Tokarnia, II Świętokrzyski Festiwal Smaków, poniedziałek, 1 maja. Napięta atmosfera podczas konkursu Święto-krzyski Mistrz Kuchni, kategoria zawodowcy. - Szybko, podaj sól! Zamieszaj! Dobra jest, składamy! - szeptali kucharze. Stres przenikał przez pozory opanowania.
Krzysztof Adach i jego pomocnik Paweł Czerwieński przy czwartym stanowisku składali danie konkursowe: jeleń i grzyby - główne składniki. Chciałam im zrobić zdjęcie, zanim zaniosą potrawę jurorom.
CZYTAJ TAKŻE: II Świętokrzyski Festiwal Smaków. Na pyszności i zabawę przybyło 13 tysięcy zwiedzających!
- Panowie, jeszcze szybkie zdjęcie - mówię i podnoszę aparat do oka.
Krzysztof Adach spojrzał na mnie, na aparat i rzucił, omijając mnie: - Nie mam czasu, talerze stygną.
To było moje pierwsze (jakże „miłe”) spotkanie z Krzysztofem Adachem, Świętokrzyskim Mistrzem Kuchni 2017 roku. Dobrze, że pozory to przebiegłe bestie i już dawno nauczyłam się, że nie wolno im ufać.
Plan był, grzybów nie
Gdy stres opadł, okazało się, że Krzysztof Adach wcale nie jest niemiły. Po prostu najważniejsze dla niego to przygotować danie, które ktoś z przyjemnością później zje. Po raz drugi spotkałam go już w kieleckiej Restauracji Solna 12, gdzie pracuje jako kucharz
- O tym, że wezmę udział w konkursie, zdecydowałem rok temu. Śledziłem wiadomości w „Echo Dnia”. Gdy dowiedziałem się, z jakich produktów mają być potrawy, zadzwoniłem do brata - Pawła Czerwińskiego i zapytałem, czy zgodzi się ze mną wystartować. Odpowiedział, że tak. Wspólne gotowanie ćwiczyliśmy tylko raz, do pierwszej w nocy dzień przed konkursem. Natomiast problem miałem z grzybami. Wymyśliłem sobie świeże smardze, które w Polsce są pod ochroną. Więc firma z Warszawy miała mi je ściągnąć z zagranicy, ale trzy dni przed konkursem dostałem telefon, że nic z tego. Musiały wystarczyć borowiki stepowe. Ale jakoś poszło. Cieszę się z wygranej - opowiada nasz mistrz.
Chciałem być piłkarzem, zostałem kucharzem
Siedzimy przy stoliku w Solnej 12. Pytam Krzysztofa Adacha, czy od zawsze chciał gotować. - Kiedy byłem mały, miałem masę pomysłów, kim zostanę, ale jedna rzecz dominowała zawsze w mojej głowie - piłka nożna. Spędzałem na grze całe dnie. Nie chciało mi się uczyć, za to czas na boisko miałem zawsze. Grałem nawet w klubie - w Orlętach Kielce. Później poszedłem do kieleckiego gimnazjum nr 7. Wtedy już kompletnie nie miałem planów, co zrobić ze swoją przyszłością. Wiedziałem, że nie pójdę do liceum, chciałem mieć zawód, ale nie wiedziałem jaki. Przestałem też w międzyczasie grać w piłkę ze względów zdrowotnych. Może gdyby się tak nie złożyło, byłbym teraz piłkarzem. Nie wiem - opowiada mistrz kuchni w kategorii zawodowcy.
Kiedy przyszła trzecia klasa, skończyły się żarty - musiał coś wybrać. Padło na kielecki Zespół Szkół Przemysłu Spożywczego, tak zwane kieleckie „gary”. - Wybrałem technikum na ulicy Zagórskiej, złożyłem dokumenty, przyjęli mnie do nowo utworzonej klasy. I tak się zaczęła moja przygoda z gotowaniem. Nie planowałem tego, wybrałem tę szkołę, bo dużo moich znajomych tam poszło. Poza tym mój tata też ją skończył - jest z zawodu masarzem. No i moja ciocia też ma wykształcenie spożywcze - mówi Krzysztof Adach.
Moją pasją stało się coś, czego nie chciałem
- Nie chciałem być kucharzem. Dopiero w trzeciej klasie pojawiła się taka myśl. Pamiętam doskonale, kiedy to było i dzięki komu. Gdy byłem w trzeciej klasie, szkoła realizowała projekt unijny - przez parę weekendów można było iść na staż do jakiejś restauracji czy hotelu. Trafiłem do hotelu Qubus i na człowieka, który tak naprawdę zaszczepił we mnie pasję do gotowania - Michała Markowicza. Pokazał mi, jak naprawdę wygląda kuchnia, nowe produkty i sprzęt. Jego podejście do gotowania i to, jak opowiadał jakie to fajne uczucie, gdy wychodzisz na salę pełną osób, którzy jedzą coś, co przygotowałeś i im to smakuje - dla mnie to było coś niesamowitego. Wtedy poczułem, że to jest fajne - to jak te dania wyglądają i smakują. Spróbowałem tam pierwszy raz produktów, których wcześniej nie miałem okazji jeść - na przykład krewetek czy serów pleśniowych. Tak naprawdę pierwszego dnia stażu pomyślałem, żeby jednak iść w kierunku gotowania - opowiada Krzysztof Adach.
CZYTAJ TAKŻE: Konkurs serwisu Jedzenie i Zabawa rozstrzygnięty. Oto najlepsze lokale w województwie świętokrzyskim w 2016 roku!
ZOBACZ TAKŻE:
II Świętokrzyski Festiwal Smaków w skansenie Tokarnia
Szkoła życia
Po stażu w Qubusie wszystko potoczyło się bardzo szybko. Najpierw szkoła życia. Krzysztof Adach będąc jeszcze uczniem wyjeżdżał do pracy nad morze. W Między- wodziu był na miesięcznych praktykach, drugim miejscem była smażalnia ryb w Pogorzelicy - już po egzaminach zawodowych.
- Pojechaliśmy w ciemno, z kolegą. Nie wiedzieliśmy co, gdzie i jak. Było bardzo ciężko - wręcz przeszedłem tam szkołę życia. Pracowaliśmy po 12 - 14 godzin przez siedem dni w tygodniu, ale z dnia na dzień sprawiało mi to coraz większą radość. Nie zarobiliśmy tam zbyt dużo pieniędzy, nie mieliśmy wolnego czasu, ale wspominam to bardzo miło - opowiada.
Późniejszą pierwszą poważną pracą Krzysztofa Adacha była kuchnia w kieleckim Grand Hotelu, gdzie trafił zaraz po zakończeniu szkoły. - Do dziś jestem wdzięczny Rafałowi Korusowi, tamtejszemu szefowi kuchni, za to, że mnie przyjął i uwierzył we mnie. Byłem całkowicie zielony, dwie lewe ręce - można powiedzieć. Nawet nie marzyłem, że dostanę pracę w czterogwiazdkowym hotelu. Tam nauczyłem się wszystkiego, wszystkich podstaw. Pracowałem tam dwa i pół roku. Później była już tylko kielecka restauracja Solna 12. Znalazłem ogłoszenie, wysłałem CV, poszedłem na rozmowę. Do pracy przyjmował mnie Paweł Ryckiewicz, który teraz jest kucharzem reprezentacji piłki ręcznej i zawodników Vive Tauron Kielce. Przepracowałem z nim miesiąc - wspomina.
Gastronomia od kuchni - wcale nie taka kolorowa jak ją malują
- To nie jest tak, jak się niektórym wydaje. Wielu mówiło mi, jak szedłem do szkoły, że fajne, zjem sobie coś dobrego, popracuję osiem godzin dziennie od poniedziałku do piątku i luksus. Otóż nie. Smaku, krojenia, składania dań można się wy-uczyć, ale jak ktoś nie ma chęci do pracy, to nie wytrzyma w gastronomii. To nie jest jak praca za biurkiem, że po zmianie idziesz do domu i się odcinasz. Gdy inni mają wolne, my pracujemy. W święta, w walentynki, w sylwestra, w weekendy. Bardzo mało czasu mamy dla rodziny czy przyjaciół. Są takie dni, kiedy w domu się tylko śpi. Trzeba to lubić i trzeba mieć chęci do pracy, inaczej nie ma to sensu - mówi Krzysztof Adach.
Później pytam go o stare czasy. - Ile najwięcej godzin pod rząd spędziłeś w pracy? - Dzień i noc bez odpoczynku, 24 albo 22 - już nie pamiętam dokładnie - odpowiada. - A ile najwięcej dań wydałeś jednego dnia? - Pamiętam moją pierwszą dużą imprezę. Tydzień po tym, jak zostałem przyjęty do pracy w Grand Hotelu, robiliśmy grilla wyjazdowego na 500 osób, z ciepłym bufetem. To był dla mnie kosmos, nie wyobrażałem sobie, że coś takiego jest możliwe. Później był dzień, gdy w ciągu dwóch godzin wydaliśmy tysiąc talerzy. Teraz marzy mi się impreza na jeszcze więcej osób - wiadomo, wszystko przede mną.
Plan na resztę życia
Według naszego świętokrzyskiego mistrza kucharz to wyjątkowy zawód - tak naprawdę jeden z nielicznych, które przynoszą prawdziwą radość.
- Teraz już wiem, że chcę być kucharzem. Do końca. Nie odpuszczę tego, bo nie wyobrażam sobie, że mógłbym pracować w innym zawodzie. Największą przyjemność sprawia mi, gdy wyjrzę na salę pełną osób, które się śmieją, rozmawiają i jedzą coś, co im smakuje, a ja chwilę temu to przygotowałem. Wiem, że każdego dnia się uczę, rozwijam i że to, co robię, ma sens. To jest najważniejsze - podsumowuje Krzysztof Adach, zwycięzca konkursu Świętokrzyski Mistrz Kuchni 2017 w kategorii zawodowcy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?