Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryszard Pomorski, szef artystyczny Wołosatek: One są jak wielka mafia (wideo)

Dorota KLUSEK
Zespół Wołosatki z Ryszardem Pomorskim – szefem artystycznym grupy (pierwszy z lewej).
Zespół Wołosatki z Ryszardem Pomorskim – szefem artystycznym grupy (pierwszy z lewej). archiuwm
- Połączyła nas muzyka - tak w jednej ze swoich piosenek śpiewają Wołosatki. Ale łączą je także wspólne przeżycia, doświadczenia i wrażliwość. Aż trudno uwierzyć, jednak zespół ma 40 lat. W sobotę z tej okazji odbędzie się wielki koncert jubileuszowy. O tym, jak wyglądały te cztery dekady rozmawiamy z szefem artystycznym Wołosatek, Ryszardem Pomorskim.
Zespół Wołosatki występował w wielu miejscach na świecie, między innymi w Chinach.
Zespół Wołosatki występował w wielu miejscach na świecie, między innymi w Chinach. archiuwm prywatne

Zespół Wołosatki występował w wielu miejscach na świecie, między innymi w Chinach.
(fot. archiuwm prywatne)

* Dorota Klusek: Zespół Wołosatki ma już 40 lat. Gdyby Pan miał podsumować ten czas w dwóch zdaniach, to co by pan powiedział?
Ryszard Pomorski: - Jak w piosence: 40 lat minęło, jak jeden dzień (śmiech). Wiele się zmieniło, chociażby technika. Pamiętam, że kiedyś, jako młody zespół ze zdziwieniem odkrywaliśmy, występując w różnych częściach kraju, że publiczność zna nasze piosenki. Zastanawialiśmy się, skąd? To był jakiś fenomen. Okazało się, że ktoś przychodził na koncert z magnetofonem, nagrywał nasz występ, potem przekazywał to nagranie dalej, i tak to szło. Dziś wszystkie piosenki są dostępne, z łatwością można je znaleźć w internecie. Choć z drugiej strony wiele naszych utworów zna każdy, jak chociażby "We wtorek po sezonie".

* A macie świadomość, że w dużej mierze tworzycie kanon piosenki turystycznej?
- Powoli chyba do nas to dochodzi, chociaż wiadomo, że jest wiele piosenek na rynku. Trzy nasze pierwsze, czarne płyty zostały wydane w ilości 100 tysięcy egzemplarzy i wszystkie się rozeszły! Natomiast dzisiaj, jak artysta sprzeda 10 czy 20 tysięcy płyt to już jest olbrzymi sukces.

* Jak to się stało, że kielecki, świętokrzyski zespół Wołosatki, powstał w Bieszczadach?
- Związek Harcerstwa Polskiego organizował wówczas różne akcje. W 1974 roku była akcja Bieszczady. Tysiące harcerzy z całej Polski zjechały na wakacje do Bieszczad. Każde województwo miało swoich przedstawicieli. W Wołosatym była stanica kielecka. Tę stanicę organizował wówczas druh Stanisław Adamczak (obecnie rektor Politechniki Świętokrzyskiej, opiekun Wołosatek - przyp.red.), był komendantem obozu. Wiadomo, że z kulturą harcerską są związane zespoły artystyczne. Rozpoczęły się festiwale, z udziałem harcerzy ze wszystkich stanic. Ekipa kielecka też musiała coś zaśpiewać. Zebrała się więc grupa dziewczyn pod dowództwem Andrzeja Zdyry i przygotowała pierwsze piosenki. Zespół musiał się jakoś nazywać. Kreatywna druhna Emilia Molska szybko wymyśliła nazwę i tak się zaczęło.

Początkowo zespół działał wakacyjne. Ja do zespołu włączyłem się w 1980 roku i jestem z nim związany do dzisiaj. W 1984 roku tak się rozochociliśmy w śpiewaniu i nagrywaniu płyt, że chcieliśmy działać bardziej na poważnie, na dodatek pierwszy wyjazd zagraniczny do Soczi bardzo nas zintegrował. W 1985 roku powstały te główne piosenki Wołosatek, które są do tej pory znane, a w 1986 roku odnieśliśmy pierwszy sukces pozaharcerski, pozaobozowy. Zespół pojechał na dwie, wtedy największe imprezy studenckie, festiwale piosenki turystycznej Bakcynalia w Lublinie i Yapa w Łodzi i w obu wygrał. Po tych dwóch zwycięstwach nie mieliśmy jak startować na innych festiwalach. Nie konfrontowaliśmy się już, za to wiele występowaliśmy.

* W drodze na koncerty przemierzyliście tysiące kilometrów.
- No tak, w kraju graliśmy już niemal wszędzie, ale są jeszcze takie miejsca, gdzie chcielibyśmy wystąpić.

* Co to za miejsca?
- Na przykład w Krakowie graliśmy tylko raz i to bardzo dawno temu. Warszawa też na razie jest nieosiągalna, choć często występujemy w jej pobliżu.

Natomiast jeśli chodzi o zagranicę także wiele było tych wyjazdów. Przed 1989 roku, zanim nastąpiła zmiana ustroju, niemal co kwartał gdzieś byliśmy. Nie dotknęły nas wtedy problemy paszportowe, ponieważ mieliśmy patronat firmy Exbud i zespół miał paszporty służbowe.

* Wołosatki odwiedziły między innymi egzotyczną Kubę.
- Kuba to do tej pory jest duże wydarzenie w historii zespołu. Był rok 1988. Ponieważ to było jeszcze w "tamtym" ustroju, delegacja z Polski była przyjmowana z honorami. Byliśmy na Kubie przez cały lipiec. Zrobiliśmy na miejscu ponad cztery tysiące kilometrów. Byliśmy też w górach. Weszliśmy na najwyższy szczyt Kuby - Turquino. To wydarzenie znalazło się nawet w serwisie informacyjnym w tamtejszej telewizji. Zresztą występowaliśmy też w tej telewizji publicznej na żywo. Bawiła się cała widownia i zaplecze. To było zupełnie inne doświadczenie, niż w studiu telewizyjnym w Polsce, gdzie wszyscy byli bardzo poważni. Nagrywaliśmy także teledysk na plaży w Varadero. Udział w nim wziął jeden z Kubańczyków, pracujący w pobliskim pubie: z tacą pełną owoców, tanecznym krokiem przeszedł przez plan klipu. Nie potrzebne były żadne powtórki, wszystko wyszło jak trzeba.

Tych ciekawych wyjazdów było więcej. Na przykład pięć lat temu odwiedziliśmy Chiny, występowaliśmy w liczącym 11 milionów mieszkańców miasteczku Tianjin niedaleko Pekinu. Na Festiwalu Kultury i Sztuki Dzieci i Młodzieży śpiewaliśmy swoje piosenki po polsku, ale i po chińsku. W tym języku wykonaliśmy "Bo ja szukałam ciebie". Czasami sięgamy do tego chińskiego tekstu.

Zdarzały się różne przygody. Na przykład w połowie lat 90-tych byliśmy na festiwalu w Danii. Przyjechało tam 25 tysięcy skautów z całego świata. Wcześniej uczestnicy dostali nuty hymnu tego festiwalu. Organizatorzy chcieli, by uczestnicy potrafili wykonać go razem. Hymn był po duńsku i po angielsku. Nam jednak nie spodobała się muzyka tego utworu. W oparciu o oryginalną melodię zrobiliśmy swoją wersję i tę właśnie wykonaliśmy podczas ceremonii otwarcia. Nie uzgadnialiśmy wcześniej naszych planów z organizatorami, ale tak to zażarło, że nasza wersja się przyjęła. Mało tego, po tym wydarzeniu Duńczycy zaproponowali nam nagranie płyty "Błękitne lato" z naszą wersją tego hymnu.

Bardzo ciekawą przygodę mieliśmy także w Austrii. W latach 90-tych. Mieliśmy tam zagrać koncert. Na granicy austriackiej został zatrzymany… Kto? Kierownik zespołu, Ryszard Pomorski. Okazało się, że moja twarz była bardzo podobna do jakiegoś przestępcy, który okradał kościoły w Austrii. Zespół pojechał dalej, a ja kilka godzin siedziałem i czekałem na konfrontację z osobą, która widziała tego złodzieja. Kiedy już się pojawiła, stwierdziła, że jestem podobny, choć tamten był bardzo wysoki (śmiech). Po tym mnie przeprosili i wypuścili. Dojechałem do grupy z opóźnieniem.

Z kolei we Włoszech mieliśmy okazję dopingować żeńską drużynę piłki ręcznej. Musieliśmy się sprawdzić w sportowym repertuarze.

* Wołosatki to piosenki, ciekawe miejsca, ale przede wszystkim ludzie. Przez te 40 lat przez zespół przewinęło się 158 osób.
- Fajnie jest obserwować, jak na tle zmieniających się czasów, zmieniają się ludzie. Mają jednak wspólną cechę: pasję do muzyki, do tego, co robią. Przykład Wołosatek pokazuje, że jeśli w młodych ludziach zaszczepi się jakąś pasję, to potem ona w nich zostaje. Wrażliwość tu zdobyta, zostaje.

* Obserwuję zespół i jestem pod wrażeniem tego, że wy cięgle jesteście ze sobą w kontakcie. Skąd się to bierze?
- Wspólne bytowanie przez kilka lat łączy i tego nie da się wymazać. Nawet, jak już człowiek odchodzi z zespołu i zajmuje się własnymi sprawami, to nie zapomina o tym czasie w nim spędzonym. Sam fakt, że spotykamy się co pięć lat, na jubileuszach, pomaga sprawie. Ale jest też taka prawidłowość, że zaraz po odejściu z zespołu, jego członkowie nie czują takiej więzi, ale już po pięciu - dziesięciu latach, ta więź się odradza.

* Przez ten czas nie brakowało też związków i dzieci wołosatkowych.
- Mamy kilka takich związków (śmiech). Mamy małżeństwa wewnątrzwołosatkowe, wołosatkowo-fanowskie. Również są przypadki, że dzieci Wołosatek śpiewają w zespole. W obecnym składzie takim dzieckiem jest Ania Drej, a córka Kasi Zioło, jest dzieckiem "okołowołosatkowym", bo z racji tego, że mieszka w Warszawie nie może wstąpić do grupy. Ale zna cały repertuar, razem z nami jeździ w sierpniu w Bieszczady.

* Niektóre Wołosatki po odejściu z zespołu, dalej podążają muzyczną drogą.
- No tak, na przykład w popularnym zespole Sound'n'Grace występują dwie dziewczyny: Sylwia Zapała-Patyna i Justyna Ostrowska. Jest też kilka osób, które może nie osiągnęły spektakularnego sukcesu telewizyjnego, ale są bardzo dobrymi muzykami. Na przykład Krzysiu Żesławski we Wrocławiu, jest dziś bardzo szanowanym muzykiem. Przeszedł przez szkołę wołosatkową, bardzo dobrze radzi sobie w każdym gatunku muzycznym. Z kolei Zdzichu Zioło - świetny gitarzysta, gra w zespole De Mono. Zresztą Kasia i Zdzichu to kolejne małżeństwo wołosatkowe. Od razu na myśl przychodzi mi też inny związek wołosatkowy: basista Robet Idzik i dziś znana śpiewaczka operowa, Magda Idzik. Sebastian Sipa -świętokrzyski muzyk, również jest mężem Wołosatki, Barbary Sipy. Tak można sobie przypominać. Tak, jak mówiłem, Wołosatki są jak wielka mafia (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie