Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proces kasjerki i księgowej ze szpitala w Końskich

/bek/
- Oskarżona często wychodziła z pokoju i zawsze zostawiała otwarte drzwi, dlatego mógł tam wejść każdy - opowiadała w piątek w sądzie 42-letnia kobieta zeznająca w procesie 52-letniej kasjerki oskarżonej o przywłaszczenie sobie pieniędzy z kasy szpitala w Końskich.

Z ustaleń śledczych wynika, że od stycznia 2005 do listopada 2008 roku z kasy szpitala w Końskich zniknęło ponad 400 tysięcy złotych. Spory ubytek wyszedł na jaw dopiero, kiedy na emeryturę odeszła główna księgowa. Śledztwo wykazało, że do braku w kasie przyczyniła się 52-letnia dziś kasjerka. Kobieta straciła pracę, a prokuratura postawiła jej zarzut przywłaszczenia mienia. Według śledczych brała ze szpitalnej kasy pieniądze, które trafiały tu za pobyt pacjentów, badania, rehabilitację oraz z czynszów, które płacili dzierżawcy lokali wynajmowanych od szpitala. Oprócz 52-latki na ławie oskarżonych zasiada także 64-letnia główna księgowa, która została oskarżona o niedopełnienie obowiązków. Obie kobiety nie przyznają się do winy. Proces w tej sprawie toczy się przed Sądem Okręgowym w Kielcach. W piątek sąd przesłuchał kolejnych świadków.

- Zastępowałam oskarżoną, kiedy nie było jej w kasie albo gdy była na urlopie - opowiadała 42-letnia pracownica księgowości koneckiego szpitala. - Ona często wychodziła z pokoju i zawsze zostawiała otwarte drzwi, dlatego mógł tam wejść każdy. Według mnie to było celowe zachowanie. Główna księgowa zwracała jej uwagę, żeby zamykała drzwi, ale bezskutecznie. Często też do pomieszczenia kasy wchodzili członkowie rodziny oskarżonej czy jej koleżanki - zeznawała kobieta.

42-latka twierdziła, że o braku w kasie dowiedziała się od koleżanki w 2008 roku. - Powiedziała mi, że weszła na salda klientów, którzy płacili za dzierżawę i okazało się, że są niedobory, a wiedziała o tym, że ci klienci na pewno wpłacali pieniądze do kasy. Powiedziała mi, że to się ciągnie od 2004 roku. Twierdziła też, że oskarżona prosiła ją, żeby o tym nie mówić. Podobno obiecywała, że weźmie pożyczkę i zwróci wszystkie pieniądze - relacjonowała.

Inna pracownica księgowości zeznawała tak: - Oskarżona wychodziła z kasy na papierosa, do koleżanek z pokoju obok, do dyrektora, żeby załatwiać różne sprawy. Nie zamykała pokoju. Czasem do kasy przychodziły osoby z jej rodziny i koleżanki spoza pracy.

Podczas przesłuchania drugiej kobiety oskarżona kasjerka zdecydowała się złożyć wyjaśnienia. Mówiła tak: - Nigdy mój przełożony nie wydawał nikomu poleceń, żeby zastępować mnie na kasie, bo zawsze mówiło się "niech tam któraś weźmie" i ja załatwiałam to we własnym zakresie. Nigdy nikomu nie przeszkadzało też to, że w kasie byli inni pracownicy księgowości. Ja miałam ciągle powtarzane, że kasa musi być ciągle czynna, nawet nie miałam przerwy śniadaniowej. Kiedyś jedna z koleżanek uprzedziła mnie, żebym uważała na jedną z pracownic, bo nie przyjmowała pieniędzy do kasetki, tylko włożyła je do spodni. Jak zgłosiłam to głównej księgowej, to mi powiedziała, że muszę sobie jakoś radzić.

Do tego, co powiedziała kasjerka odniosła się druga oskarżona. - Nieprawdą jest, że jak oskarżonej nie było w godzinach pracy w pokoju, to polecałam ją zastępować przez inne osoby. W takich sytuacjach kazałam ją odnaleźć. Nieprawdą jest też to, że oskarżona nie miała przerwy na śniadanie. O tym, że wprowadzała inne osoby do kasy, dowiedziałam się po moim odejściu z pracy. Zawsze, kiedy widziałam, że w kasie były osoby postronne, zwracałam jej uwagę - podkreślała.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie