Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W dworze w Ludyni zakochałem się od pierwszego wejrzenia - mówi obecny właściciel Stanisław Gieżyński. Zrobił z niego perełkę

Renata Chrobot
XVIII-wieczny modrzewiowy dwór w Ludyni.
XVIII-wieczny modrzewiowy dwór w Ludyni. archiwum
Chemik z wykształcenia, historyk z zamiłowania, pasjonat, który dzięki ogromnej determinacji i uporowi został właścicielem XVIII-wiecznego modrzewiowego dworu w Ludyni i doprowadził go do pierwotnego stanu. Tak spełniają się marzenia. – Gdy komuś mówię, że już 40 lat temu wiedziałem, że będę miał dwór, to albo ludzie pukają się w głowę, albo mówią, że dorabiam legendę do rzeczywistości – mówi Stanisław Gieżyński.

- W latach 50. pojawiło się wydawnictwo „Katalog zabytków sztuki”. W sumie wydano ponad 100 zeszytów. Jako student kupowałem je regularnie. Był to dla mnie swego rodzaju przewodnik turystyczny - zacząłem zwiedzać wybrane dwory w Polsce. Wtedy z pełną świadomością, że jest to „lizanie loda przez szybę”. Ale ponieważ w pewnym momencie moja sytuacja materialna znacznie się poprawiła, to moje przekonanie zaczęło być realne i na pewnym etapie te moje wędrówki i zwiedzanie dworów zaczęło mieć cel praktyczny – opowiada.

Miłość od pierwszego wejrzenia

Była połowa lat 90., w wydawanym przez ministerstwo kultury katalogu „Zabytki na sprzedaż” pojawiło się ogłoszenie o dworze w Ludyni. –Przypomniałem sobie, że w Ludyni byłem jako student, ale dworu zupełnie nie pamiętałem. Postanowiłem odwiedzić to miejsce. Była śnieżna zima. Ten dwór w śniegu z pięknym łamanym polskim dachem zrobił na mnie takie wrażenie, że od razu się w nim zakochałem. To była miłość od pierwszego wejrzenia – opowiada pan Stanisław. - Choć na początku była to miłość nieodwzajemniona. Pertraktacje z właścicielem trwały ponad rok i zacząłem mieć wątpliwości, czy w ogóle ta transakcja dojdzie do skutku. Ale udało się i tak stałem się szczęśliwym właścicielem dworu, ale bez pieniędzy na remont.

Dwór w Ludyni został zbudowany w połowie XVIII wieku, w czasach, gdy wieś należała do Kluczewskich herbu Jasieńczyk. Obok dworu znajduje się jeszcze starszy budynek – zbór kalwiński lub ariański z połowy XVI wieku. Przez lata majątek wiele razy zmieniał właścicieli, by po 1945 roku przejść na własność skarbu państwa. Do połowy lat 70. w dworze mieściła się szkoła, a w zborze – biblioteka.

Żeby było idealnie, jak kiedyś…

Dwór w całości jest drewniany, wyjątkiem są te ściany, przy których stoją piece. W XIX wieku ówcześni właściciele otynkowali go z zewnątrz i pomalowali, dlatego dwór stracił swój charakter.

- Moim celem było przywrócenie jego pierwotnego wyglądu – mówi pan Stanisław. – Z powodu moich możliwości finansowych, dwór remontowany był metodą gospodarsko – chałupniczą i trwało to 10 lat. Zaczęliśmy od fundamentów. Najpierw zostały odsłonięte i jeśli były jakieś ubytki to zostały uzupełnione. Następnie zajęliśmy się przyciesiami, czyli grubymi belkami, które spoczywają na podmurówce i stanowią szkielet dla ścian. Musieliśmy wymienić około 20 procent podmurówki i przyciesi. Kolejnym etapem był dach i więźba dachowa. Wszystkie belki zostały opukane i zbadane. Wyglądało to w ten sposób, że fachowiec, który miał coś w rodzaju czekanu z ostrym szpikulcem na końcu walił z całej siły w belkę. Jeśli szpikulec wchodził do 2 centymetrów, to belka była zdrowa, jeśli głębiej, trzeba było ją wymienić. Więźba dachowa wymieniona została w 40 procentach. Natomiast gont na dachu w całości. To 50 tysięcy drewnianych klepek z drzewa osikowego łupanych i ręcznie wyrabianych. Nie miałem na tyle pieniędzy, żeby zrobić to od razu, więc wybrałem metodę po kawałku, czyli część dachu została rozebrana, więźba i gont wymienione. Potem zajęliśmy się ścianami. Ponieważ dwór był wtórnie otynkowany wobec tego najpierw zdjęliśmy tynk. Pod spodem był szalunek, w bardzo złym stanie, więc został całkowicie zdjęty. I tu czekała nas miła niespodzianka - większość ścian była w bardzo dobrym stanie. Wyjątkiem był narożnik w południowo – wschodniej części, który trzeba było wymienić w całości. Wewnątrz, podobnie jak na zewnątrz zdjęliśmy tynki, położyliśmy maty trzcinowe, a dopiero na to trzy warstwy tynku wapienno-piaskowego. Wstawiliśmy nowe okna. Wszystkie są drewniane sześciokwaterowe, które odwzorowują oryginalne. Belki na sufitach w większości są autentyczne, niektóre końcówki były przegnite, więc trzeba było je wymienić. Żeby było idealnie, żeby było tak jak kiedyś - opowiada.

Ukłon w stronę historii

Dwór w Ludyni był świadkiem wielu ważnych wydarzeń historycznych. Obok jest zbór ariański lub kalwiński, zwany także lamusem dworskim, który jest starszy od dworu. Tu żywa była tradycja reformacji i Braci Polskich. Tutaj przebywał też Tadeusz Kościuszko.

- Jest to jedyny zachowany dwór w Polsce, w którym udokumentowana jest obecność Naczelnika. Współcześni Kościuszce właściciele dworu, byli jego znajomymi – był tu prawdopodobnie jeszcze przed rokiem 1794. Mógł być także po raz drugi, po przegranej bitwie pod Szczekocinami w 1794 roku – mówi Stanisław Gieżyński - W związku z tym pielęgnujemy tu tradycje kościuszkowskie, organizujemy imprezy z nim związane, a ja postanowiłem zrobić tu pokój Kościuszki, gdzie będzie stała wystawa jemu poświęcona.

Pan Stanisław zbiera pamiątki związane z generałem i jego epoką. Są więc portrety i grafiki, pieniądze z czasów powstania kościuszkowskiego, pokwitowania podatku, a nawet menu z francuskiej restauracji ozdobione wizerunkiem Kościuszki.

Od początku założeniem Stanisława Gieżyńskiego było przywrócenie pierwotnego charakteru dworu i zamieszkanie w nim, a nie o to, aby „udawać” dworskie życie, które staje się w Polsce modne. Ale po to, aby ocalić ten „kawałek” sarmackiej kultury i udostępniać ludziom, którzy są nią zainteresowani. Dlatego dwór został podzielony na część prywatną i część dla zwiedzających. Właściciel osobiście oprowadza gości: - Ja się czuję depozytariuszem i pojęcie dziedzictwa narodowego traktuję serio.

Dumą dworu są oryginalne barokowe drzwi wejściowe oraz XVIII–wieczne malowidło na suficie sieni przedstawiające oko opatrzności. Jak twierdzi pan Stanisław, malowidło może mieć motyw religijny jako działanie kontrreformacji, ponieważ Ludynia związana była z Braćmi Polskimi. A drugie, bardziej prawdopodobne - to znak masoński. Ten dwór pochodzi z połowy XVIII wieku, a wtedy masoneria była modna. Zachwyca też salon z oryginalną podłogą z czerwonej sosny i dębowych wstawek. W centralnym punkcie jest róża wiatrów, która określa kierunki. Kolejnym udostępnianym zwiedzającym pomieszczeniem jest kuchnia, która wcześniej pełniła funkcje jadalni. - Dopiero XIX wieku zbudowano tu piec kaflowy i ja postanowiłem go zachować. Teraz pełni funkcję ogrzewania. Jest to też jedyne pomieszczenie, gdzie części ścian nie otynkowałem. Dzięki temu widać jaką techniką pracowali wtedy budowlańcy. Ponieważ w XIX wieku zmieniły się gusta, to postanowiono otynkować drewniane ściany. W belkach robiono więc zaciosy, żeby tynk się trzymał. Tu widać też, jak szczeliny między belkami były utykane mchem i gliną.

Szczęściu trzeba pomóc

Stanisław Gieżyński jest dwudziestym właścicielem majątku w Ludyni. Od trzech lat miesza tu na stałe i stara się integrować z lokalną społecznością. Z okazji Zielonych Świątek, na ganku dworu odbywa się msza, potem spotkanie z mieszkańcami przy kawie i ciastkach. Jest też członkiem miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej.

- Jestem przekonany, że kiedy w 1996 roku kupiłem ten dwór, 95 procent moich przyjaciół i znajomych uważało to za moje dziwactwo, a 100 procent w ogóle nie wierzyło, że swój plan zrealizuję. Rok temu odwiedził mnie mój przyjaciel z Niemiec i mówi: „Słuchaj nie pogniewaj się na mnie, ale ja kompletnie nie wierzyłem, że ty to w ogóle skończysz”. Z kolei najbliższa rodzina – choć entuzjazmu nie przejawiała - nie robiła żadnych przeszkód. A ja konsekwentnie dążyłem do celu, powoli, na ile pozwalały mi możliwości finansowe. Dziś jestem szczęśliwy, że mi się to udało. Wiem, że miałem szalenie dużo szczęścia. Ale szczęściu trzeba pomagać, bo nic nie dzieje się samo – musiałem zdobyć pieniądze, znaleźć ten dwór i fachowców, którzy pracowali przy remoncie. I muszę przyznać, że podczas realizowania tego dzieła napotykałem na swojej drodze bardzo wielu ludzi życzliwych, takich którzy w sposób ewidentny mi pomagali. I co ważne, nawet przez moment nie miałem żadnych wątpliwości, że uda mi się to doprowadzić do końca – uśmiecha się właściciel dworu.

Czesław Hadamik, historyk i archeolog w swojej książce „Zabytki powiaty włoszczowskiego” z 2010 roku napisał: „trzeba (…) dodać, że zespół dworsko-parkowy w Ludyni w pełni zasługuje na miano perełki powiatu włoszczowskiego, oddającej (jak mało który obiekt) klimat i charakter jego kulturowego dziedzictwa”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie