Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sonia Bonar z Suchedniowa, pielęgniarka ze szpitala w Kielcach pracowała na granicy z Białorusią. Opowiada, jak tam jest. Zobacz zdjęcia

Mateusz Bolechowski
Mateusz Bolechowski
Sonia Bonar z Suchedniowa, ratowniczka ze szpitala w Kielcach podczas pracy na granicy z Białorusią
Sonia Bonar z Suchedniowa, ratowniczka ze szpitala w Kielcach podczas pracy na granicy z Białorusią
Sonia Bonar, mieszkanka Suchedniowa, pracuje jako pielęgniarka w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Kielcach. Dwukrotnie była na misjach medycznych w Afryce, w czasie pandemii pracowała w szpitalu polowym na Stadionie Narodowym w Warszawie, teraz bierze udział w akcji pomocy imigrantom na granicy polsko – białoruskiej. Opowiedziała nam, jak wygląda sytuacja z punktu widzenia medyka.

Jak trafiła pani pod granicę polsko - białoruską?

Kiedy zaczął się tam konflikt, pomoc uchodźcom jako pierwsza zaczęła nieść grupa Medycy na Granicy. Wsparcia udzieliło jej wiele organizacji, między innymi Polski Czerwony Krzyż, Caritas, Polska Akcja Humanitarna. Jesienią, kiedy zniszczono samochody medyków, do akcji przyłączyło się Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, do którego należę. Szukano wolontariuszy, więc się zgłosiłam. Skoro pomagamy ludziom na drugim końcu świata, jak tego nie robić u nas? Do tej pory byłam na trzech 24 – godzinnych dyżurach. Poznałam niesamowitych ludzi, którzy z dnia na dzień rzucili wszystko, by spieszyć ze wsparciem potrzebującym.

Płacą wam za to?

Często słyszę to pytanie. Nie płacą.

Jak wyglądają wasze działania?

Na dyżurze są trzy osoby; lekarz, ratownik medyczny i pielęgniarka. Naszą bazą jest prywatne gospodarstwo. Mało kto wie, gdzie się ona znajduje, ze względów bezpieczeństwa. Mamy do dyspozycji w pełni wyposażoną karetkę i spory zapas leków i innych potrzebnych rzeczy, kupionych dzięki datkom wpłacanym na ten cel przez ludzi. Wolontariusze, często młodzi ludzie, miejscowi, znający teren, przeczesują lasy. Jeśli natrafią na imigrantów, przesyłają na telefon pinezkę z lokalizacją i wzywają nas na pomoc, jeśli trzeba. Często wystarczy konsultacja telefoniczna, by mogli na miejscu udzielić pomocy. Gdy sytuacja jest poważna, ruszamy do akcji. Dojazd na miejsce czasem zajmuje półtorej godziny. Dojeżdżamy, dokąd się da, potem idziemy pieszo. Każdy z nas ma torbę z medykamentami, zabieramy też termosy z gorącą herbatą i przygotowane przez Polski Czerwony Krzyż „worki pomocowe”. To świetna rzecz, zawierają ciepłe ubrania, bieliznę, buty w odpowiednim rozmiarze. A że przed wyjazdem dostajemy informację, ile osób w jakim wieku czeka na pomoc, zabieramy te właściwe. Na Podlasiu lasy są prześwietlone, piękne, teren jest równy, ale jest dużo bagien. Tam działamy.

Spotkała się pani z imigrantami?

Na trzy dyżury był jeden taki przypadek. To było w listopadzie, nad ranem. Godzinę przed końcem dyżuru. Miałam wracać do domu, kiedy przyszło zgłoszenie. W lesie znaleziono siedmiu Syryjczyków. Nocą temperatura spadła do minus pięciu stopni. Gdy dotarliśmy na miejsce, zobaczyliśmy mężczyzn w wieku 20 – 25 lat. Jeden był koło czterdziestki. Siedzieli na ziemi, spod kurtek wyglądały tylko brązowe, wystraszone oczy. Byli byle jak ubrani, choć widać było, że wcześniej trafili na polskich wolontariuszy. Niektórzy mieli rękawiczki, inni czapki. Kilku posiadało karimaty i śpiwory. Wszyscy mieli doszczętnie przemoczone buty i nogi.

Wymagali pomocy medycznej?

Byli wyziębieni, jeden z nich znajdował się w lekkiej hipotermii. Temperatura ciała – 32 stopnie Celsjusza. Nie był w stanie wstać, miał drgawki, z trudem odpowiadał na pytania. Twierdzili, że od czterech dni nie jedli, pili brudną wodę. Najpierw daliśmy im herbatę, potem prowiant, w tym czekoladę, daktyle i orzechy. Jeden z mężczyzn miał poważnie zranioną rękę, podczas przedzierania się przez druty kolczaste. W normalnych warunkach wymagał interwencji chirurga, ale rana była sprzed kilku dni, więc dostał opatrunek i antybiotyk. Przekazaliśmy im ciepłą odzież, ale nie wystarczyło dla wszystkich, mieliśmy pięć kompletów. Jednemu z nich oddałam rękawiczki, drugiemu czapkę. Nie chcieli ich przyjąć. Zrobili to dopiero, gdy powiedziałam, że niedługo będę w ciepłym domu. Człowieka w hipotermii przebraliśmy, okryliśmy foliami termicznymi, daliśmy mu specjalne pakiety rozgrzewające. Ci ludzie prosili nas – weźcie nas na jeden dzień do domu, ogrzejemy się i pójdziemy sobie. Nie mogliśmy tego zrobić. Do dziś myślę, czy przeżyli.

Jakie mieli plany?

Chcieli dostać się do Niemiec. Niektórzy mieli tam rodziny, inni znajomych. Sądzili, że to nie będzie trudna podróż. Samolot z Syrii zabrał ich do Mińska. Przewieziono ich pod granicę i kazano iść do Polski. Próbowali sześć razy. Za każdym nasi pogranicznicy kazali im wracać na Białoruś. Po pewnym czasie chcieli już tylko wrócić do domu, ale usłyszeli – jedyny kierunek, w którym możecie pójść, to Polska. Słyszałam z wiarygodnych źródeł, że tych ludzi szantażowano losem ich dzieci, strzelano im pod nogi, żeby forsowali granicę.

Gdyby im się udało, co dalej?

Ponoć po polskiej stronie są kurierzy, którzy za tysiąc – dwa tysiące euro przewożą ich do Niemiec. Pewnie dlatego na Podlasiu jest tyle kontroli drogowych. Wracając z dyżurów, byłam zatrzymywana po kilka razy. Policjanci szukali imigrantów w aucie, w bagażniku.

Działacie legalnie?

Oczywiście tak, zgodnie z prawem. Strefy zamkniętej nie przekraczamy. Jeśli nasza zmiana znajdzie człowieka, który wymaga hospitalizacji, powiadamiamy Straż Graniczną. W innych przypadkach nie informujemy o ludziach, którym udzieliliśmy pomocy. Nie mamy takiego obowiązku.

Jak wyglądają wasze relacje ze strażnikami, żołnierzami?

Służb mundurowych jest tam mnóstwo. Spotykamy się często. Nigdy nie było niemiłych sytuacji, za to zdarzało się, że usłyszeliśmy – dobra robota. Dla nas zawsze byli życzliwi.

Pani zdaniem w lasach przy granicy naprawdę umierają ludzie?

Jestem przekonana, że tak. To nie jest kwestia opinii, tylko oficjalne informacje podawane przez polskie służby. Nie znam dokładnej liczby, ale było kilka lub kilkanaście przypadków śmierci imigrantów w lesie. Pewnie o wielu zmarłych nie mamy pojęcia.

Jak rozwiązać ten problem?

Zajmuję się pomocą medyczną i wiem, jak z tym problemami sobie radzić. Kwestie imigrantów czy uchodźców powinni rozwiązywać politycy, nie medycy. Moim zdaniem imigranci na naszej granicy to ofiary politycznych rozgrywek. Na początku kryzysu wśród próbujących przekroczyć polską granicę było wiele rodzin z dziećmi, ciężarne kobiety. Teraz jest ich znacznie mniej. Sądzę, że w krajach, skąd pochodzą imigranci, rozeszła się już wieść, że przez Białoruś trudno będzie dotrzeć do Europy Zachodniej.

Może trzeba było wszystkich przyjmować?

Uważam, że naszej granicy trzeba strzec. Wiem, co dzieje się w krajach, które przyjęły tysiące imigrantów. Przestaje tam być bezpiecznie i to mi się wcale nie podoba. Zastanawiam się – dlaczego ci ludzie, z krajów objętych wojną, nie pojadą do innych, bogatych państw muzułmańskich? Może dlatego, że tam nikt by się nad nimi nie litował i na utrzymanie musieliby zapracować? Zachodnia Europa rozbudowanym socjalem zachęca do przyjazdu. Gdybym była na miejscu tych biednych ludzi, pewnie też chciałabym się tam dostać.

Dlaczego więc pomaga pani imigrantom?

Nie oceniam ludzi potrzebujących pomocy, tylko pomagam. Nie ma znaczenia kim jest ten człowiek, skąd jest i co zrobił. Obowiązkiem medyka jest udzielanie pomocy każdemu potrzebującemu. Kiedyś usłyszałam – Ratujesz Saracenów. Jak możesz?! To ludzie, tacy jak my. Są ofiarami tej sytuacji. Ja po prostu nie chcę, żeby umierali na polskiej ziemi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie