Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Gula, reżyser z Kielc, w Los Angeles kręci wyjątkowo ciekawe filmy

Iwona Rojek
Kielczanin robi karierę w Los Angeles jako filmowiec, chociaż jak mówi, wcale mu na tym nie zależy. Najważniejsze dla niego jest robić to co się kocha, a jego miłością jest tworzenie dobrych filmów. Nie komercyjnych, tylko takich, które skłaniają ludzi do przemyśleń. Sława może przyjść przy okazji, ale nie dąży do niej za wszelką cenę.

Ukochane Kielce
Do Kielc wpadł ostatnio tylko na trzy dni, odwiedzić ukochanych rodziców. Jest jedynakiem, więc tęskni za nimi, a oni za nim. Są w stałym kontakcie mailowym, widują się na Skype, ale to oczywiście nie zastąpi osobistych kontaktów.

Jednym z ważniejszych filmów Pawła jest obraz zatytułowany „Świętokrzyskie Sztetle” na temat stosunków polsko-żydowskich. Jak mówi Paweł - do jego powstania przyczyniła się postawa świętokrzyskich władz, zwłaszcza marszałka województwa Adama Jarubasa. Istotny był w nim wątek wymiany młodzieży, ich role uwiarygodniły film. Obecność młodych ludzi wniosła ogromną ilość dobrej, pozytywnej energii i pokazała, że zawsze możliwe jest przełamywanie wzajemnej niechęci i kształtowanie postaw tolerancji. Ci młodzi ludzie na pewno będą w przyszłości dobrymi przedstawicielami porozumienia pomiędzy Polską a Izraelem.

Paweł tłumaczy, że do zrobienia tego filmu zmotywowało go to, że mnóstwo ludzi nadal ma nikłe pojęcie o pogromie kieleckim, o tym, że 30 procent przedwojennej społeczności żydowskiej stanowili Żydzi. W kilka dni hitlerowcy wywieźli i zabili 20 tysięcy ludzi. Chciał tę historię widzom przybliżyć. - Jednym z bohaterów tego filmu jest rodzina Isaaka Bashevisa Singera, która zareagowała w sposób bardzo emocjonalny na to, że pochodzę z Kielc - opowiada twórca. - Nazwa naszego miasta wywołała w nich przeróżne odczucia. Dlatego tak bardzo chcę walczyć z istniejącymi stereotypami.
Reżyser podkreśla, że zajmowanie się przez niego takimi tematami nie jest rozdrapywaniem ran, tylko pewną dyskusją na temat tego, co się wydarzyło kiedyś i tego jak powinny wyglądać te relacje w przyszłości. Często stereotyp Żyda w Polsce był wykreowany przez nieznajomość faktów, nieznajomość kultury.

Idole, fascynacje
Kielczanin zdradza, że jego ulubionym reżyserem jest Michalengelo Antonioni. Obawia się, że we współczesnym kinie publiczność przepada głównie za serialami, wychowana jest na telewizji i przekonanie jej do poważniejszych zagadnień nie jest proste. Ale on nie zamierza się poddawać i sprzyjać gustom takiej publiczności. Tym bardziej, że ostatnie lata pokazały, że takie filmy, jak „Czarny Łabęź” czy „Hurt Locker” zostały bardzo dobrze odebrane i docenione. Kino niezależne wciąż ma swoich widzów. To dobrze, że ludzie idąc na projekcję, mają do wyboru zarówno obrazy lekkie, jak i trudne.

Potrzebny wysiłek i kreatywność
Paweł wychował się na kieleckim osiedlu Sady, do tej pory ma w tej dzielnicy i w samych Kielcach mnóstwo znajomych, coraz bardziej lubi swoje rodzinne miasto, z tego względu, że bardzo pozytywnie się zmieniło. Jak mówi, stało się europejskim nowoczesnym ośrodkiem, bardzo przyjemnym miejscem do życia. Jego zdaniem z Kielc wywodzi się bardzo dużo utalentowanych ludzi, którzy w różnych miejscach robią bardzo ciekawe rzeczy. On sam z racji tego, że zamieszkał w Los Angeles wcale nie czuje się z tego powodu wyróżniony czy uprzywilejowany, pojechał za wielką wodę po prostu do pracy. – Fakt, że poznałem tam Meryl Streep, Roberta de Niro, genialnego operatorów Janusza Kamińskiego, Piotra Sobocińskiego, nie sprawił, że uderzyła mi woda sodowa do głowy, wiedziałem, żeby aby coś osiągnąć, muszę tam bardzo ciężko pracować. Przesadą jest to, że w tym rejonie świata, w świecie filmu ludzie nadużywają alkoholu czy narkotyków. Może częściej zdarza się to aktorom, z racji tego, że są okresy, że muszą czekać na wymarzone role i są wtedy mocno zestresowani, po drugie odgrywając rolę mają dużo adrenaliny, a w przerwach między graniem muszą się w jakiś sposób wyciszyć. I temu służą czasami używki. Ale bez wysiłku, kreatywności, odwagi do niczego się w tej branży nie dojdzie. Ale w Los Angeles, w Ameryce podoba mu się to, że ludzie mają niezwykły pęd do działania, do rozwoju, do patrzenia w optymistycznych barwach na wszystko.

Konsekwentny i wytrwały
Może się tego od nich nauczył, bo o tym jaki jest wytrwały świadczy chociażby to, że pięć razy zdawał do szkoły filmowej i w końcu się dostał. Był konsekwentny, bo wiedział, że tylko ta dziedzina go w życiu interesuje. Ale wielka była w tym zasługa właśnie Piotra Sobocińskiego, który zachęcił go, żeby się nie poddawał i po raz kolejny zdawał do szkoły filmowej, bo po kolejnym niepowodzeniu chciał dać sobie spokój. A operator potrafił człowieka uskrzydlić, powiedzieć coś takiego, że nadal chce mu się pracować, zaczyna ponownie wierzyć się w siebie.

Miał kilka zwątpień
Paweł tłumaczy, że nie lubi słowa emigracja, jak ktoś mówi, że wyemigrował, to denerwuje się, bo to kojarzy mu się z czymś ostatecznym, woli mówić, że czasowo wyjechał i na razie nie wiadomo kiedy wróci, bo wielu miejscach na świecie dobrze się czuje. To, że udało mu się nakręcić pięć dokumentalnych filmów poruszających ważne społecznie, politycznie, religijne sprawy uważa za swoje wielkie osiągnięcie. Ale na pewno by do tego nie doszło, gdyby nie przysłowiowy łut szczęścia.

Osiedlił się w Stanach
- Na początku było bardzo trudno i miałem kilka zwątpień, że nic z tego nie wyjdzie - przyznaje szczerze. – Mój los potoczył się tak, że na zaproszenie Piotra Sobocińskiego pojechałem do Stanów na plan filmu „Ransom” z Melem Gibsonem, który reżyserował Ron Howard. Sporo się tam dowiedziałem. A w Polsce, gdy w końcu dostałem się do filmówki, mogłem uczyć się od najlepszych, byłem na jednym roku z Małgorzatą Szumowską, która robi świetne filmy, całkiem pod prąd, z Xawerym Żuławskim, Borysem Lankoszem.

Opowiada, że po studiach robił reklamówki i seriale, ale nie bardzo go to interesowało. Zaczął jeździć po świecie, kręcił teledysk na Bali, film o Islandii, ale niewiele z tego wynikało. W 2001 roku postanowił osiedlić się w Stanach i tam spróbować swoich sił. I tu znów początki były bardzo trudne. – Telefony milczały, ciężko się było przebić przez asystentki. Jak miał propozycje pracy, to znów nie miał potrzebnych papierów albo poparcia związków. I kiedy już przestał wierzyć w jakiekolwiek powodzenie, na jedno z porozsyłanych przez niego demo otrzymał odpowiedź. Przyszedł mail od największej na rynku firmy ICM, która napisała, że moje demo jest super i chcą ze mną pracować. Nie mogłem uwierzyć, sądziłem, że to żart, byłem drugim facetem z ulicy, z którym nawiązano współpracę. Istnieje ona do dzisiaj.

Film o mormonach
Paweł, z którym rozmawiamy przy ulicy Sienkiewicza w Kielcach, opowiada, że do tej zrobił pięć dokumentalnych, ma nadzieję, że ciekawych filmów. - Dokument o członkach Kościoła Mormońskiego poruszył wiele środowisk – wspomina. - Panowała tam taka filozofia, że warunkiem pójścia do nieba było posiadanie co najmniej trzech żon, a ponieważ było za dużo mężczyzn, więc pod byle pretekstem wyrzucano ich ze wspólnoty. Nie mogli się odnaleźć popełniali samobójstwa.

Film kręcili w Colorado City na pograniczu Utah i Arizony, w tym samym czasie było tam FBI, które szukało przywódców sekty. Paweł, jak wspomina, spędził na rozmowach z mormonami ponad pół roku. – Dostałem za niego mnóstwo nagród – cieszy się. – Film, do którego ciągle powraca myślami, może dlatego, że dotyczy jego rodzinnego miasta, został oparty na rozmowach z Boruchem Dorfamnem, który był ofiarą kieleckiego pogromu, ale udało mu się przeżyć. Chciałem poprzez ten obraz pokazać, że współczesne Kielce są zupełnie innym miastem, szukającym porozumienia i dialogu z Żydami.

Honorowe morderstwa
Ostatni film Pawła Guli, który ma być prezentowany w Muzeum Tolerancji w Los Angeles „W imię honoru”, był kręcony w bardzo trudnych warunkach.
Zaszczytem jest to, że wybrano go spośród setek innych dokumentów, których twórcy chcieli je zaprezentować. – Film opowiada o nieprawdopodobnych morderstwach, które zdarzają się właśnie dla honoru i są przez wiele społeczności akceptowane. Zdjęcia były kręcone w Indiach, Palestynie, Jordanii i Pakistanie. Chciałbym, aby ten film pobudził ludzi do refleksji jak to możliwe, że ludzie potrafią zabić dla honoru, niejednokrotnie najbliższych. To okrutny proceder, który nie powinien mieć miejsca. Na przykład w Palestynie ojciec zabija swoją córkę 20 kulami za to, że ma zakazany romans, sam odsiaduje za to tylko 3 miesiące w więzieniu. W Indiach morderstwa na tle kastowym zdarzają się często, ja pokazuję zabitych przez rodziców młodych, chłopakowi odrąbują głowę, dziewczyna zostaje spalona. Ciągle zadaję pytania, czy honor, często źle pojmowany, może być ważniejszy od życia. Moja rola była trudna, bo rozmawiając z mordercami nie mogłem pokazać im swojej dezaprobaty. Filmowiec musi być zawsze obiektywny. Chociaż często czułem bardzo silną niechęć do swojego rozmówcy, to nigdy nie mogłem tego pokazać, bo rozmowa zostałaby natychmiast zakończona. Starałem się raczej zawsze zrozumieć powody czyjegoś zachowania, dlaczego postępuje tak, a nie inaczej, co leży w jego sercu i jakie myśli tkwią w głowie. To wymagało ode mnie dobrego przygotowania do rozmów, poznania danej kultury, zwyczajów. Ale mam w sobie wielką ciekawość świata, poznaję różnorodne religie, systemy polityczne, zwyczaje i staram się do wszystkiego podchodzić z otwartą głową. Paweł zdradza, że jeszcze dokładnie nie wie, gdzie osiądzie w życiu na stale, być może będzie to Ameryka, Polska albo całkiem inny kraj. Jego wielką miłością jest córka i nie miałby nic przeciwko temu, gdyby została tak jak on filmowcem, ale to do niej należy wybranie własnej życiowej drogi. Nie ma takiego charakteru, żeby cokolwiek narzucać drugiej osobie, nawet najbliższej. Uważa, że każdy powinien odnaleźć swoją własną ścieżkę i robić w życiu zawodowo to, co się kocha.

Będzie Romeo i Julia
Żegnając się kielczanin zdradził, że ma w swojej głowie pomysły na przynajmniej pięć filmów. – W pierwszej kolejności chciałbym zrobić produkcję zatytułowaną „Romeo i Julia”, która rozgrywa się w Jerozolimie i będzie opowiadać o zakazanej miłości Palestynki do Żyda.
Podkreśla, że pieniądze, sława nie są dla niego najważniejsze. – Nie marzę o domu z basenem, zadowalam się minimum – mówi. – Istotniejsze dla mnie jest poznawanie świata, kultury religii, poznawanie siebie poprzez robienie filmów. W sztukę filmową wkładam całe swoje serce i zaangażowanie. I chociaż robię obrazy ciężkie, tragiczne, to sam jestem optymistą i wierzę w to, że ten świat, dziś wypaczony, opamięta się i zawróci ze złej drogi.

Kielczanin Paweł Gula nie boi się nowych wyzwań. Bez obaw wyjechał do Los Angeles, bo chciał tam kręcić ważne i ciekawe filmy. Wybrał Amerykę, bo podoba mu się amerykańska mentalność, pęd do sukcesu, cieszenie się z sukcesu drugiego człowieka. Brak zazdrości i brak narzekania pozytywnie nastraja do życia i do pracy.

O poligamii i amerykańskiej sekcie
Najbardziej znanym filmem Pawła Guli jest obraz zatytułowany „Damned to Heaven” o ofiarach poligamii i molestowania seksualnego w mormońskiej sekcie, nagrodzony na wielu festiwalach. W najbliższym czasie ma być prezentowany jego najnowszy film „W imię honoru”. Będzie pokazywany w Muzeum Tolerancji w Stanach Zjednoczonych.

Paweł Gula,
Ma 47 lat, urodził się w Kielcach, absolwent Liceum imienia Śniadeckiego, skończył Wyższą Szkołę Filmową w Łodzi. Był pierwszym paparazzim pstrykającym zdjęcia z ukrycia. Obecnie mieszka w Los Angeles. Pracował na planie „Listy Schindlera”. Reżyseruje też filmy reklamowe. Nagradzany na wielu festiwalach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie