Tak się dawniej żeglowało
Edward Krokowski przez dziesiątki lat na zdjęciach uwieczniał Skarżysko i jego mieszkańców. Jak się okazuje, jest też doświadczonym żeglarzem. Przygodę z wodą rozpoczął już w latach 40 - tych.
We wrześniu towarzystwo żeglarskie „Sterna” Skarżysko przeprowadzi „Operację Zaruski 1958 - 2018”. Na rejs bałtycki słynnym, przedwojennym keczem „Generał Zaruski” popłyną skarżyszczanie. Dokładnie 60 lat po tym, jak na drewnianym pokładzie znalazła się załoga z naszego miasta. Jednym z tych, którzy przed laty żeglowali na tym pięknym żaglowcu był Edward Krokowski. W Skarżysku znany głównie jako fotografik - dokumentalista dziejów miasta. Dzięki pomocy Krystiana Drożdża z klubu fotograficznego Zoom mogliśmy spotkać się z panem Edwardem i wspólnie z nim zwiedzić skarżyską stocznię Scandinavia Yachts.
Pusto jak na Mazurach
Przygodę z żeglarstwem rozpoczął w 1948 roku. Rok później zdobył pierwszy patent. - Uczyłem się na przedwojennych jachtach, typu „H”. To poprzednik „Omegi”. Były z mahoniu, miały drewniany sztag (dziś sztagi, łączące czubek masztu z dziobem, są ze stalowej linki). U nas na jeziorze był znany regatowiec. Koniecznie chciałem mieć taki strój jak on, moja żeglarska bluza była z prześcieradła, do tego czapka z włóczki z czerwonym pomponem - opowiada pan Edward, pokazując stare zdjęcie. Wkrótce z kolegami ruszyli na Mazury. - Łódki były zrobione w szkolnym warsztacie, z jednym żaglem. Drugi wykonaliśmy z niemieckiej pałatki wojskowej. Na jeziorach nie było przystani, marin jak dziś. Jak się chciało kupić chleb od chłopa, trzeba było z nim mówić po niemiecku. A kiedy się zobaczyło w oddali jakiś żagiel - wielka radość, że nie jesteśmy sami na jeziorach - wspomina.
Żeglarz świętokrzyski
W 1952 roku z nakazem pracy wylądował w Skarżysku. Szybko zajął się rozwojem żeglarstwa w mieście. Wkrótce do Ligi Morskiej należało ponad sto osób! Szkolił młodzież na zalewie rejowskim. Później działał w TKKF „Sygnał”, pływał z rodziną na słynnym skarżyskim jachcie „Smok”. Ostatni raz na wodzie jako sternik był dwa lata temu - już grubo po 80 - tych urodzinach. Przede wszystkim pasjonuje go morze. - jego zapach czuć wszędzie, przenika ubrania, liny, żagle - mówi pan Edward. Trzykrotnie był załogantem na „Zaruskim”.
Dżem i śledzie
- Wtedy jacht nazywał się jeszcze „Młoda Gwardia”. Materace w kojach był z morskiej trawy. Raz zmokły - przez miesiąc nie wysychały. Warunki były spartańskie. - Za potrzebą chodziło się na bukszpryt, siadało na siatce z lin i... - opowiada ze śmiechem. Głównym pożywieniem był dżem i śledzie w oleju. Niewiele żołądków to wytrzymywało. Praca była ciężka. Grube, konopne liny, bawełniane żagle. - W ośmiu trudno było zrefować grota. Do nawigacji służył sekstans, prędkość mierzyło się drewnianym logiem. W latach 50 - tych żeglowanie mało różniło się od tego z XIX wieku... W 1958 roku Edward Krokowski popłynął w rejsie skarżyszczan do Brukseli. Niestety, podróż skończył już w Świnoujściu. - W ostatnim momencie dowiedziałem się, podobnie, jak kilka innych osób, ze nie dostałem paszportu. Wysadzili nas w Polsce i zastąpili swoimi ludźmi. To była podłość - podkreśla. Zwieńczeniem tegorocznego rejsu na „Zaruskim” będzie wystawa fotograficzna. Pan Edward udostępni na nią swoje archiwalne fotografie.