Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Praktyki u prezesa

Iwona Sinkiewicz

Nie są ubezpieczeni, nie dostają pieniędzy za pracę, mieszkają w bardzo skromnych warunkach, nikt nie może też potwierdzić, że 200 złotych miesięcznie, które rzekomo otrzymują na wyżywienie, rzeczywiście trafia do ich rąk - takie są ustalenia świętokrzyskiej policji, która skontrolowała gospodarstwo sadownicze Stanisława Dobka pod Sandomierzem, w którym pracuje trzech obywateli Korei Północnej. Według kontrolerów ze Świętokrzyskiego Urzędu Wojewódzkiego, mogło tam dojść do złamania prawa, dlatego wojewoda powiadomił o sprawie prokuraturę.

Sprawa Koreańczyków z komunistycznej Korei północnej została nagłośniona przez prasę pod koniec marca. Do Kleczanowa, w gminie Obrazów, Koreańczycy przyjeżdżają na zaproszenie Stanisława Dobka, miejscowego sadownika i prezesa Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Koreańskiej. Pracują w sadzie, ale nie dostają za to wynagrodzenia. Zabierane są im paszporty. Pilnuje ich tłumacz, który prawdopodobnie jest funkcjonariuszem rządzącej komunistyczną Koreą Partii Pracy. Według dziennikarzy, Koreańczycy są wyzyskiwani, ale nie buntują się, obawiając się o los pozostawionych w kraju rodzin.

Pracują za darmo, nie są ubezpieczeni

Koreańczycy przebywają w Polsce legalnie, na podstawie wiz wydawanych osobom przyjeżdżającym na szkolenia czy w celu odbycia praktyk. Według gospodarza z Kleczanowa trzech Koreańczyków odbywa u niego właśnie praktyki sadownicze. Ale z ustaleń świętokrzyskiej policji pracy wynika, że pod przykrywką "praktyk" może dochodzić do łamania prawa. - Koreańczycy mieszkają na zapleczu budynku gospodarczego, w bardzo skromnych warunkach. Nie są ubezpieczeni. Według gospodarza dostają 200 złotych miesięcznie na wyżywienie. Ale nie mamy potwierdzenia, że rzeczywiście tak się dzieje - mówi Renata Segiecińska z Wydziału Polityki Społecznej. - A pracy Koreańczyków nie można traktować jako praktyk: nie ma ustaleń, ile godzin dziennie pracują i co z ich wolnym czasem. Policja pracy potrzebuje jeszcze kilka dni, by zebrać więcej dokumentów. Ale ponieważ podejrzewamy możliwość popełnienia przestępstwa (chodzi o nielegalne zatrudnianie cudzoziemców), zgłosiliśmy sprawę do prokuratury - dodaje dyrektor Segiecińska.

Wojewoda pisze do ambasadora

Teraz najważniejszą kwestią jest przesłuchanie samych Koreańczyków. Sprawa jest kłopotliwa, bo w Polsce jest tylko jedna tłumaczka przysięgła z koreańskiego. Służby wojewody próbują "ściągnąć" ją do Kielc, zanim pracownicy spod Sandomierza wyruszą w drogę powrotną do kraju (ma to nastąpić 10 kwietnia).

Sprawa Koreańczyków jest zdaniem wojewody Grzegorza Banasia bardzo delikatna: - Ci ludzie obawiają się, gdzie wrócą i co się z nimi stanie. Rozgłos wokół tych ludzi niesie niebezpieczeństwo, co się z nimi stanie, gdy już dotrą do Korei...

To dlatego Grzegorz Banaś wystosował list do ambasadora Korei północnej w Polsce, w którym zapewnia go, że zainteresowanie służb wojewody dotyczy jedynie osoby Stanisława Dobka, a nie pracujących u niego obywateli Korei.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie