Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzina Laroniv - Kaszubskich zachwycona Polską. Repatrianci z Kazachstanu - kim są? Mają bardzo ciekawe życie [WIDEO]

Michał Kolera
Michał Kolera
Kirił, Artiom Laroniv - Kaszubscy, wójt Ireneusz Gliściński, oraz rodzice chłopców Swietłana i Roman.
Kirił, Artiom Laroniv - Kaszubscy, wójt Ireneusz Gliściński, oraz rodzice chłopców Swietłana i Roman. Krzysztof Krogulec
Przodkowie Laroniv - Kaszubskich zostali wywiezieni z okolic Kamieńca Podolskiego do Kazachstanu ponad 80 lat temu przez sowieckie władze. Teraz rodzina została repatriowana do Polski i mieszka w gminie Krasocin. Opowiadają o swoim życiu w Azji, warunkach pracy oraz służbie w armii. Co najbardziej podoba im się na polskiej ziemi?

Po I wojnie światowej Kamieniec Podolski znalazł się po sowieckiej stronie granicy. W 1936 władze stalinowskie rozpoczęły wywózki mieszkających tam Polaków do Kazachstanu. Nieszczęście nie ominęło rodziny Kaszubskich. Zostali zapakowani do wagonów i wysadzeni w samym środku azjatyckiego stepu, w miejscowości Szortandy. Po ponad 80 latach ich potomkowie wrócili do Polski.

- Według dokumentów zachowanych w rodzinie, wyrzucili nas w 1936 z okolic Kamieńca. Tylko za to, że przodkowie byli Polakami. Dzięki panu wójtowi Ireneuszowi Gliścińskiemu mogliśmy wrócić. To on nas zaprosił i bardzo dobrze przyjął. Ja jestem Polką, dzieci są Polakami. Chcielibyśmy mieszkać w Polsce - mówi Świetlana Laroniv - Kaszubska. - W Polsce jesteśmy już dwa tygodnie. Spędziliśmy je na kwarantannie. W środę opuściliśmy miejsce odosobnienia i powoli oswajamy się z otoczeniem. Podoba nam się bardzo w Krasocinie. Wójt oprowadził nas w środę po gminie. Byliśmy też w wiatraku, oglądaliśmy zdjęcia - dodaje.

Uczyli się polskiego

Rodzina opowiada o swoim życiu w Kazachstanie.

- Kazachstan to dobry kraj. Mieszkaliśmy tam długo, dawaliśmy sobie radę. Dzieci uczyły się. Mąż pracował jako budowlaniec i elektryk. Kazachowie to bardzo dobrzy ludzie, nie można powiedzieć o nich złego słowa. Może dla większości Polaków Kazachstan jest dość egzotyczny, my byliśmy przyzwyczajeni. Chcieliśmy jednak bardzo wrócić do Polski, marzyliśmy o tym. Jesteśmy Polakami - mówi pani Swietłana.

- Mój tata był Polakiem, mama była Polką, tak samo, jak babcia. Tata zmarł, kiedy miałam cztery lata. Babcia mówiła trochę po polsku jeszcze, dziadek także, ale oboje już niezbyt często. W Kazachstanie mówi się po rosyjsku albo po kazachsku. Przyjechała do nas kiedyś nauczycielka i uczyła nas polskiego języka. Moje dzieci także. Mąż pracował po godzinach, ale także rozmawialiśmy w domu trochę po polsku. Teraz już polskiego uczymy się wszyscy. Dzieciom idzie bardzo dobrze. Znają dużo słówek - dodaje Swietłana.

Syn służył w spadochroniarzach

Najstarszy syn pani Swietłany, 26-letni Artiom, przed przyjazdem do Polski pięć lat był w kazachskiej armii. - W Kazachstanie służba wojskowa jest obowiązkowa i trwa jeden rok. Kiedy kończy się 18 lat, przychodzi powołanie do wojska. Po służbie zasadniczej zostałem jeszcze cztery lata na kontrakcie. Chciałbym teraz służyć w armii w Polsce. Zobaczymy, co z tego wyjdzie - mówi Artiom.

