem podpisać umowę. W tym okresie żona poważnie zachorowała. Jej stan nie pozwalał zająć się dostatecznie lecznicą. Zainteresowany student wycofał się. Przez ostatnie miesiące nie miałem głowy do szukania nowego pracownika. Nie uważam się za przestępcę - zaznacza Włodzimierz Ligęza.