Teraz mi głupio. Nie poznałem, że to diabeł stał przy ołtarzu

Polski Kościół znalazł się w opałach. O seksualnych i nie tylko nadużyciach duchownych media informowały od lat, ale mało kto się tym przejmował. Przyzwyczailiśmy się, że komunistyczna bezpieka robi, co może, żeby nam, Polakom – Katolikom, zohydzić pasterzy. W której parafii nie krążyły plotki, że wikary zmajstrował dzieciaka dziewczynie ze scholi, a proboszcz przegrał w karty plebanię? Porządny człowiek w takie oszczerstwa nie uwierzy. W końcu ksiądz rozgrzeszy, ślubu udzieli, ojca pochowa, a i auto poświęci. Niestety. Służba Bezpieczeństwa nie musiała nic wymyślać. Wyłuskiwała tych, co kalali stan duchowny i zmuszała do współpracy. Ksiądz Isakowicz – Zaleski pisał o tym od dawna. Grochem o ścianę. Lawendowa Mafia miała się dobrze. Biskupi, co sami mieli sporo za koloratką, forowali na kościelne urzędy podobnych sobie, a jak już gdzieś skandal wybuchł, grzesznego kapłana co najwyżej przenosili do innej parafii. Żeby chronić siebie i pomóc współbraciom w występku, a ci mniej umoczeni - z fałszywego poczucia, że lepiej nie gorszyć wiernych i sprawę zatuszować. A nuż się poprawi. Mleko się rozlało. Filmy braci Sekielskich i w końcu zdecydowane działania papieża pokazały, że w Świętym Kościele nie brakuje wilków w owczych skórach. Oficjalnie potępiono arcybiskupa Henryka Gulbinowicza. Długo czekał na karę, dosięgła go, gdy dożył 97 lat. Zakaz pochówku w katedrze, używania insygniów biskupich i finansowe zadośćuczynienie. Niby niewiele, ale w końcu to człowiek u kresu życia. Arcybiskupa spotkałem raz, w skarżyskim sanktuarium. Powiedział naprawdę piękne kazanie, na koniec okrasił je żartem. Serdeczny, prostolinijny. Ksiądz starej daty, Kresowiak. Wspierał Solidarność, dostał od prezydenta Order Orła Białego. - Ech, żeby wszyscy tacy byli – pomyślałem wtedy. Teraz mi głupio. Nie poznałem, że sam diabeł stał przy ołtarzu i na mszę ogonem dzwonił.