Wyszkolony jest dobrze, bo służył w elitarnych wojskach powietrznodesantowych.

- Nosiliśmy tielniaszki, charakterystyczne koszulki w poprzeczne, niebiesko-białe paski. Służba w niebieskich beretach, bo takie noszą spadochroniarze w Kazachstanie, jest bardzo ciężka. Dwadzieścia kilometrów dziennie biegaliśmy w pełnym rynsztunku - dodaje.

- Jeden rok służby zasadniczej bardzo zmienił syna. Przyjechał chudy, bo mieli dużo ćwiczeń fizycznych - uzupełnia mama.

- Może uda się pomóc Artiomowi w dostaniu się do służby w Polsce. Już rozmawiałem o tym w Wojskowej Komendzie Uzupełnień w Kielcach - mówi wójt Ireneusz Gliściński.

Brat też miał iść w kamasze

Jego młodszy brat, Kirił, ma 17 lat. Kiedy stuknęłaby "osiemnastka", także poszedłby do armii.

- Dlatego właśnie działaliśmy trochę na wariackich papierach. Kiedy Kiriła wzięto by do wojska, to nici z repatriacji, przynajmniej na jakiś czas. Dlatego śpieszyliśmy się bardzo. Sam minister wiedział o wszystkim - dodaje wójt Ireneusz Gliściński.

- Artiomowi podobało się w armii, a Kirił chce uczyć się języka polskiego, angielskiego, edukować się. Szkoda by było siedzieć w wojsku jeszcze rok - mówi pani Swietłana.

- Jeszcze nie wybrałem kierunku studiów. Dopiero zdecyduję, co będę chciał robić w Polsce - mówi Kirił.

- Chłopcy nauczą się polskiego. Są po kazachskiej maturze. Myślę, że pomyślimy o tym w przyszłym roku - mówi wójt Ireneusz Gliściński.

Montował rosyjskie banie

Mąż pani Swietłany jest Rosjaninem. Ma na imię Roman. Jego rodzina też ucierpiała w wyniku zbrodni stalinowskiego reżimu. W latach 30. wywieziono ich z Ukrainy, w ramach tak zwanego "rozkułaczania", czyli pozbywania się zamożnych rolników, kiedy komuniści chcieli skolektywizować tamtejsze rolnictwo.

- Jestem budowlańcem i elektrykiem. Ciężka praca nie jest mi obca. Chcę pracować i mieszkać w Krasocinie. W stolicy Kazachstanu, Nursułtanie, dużo się buduje. Pracowałem przy konstrukcji tak zwanych bań, rosyjskich łaźni, niezwykle popularnych w tamtym kraju. Robiłem tam między innymi dachy - mówi Roman.

- Może zrobimy taką banię w Krasocinie. To byłaby pierwsza rosyjska bania w okolicy Fachowiec już jest - żartuje Ireneusz Gliściński, wójt Krasocina.

Znajomi nie mogą uwierzyć

Pani Swietłana ma dyplom nauczyciela przedszkolnego. - Pracowałam w przedszkolu w młodości, potem długo na stacji paliw. Sprzedawałam benzynę i gaz. Trwało to 20 lat. Mogę to robić w Polsce - mówi Swietłana.

W Kazachstanie pozostawili dużo znajomych. - Mam 46 lat, spędziłam tam całe życie. Kontaktujemy się przez aplikację WhatsApp. Przyjaciele pytają nas, jak jest w Polsce. Przesyłamy zdjęcia, wszyscy dziwią się, jak pięknie jest w tym kraju- dodaje.

- Przesłaliśmy fotografie groty krasocińskiej. Znajomi nie mogli uwierzyć, że coś takiego jest tutaj - mówi Kirił.

- W Polsce ludzie mają piękne domy. W Kazachstanie są głównie bloki. Pali się w nich węglem. Temperatury sięgają czasami minus 40 stopni, z paleniem w piecach jest dużo zachodu. Sporo bloków nadaje się do remontu - opowiada pani Swietłana.

- W Polsce jest dużo lasów i gór. W Kazachstanie są też lasy, ale od nas było do nich daleko. Przeważnie jest step. Jedna wieś od drugiej oddalona jest o 40-50 kilometrów. Można jechać i jechać. A tutaj jedna wioska sąsiaduje z drugą. To dla nas interesująca nowowść - opowiada Swietłana.

W rejonie Kazachstanu,w którym mieszkali, miesięcznie zarabiało się około 500 złotych. - Prąd i utrzymanie domu jest bardzo tanie. Za to ceny jedzenia są podobne, jak w Polsce. Także żyje się dość skromnie. Trzeba dużo pracować, nieraz do nocy, jednak nie ma biedy. Mąż pracował po godzinach. Natomiast jeśli ktoś robi biznes, ma dobre perspektywy w tym kraju - relacjonują Swietłana i Roman.

Chcą pracować i żyć w Polsce

- Nie spodziewaliśmy się takiego przyjęcia w Polsce. Mamy wszystko. Czujemy się dobrze. Już dawno temu myśleliśmy o powrocie. Potem usłyszeliśmy o programie repatriacji. Złożyliśmy dokumenty w ambasadzie w Nursułtanie. Dostaliśmy papiery świadczące, że jestem Polką i dzieci są Polakami- dodaje.

- Pan wójt pomaga nam z załatwieniem formalności. Stajemy się obywatelami Polski. Chcielibyśmy bardzo podziękować panu wójtowi Ireneuszowi Gliścińskiemu, tutejszemu kierowcy, całej gminie Krasocin - mówi pani Świetłana.

Jakie mają plany na pierwsze chwile w Polsce?

- Chcemy załatwić wszystkie formalności. Pojedziemy pewnie do Warszawy. Potem zaczniemy pracę. Będziemy pracować, jak wszyscy. Chłopcy będą uczyć się języka polskiego, studiować i także później pójdą do pracy- podsumowuje pani Swietłana.

Pomóż repatriantom uczyć się polskiego!
Synowie pani Swietłany, by móc uczyć się i pracować potrzebują dobrej znajomości języka polskiego. Potrzebne jest jeszcze około 60 godzin kursu. Kosztuje on około 60 złotych za godzinę dla obydwu chłopców. Gmina Krasocin szuka chętnego sponsora, który pomógłby sfinansować lekcje Polakom, którzy porócili z Kazachstanu. Kontaktować można się pod numerem 41 3917026

Rodzina Laroniv - Kaszubskich

Pani Swietłana ma 46 lat, z wykształcenia nauczycielka przedszkola. Mąż Roman ma 45 lat, elektryk, pracownik budowlany. Synowie: Artiom ma 26 lat, wykształcenie średnie, Kiriłł ma 18 lat, zdał kazachską maturę i liczy na kontynuację nauki w Polsce.

Rodzina Kaszubskich została wywieziona w 1936 roku z okolic Kamieńca Podolskiego. Pradziadowie pani Swietłany: Maria Kaszubska urodzona w 1880 roku, Kuprian Kaszubski urodzony w 1875 roku, ich syn Stanisław urodzony w 1915 roku z żoną Marią urodzoną w 1918 roku. Ojciec pani Swietłany to syn Stanisława. Urodził się w Kazachstanie w 1944 roku w miejscowości Szortandy, gdzie jego rodzina została zesłana. Miejscowość znajduje się w północnym Kazachstanie na terenie obszaru akmolińskiego, charakteryzującego się surowym klimatem.

CZYTAJ WIĘCEJ: Repatrianci z Kazachstanu skończyli już kwarantannę w Krasocinie. Zaskoczeni... rzeźbą terenu w Polsce

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie