Cała sprawa zaczęła się od pisma z Urzędu Miasta, które nadeszło 13 maja 2014 roku. W dokumencie urzędnicy wezwali jednego z członków rodziny do osobistego stawienia się w urzędzie. Karą za nieobecność miała być grzywna.
- Brat mojej żony udał się tam. Dowiedział się, że rodzina odziedziczyła po mamie działkę o powierzchni ponad tysiąca metrów kwadratowych przy ulicy Pakosz w Kielcach. Musieliśmy opłacić zaległy podatek od nieruchomości. O istnieniu tej działki nie mieliśmy pojęcia - mówi Roman Plesowicz.
Łatwo się domyślić, że to zdarzenie wywołało radość. Jednak formalności do załatwienia była cała masa. - Trzeba było zebrać górę dokumentów. No i były duże koszty - mówi pan Roman.
Po uciążliwej szarpaninie w urzędach, trwającej prawie dwa lata, pan Roman dostał 20 kwietnia 2016 roku wypis z rejestru gruntów. Na dokumencie są nazwiska członków rodziny mających prawa do działki. - Z tym papierem to ja mogłem już właściciwie sprzedać nieruchomość - mówi kielczanin. Chciał jednak dokładnie dopełnić wszystkich formalności. Odwiedził więc jeszcze sąd rejonowy, wydział ksiąg wieczystych i wiele innych urzędów. Wszystko to kosztowało masę pieniędzy. Pojawił się Urząd Skarbowy. - Sam podatek od wzbogacenia kosztował nas trzy tysiące. Wszystkie koszty sięgnęły już dziewięciu tysięcy złotych - relacjonuje Roman Plesowicz.
W końcu wystąpił o ustalenie podatku od nieruchomości, jaki należał się urzędowi. To od tego rozpoczęła się cała sprawa. Nagle wszystko zaczęło się przeciągać. W dodatku, do domu zaczęły przychodzić zagadkowe pisma. - Widzieliśmy, że urzędnicy się wahają, ale nie wiedzieliśmy czemu - wspomina Roman Plesowicz.
Cios spadł w listopadzie 2016. - W Urzędzie Miasta oznajmiono nam, że działka jednak nie jest nasza. Nie jesteśmy jej spadkobiercami - załamuje ręce pan Roman.
Zaczął domagać się wyjaśnień. Przez dwa lata uzbierał się z tego cały segregator urzędniczej korespondencji. Kielczanin pokazał nam go. W wymianie listów brał udział między innymi Wojciech Lubawski, prezydent Kielc.
- W tych pismach traktuje się nas jak złodziei. Według panów z Urzędu Miasta w Kielcach, to my chcieliśmy wyłudzić działkę. A przecież to oni wmanewrowali nas w tę sprawę - oburza się kielczanin.
Rodzina została więc bez działki. Za to jej budżet uszczuplił się o dziewięć tysięcy. Pan Roman odwołuje się do kolejnych instytucji, ale na razie bez rezultatu. - To skandal. Narazili nas na duże straty. To już wygląda tak, jakby urząd chciał naszymi rękoma ustalić status własnościowy nieruchomości - mówi Roman Plesowicz.
O sprawę zapytaliśmy Urząd Miasta w Kielcach. Odpowiedź nadeszła po prawie miesiącu. - Niestety zgodnie z obowiązującymi przepisami nie możemy udzielić żadnej informacji medialnej w tej sprawie. Mogę jedynie powiedzieć, ż sprawa była przedmiotem kontroli Wydziału Kontroli i Audytu Wewnętrznego Urzędu Miasta. Rodzina dostała w tej sprawie stosowne pismo - napisał do nas Filip Pietrzyk, dyrektor Wydziału Gospodarki Nieruchomościami i Geodezji Urzędu Miasta w Kielcach.
POLECAMY RÓWNIEŻ:
ZOBACZ TAKŻE: Diablo - w Miedzianej Górze kręcili sceny do filmu z Mikołajem Roznerskim i Rafałem Mohrem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?