Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W stanie wojennym i zaraz po nim urodziła się rekordowa liczba dzieci. Dlaczego?

Iza BEDNARZ
Kryzysowy ślub Waldemara Bartosza i Elżbiety Barankiewicz w 1984 roku w Józefowie.  Bartosz był internowany w stanie wojennym. Na małym zdjęciu Waldemar Bartosz, szef świętokrzyskiej "Solidarności” dziś.
Kryzysowy ślub Waldemara Bartosza i Elżbiety Barankiewicz w 1984 roku w Józefowie. Bartosz był internowany w stanie wojennym. Na małym zdjęciu Waldemar Bartosz, szef świętokrzyskiej "Solidarności” dziś.
W czasie stanu wojennego i zaraz po nim urodziła się rekordowa liczba dzieci. Dlaczego? - W sytuacji zagrożenia, ludzie potrzebowali więzi, bliskości, oparcia w drugim człowieku - tłumacza naukowcy. A co mówią sami bohaterowie tamtych dni?

Tak się rodzą dzieci w Polsce

Tak się rodzą dzieci w Polsce

Główny Urząd Statystyczny, rubryka "Urodzenia żywe w Polsce": 1981 rok - 681,7 tysięcy, 1982 rok - 705,4 tysięcy, 1983 - 723,6 tysięcy, 1984 - 701,7 tysięcy. Potem coraz gwałtowniejszy spadek aż do 351 tysięcy w 2003 roku! Nawet, gdy w dorosłość zaczęło wchodzić pokolenie wyżu demograficznego z lat 80., liczba urodzeń oscylowała w okolicach 300 - 400 tysięcy rocznie.

20 stopień zasilania, częste wyłączenia prądu, kiepski program w telewizji i godzina milicyjna. "Sztuka kochania" Wisłockiej odbijana na powielaczu i sprzedawana na bazarach spod kurtki. A potem przyrost naturalny, jakiego nie odnotowano w Polsce nigdy potem. Dlaczego wtedy nam się chciało, a teraz nie chce?

Dlaczego stan wojenny okazał się stanem brzemiennym? Zastanawiają się działacz "Solidarności", seksuolog, ginekolog, socjolog, historyk, dziecko stanu wojennego i kobieta, która wtedy, jako nastolatka prowadziła pamiętnik.

STRACH

- W niedzielę rano włączyłem "Rubina", a tam przemówienie Jaruzelskiego - Krzysztof Korona, psychoterapeuta i biegły seksuolog, 13 grudnia 1981 roku był pracownikiem poradni zdrowia psychicznego w Starachowicach. - Wychowałem się na opowieściach o wojnie, bo ojciec był w obozie koncentracyjnym, mama na robotach w Niemczech, więc dla mnie ten przekaz z telewizji był jasny: jest wojna. Co robić? Żona była w piątym miesiącu ciąży. Pierwsza myśl: zapewnić jej bezpieczeństwo, uciekać za granicę. Na studiach wyjeżdżałem do pracy do Norwegii, miałem tam znajomych. Ale żona chciała zostać. Zanim się zdecydowaliśmy, zamknęli granice.

Elżbieta Barankiewicz robiła w 1981 roku doktorat z historii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, działała w uczelnianej "Solidarności": - W niedzielę nasza grupa doktorantów wyjeżdżała na seminarium do Częstochowy, rano miałam zadzwonić, żeby sprawdzić godzinę wyjazdu. Podnoszę słuchawkę. Głucho. Cholera, znowu coś porobili z tymi telefonami! - zdenerwowałam się. Wybiegłam na ulicę, mróz siarczysty, śnieg po kolana. Przy akademikach spotkałam siostrę Janinę Łubieńską, oświeciła mnie: "Dziecko, to ty nic nie wiesz?! Jest wojna. Od szóstej rano nadają przemówienie Jaruzela w telewizji". Wróciłam na stancję, powiedziałam gospodyni, ona w płacz: "Co z nami będzie? Nie mamy żadnych zapasów". Była przerażona, sama z dwójką małych dzieci.

Do domu mogłam jechać dopiero na święta. Przed wybuchem stanu wojennego udało mi się dostać trzy pudełka bombek, i z tymi bombkami, z dwoma tobołami, musiałam iść do Wojewódzkiej Rady Narodowej po pozwolenie na wyjazd, a dopiero stamtąd na dworzec. Na peronie tłum. Konduktor zanim kogoś wpuścił do wagonu sprawdzał bilet, pozwolenie, bagaże. - A w tych torbach, co towarzyszka ma? - zagadnął. - A bomby! - wypaliłam, bo mnie zeźlił tą towarzyszką. Ludzie się momentalnie rozpierzchli. Konduktor spoważniał: - Pokażcie. Aaa, co wy sobie żarty robicie?!

- Bała się pani?
- O siebie nie. Bałam się o ludzi z naszej paczki, których internowano. O Waldka. Wiedzieliśmy o "ścieżkach zdrowia". Bałam się, że ich też tak zatłuką.
- Wygarnęli nas jak z talerza - opowiada Waldemar Bartosz, przewodniczący Zarządu Regionu Świętokrzyskiego "Solidarności", poseł do sejmu I kadencji z listy związkowej i III kadencji z listy AWS. W 1981 roku pracował jako psycholog w poradni wychowawczo - zawodowej w Jędrzejowie. Od lipca 1981 roku był członkiem prezydium władz regionu. Odpowiadał za kulturę i oświatę, organizował wyższe szkoły związkowe. - Akurat od 11 grudnia mieliśmy seminarium związkowe w Bocheńcu w ośrodku "Wierna". Przyjechali wykładowcy z Krakowa, Warszawy. Na miejscu była cała czołówka naszej regionalnej "Solidarności". Mieliśmy skończyć 13 grudnia, skończyło się gdzie indziej. Za jednym zamachem wszystkich nas zapudłowali! Zawieźli do więzienia na kieleckich Piaskach, zamknęli ponad sto osób w jednej celi.

- Baliście się?
- Najgorsza była pierwsza noc, bo nie wiedzieliśmy, co z nami zrobią. Jak do naszej celi wszedł stary profesor Juliusz Braun i zobaczył klepkę na podłodze, kaloryfery, chleb i herbatę, powiedział: panowie, to sanatorium. Zwolniono go zresztą wkrótce ze względu na wiek. Odsiedział już swoje w celi śmierci w czasach stalinowskich. (Juliusz Braun, profesor prawa, harcerz, działacz społeczny i polityczny, szef oddziału kieleckiego "Unii", więziony przez 7 lat za działalność w "Unii", twórca i rektor Wyższej Szkoły Administracyjno - Handlowej w Częstochowie, autor ponad 200 prac naukowych z dziedziny prawa, ekonomii, ekologii, ojciec Juliusza, obecnie prezesa Telewizji Polskiej. Przyp. red.)

Pamiętnik licealistki, szary brulion 80 kartkowy, wpis pod datą 16 stycznia 1982: "Na religii ksiądz dzisiaj powiedział, że stan wojenny to jest poniewieranie praw człowieka. Że mnóstwo ludzi siedzi niewinnie, że żony tych aresztowanych są w strasznej sytuacji, bo teraz same muszą gotować obiad, stać w kolejkach, zaprowadzać dzieci do przedszkola, a do tego jeszcze martwią się o mężów. Że rząd jest barbarzyński i bezwzględny i właśnie teraz przez takie postępowanie rządu może dojść do rozlewu krwi. U mnie w domu mama jest za Solidarnością, a ojciec za partią. Mówił, że ci z Solidarności wypisywali wierszyki: "A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści".

("A na drzewach zamiast liści..." - okrzyk wznoszony na wiecach podczas Karnawału Solidarności w 1980 roku. W czasie stanu wojennego wykorzystywany w celach propagandowych przez reżimową telewizję i prasę. Przyp. red.).
MIŁOŚĆ

W sierpniu 1982 roku przeniesiono Bartosza ze względu na stan zdrowia z więzienia w Łupkowie do szpitala w Sanoku. Elżbieta Barankiewicz i koledzy z "Solidarności" załatwili widzenie. - Jak zobaczyłam Waldka po tylu miesiącach, w szpitalu, przeżyłam przełom. Do tej pory byliśmy przyjaciółmi z paczki, a wtedy zrozumiałam, że chcę z nim być na poważnie, na zawsze - mówi.

- Ostatecznie opuściłem druty 18 października 1982 roku. Przyjęli mnie z powrotem do pracy w Jędrzejowie, zaczęliśmy z Elżbietą planować ślub. To było poważne przedsięwzięcie, bo nic nie można było kupić. Mięso na kartki, wódka na kartki, nawet obrączki były na kartki. Jeździliśmy po jubilerach, ale jeśli w ogóle jakieś mieli, to przeważnie grube z ruskiego złota, toporne jak śruby do czołgu. W końcu udało się nam dostać - Bartosz nosi na palcu serdecznym cienką "kartkową" obrączkę.
Gdyby nie kuzyn, który konwojował towar do sklepu tekstylnego, Elżbieta nie miałaby ślubnej sukienki. - Zdobył gdzieś 30 metrów białej aplikacji z haftem richelieu i z tych pasów uszyłam sukienkę z marszczonymi falbanami. Nawet ładnie wyszła.

- Na wszystko trzeba było polować. Jak się urodził nasz syn, potrzebne było mleko w proszku. Zaangażowana była cała rodzina i znajomi. W pracy wisiałem na telefonie. Jak dostałem cynk, że na Śląsku czy w Otwocku rzucili Bebiko, wsiadałem w pociąg, często - gęsto przyjeżdżałem, a tu właśnie sprzedali ostatnie pudełko. Poprawiło się nam dopiero jak nabyłem znajomości: matka chłopca, którym zajmowałem się w poradni, pracowała w sklepie Gminnej Spółdzielni i jak tam rzucili mleko, zostawiała trochę dla nas - opowiada Bartosz.

- W takich czasach decydować się na założenie rodziny? Przecież to wbrew logice.
- Nam się chciało żyć - mówią Bartoszowie. - Nawet pani sobie nie wyobraża jak bardzo. Ludzie szybko się zakochiwali, żenili, mieli dzieci. Jak jest źle, to człowiek szuka radości w sobie, w rodzinie. Dzieci były wyrazacem szczęścia. Rodzina dawała poczucie, że przetrwamy. Myśmy ciągle jeździli na śluby, na chrzciny. W czasie Powstania Warszawskiego też było dużo szybkich ślubów. I myśmy się czuli podobnie. Człowiek nie wiedział, co będzie jutro, czy jeszcze się spotkamy, czy nie aresztują, żyło się chwilą. Mocno, w pełni, naprawdę. A z drugiej strony zapoczątkowany w 1980 roku karnawał "Solidarności" powodował, że wszyscy mieliśmy nadzieję, że coś się zmieni, że może, musi być lepiej.

- Na to są badania, potwierdzające, że wtedy ludzie byli bardziej szczęśliwi niż teraz - twierdzi Bartosz. - Wtedy chcieli być z drugimi, prowadzili ożywione życie towarzyskie, dyskutowali przy gorzałce, jak to Polacy. Do naszej maleńkiej służbówki w szkole w Jędrzejowie przyjeżdżali znajomi z całej Polski, rozmawialiśmy do rana w mikroskopijnej kuchence, przyciszonymi głosami, żeby się dziecko nie obudziło. Nikt się nie spieszył, chociaż też się brało nadgodziny, żeby utrzymać rodzinę.

- Żyło się nadzieją. A jak jest nadzieja, to jest miłość i dzieci. Myśmy wierzyli, że nie jesteśmy sami, że upomni się o nas nasz Jan Paweł II - tłumaczy Elżbieta.

PRZYROST

Pamiętnik licealistki, 20 grudnia 1982: "Ciotka w ciąży. Przyniosła do domu ser, bo teraz wszystkim kobietom w ciąży przydzielają prawie kilogram żółtego sera z darów. Ten ser jest właściwie pomarańczowy, dziwny, gliniasty, trochę słodkawy. Korzysta cała rodzina, bo ciotka ma zgagę. Sąsiadka z przeciwka też w ciąży. I ta z drugiej klatki też. Matko, że też się ludziom chce."

Główny Urząd Statystyczny, rubryka "Urodzenia żywe w Polsce": 1981 rok - 681,7 tysięcy, 1982 rok - 705,4 tysięcy, 1983 - 723,6 tysięcy, 1984 - 701,7 tysięcy. Potem coraz gwałtowniejszy spadek aż do 351 tysięcy w 2003 roku! Nawet, gdy w dorosłość zaczęło wchodzić pokolenie wyżu demograficznego z lat 80., liczba urodzeń oscylowała w okolicach 300 - 400 tysięcy rocznie.

- Naprawdę 20 stopień zasilania i kiepski program w telewizji wywołały wyż demograficzny - pytam Lucynę Nowak, wicedyrektor departamentu badań demograficznych w Głównym Urzędzie Statystycznym w Warszawie.

- W każdym dowcipie jest ziarenko prawdy - śmieje się Lucyna Nowak. - Na wzrost urodzeń złożyło się wiele przyczyn. Po pierwsze weszło w dorosłość pokolenie wyżu demograficznego z lat 50. W 1981 roku wprowadzono odpłatne urlopy wychowawcze, kobiety po urodzeniu jednego dziecka, z marszu decydowały się na następne. Doszły czynniki społeczne, kryzys. Pamiętam puste haki w sklepach albo same wieprzowe golonki, jakby w Polsce wyhodowano nową rasę sześcionożnych świń. To nie były dobre czasy na wychowywanie dzieci, a jednak rodziły się jak nigdy potem. Rodzina stała się ucieczką od wszystkiego.

W szpitalu położniczym na Prostej w Kielcach w pierwszej połowie lat 80. rodziło się tygodniowo tyle dzieci, ile teraz w ciągu miesiąca. - Ludzie lgnęli do siebie, seks był jedyną rozrywką - wspomina doktor Andrzej Witczak, który wówczas zaczynał specjalizację z ginekologii w tym szpitalu. - Środków antykoncepcyjnych nie można było kupić nawet na receptę. Zresztą ówczesne pigułki miały kilkakrotnie wyższe dawki hormonów, niż dzisiejsze, dawały objawy uboczne. Kobiety bały się, że będą po nich tyć, że im będą rosły wąsy. O jakości ówczesnych prezerwatyw nawet nie będę się wypowiadał. Zresztą, też nie można było ich dostać. Do tego dochodziła znikoma świadomość i stanowisko Kościoła w sprawie antykoncepcji. Metodą zapobiegania ciąży był kalendarzyk małżeński. Troje, czworo dzieci to była norma, nikt się nie martwił jak je wychowa, bo wszyscy byli tak samo biedni. Lekarz za 16 godzinny dyżur w szpitalu dostawał tyle samo, co stróż za nockę na budowie.

- Marek Edelmann w książce "I była miłość w getcie" opisuje jak ludzie, którzy za chwilę mieli zginąć w komorach gazowych odbywali kontakty seksualne. Nam się to wydaje makabryczne, ale to normalne zachowanie - tłumaczy Krzysztof Korona, seksuolog. - W sytuacji silnego zagrożenia zwierzęta zbijają się w stado, bo ono daje szansę przetrwania. My też, kiedy dzieje się coś złego, przytulamy się do siebie, dzieci do matki, kobieta do swojego mężczyzny. Seks neutralizuje stres, rozładowuje napięcie, łagodzi lęk, wzmaga poczucie więzi. A ludzie w sytuacji zagrożenia, którą wytworzył stan wojenny, potrzebowali więzi, bliskości, oparcia w drugim człowieku. Dlatego w czasie wojen rodzi się najwięcej dzieci.

Korona w czasie stanu wojennego prowadził korespondencyjną poradnię. Przechowuje jeszcze tamte listy: - Ludzie pisali, że nie mogą dostać podstawowych rzeczy, podpasek, ligniny, mydła. Oprócz niedostatku dokuczał im ogromny głód miłości.

PODZIAŁ

Pamiętnik, 4 czerwca 1989: "W domu od tygodnia mam sądne dni. Matka i ojciec kłócą się o wybory. Ona jest za Solidarnością, on za komuną. Na mieście pełno plakatów z Garrym Cooperem ze znaczkiem "S" w kamizelce szeryfa. Fajne. W kolejce do głosowania czułam jak kłócą się we mnie matka i ojciec. W końcu zagłosowałam trochę dla niego i trochę dla niej."

- Takich podzielonych rodzin było bardzo dużo - przyznaje Bartosz. - Często od tej drugiej strony doświadczaliśmy życzliwości. Sąsiadka, której mąż był wysoko partyjny, z płaczem przynosiła mi wezwanie do sądu: "panie Waldku, trzymamy kciuki", mówiła szczerze. Kiedy do poradni, gdzie pracowałem wpadła kontrola "ze szczególnym uwzględnieniem Bartosza", mój dyrektor, też partyjny napisał mi bardzo przyzwoitą opinię. Dzieliła nas ocena stanu wojennego, ale trudności znosiliśmy te same i dlatego duch był jeden. W trudnych sytuacjach mimo wszystko potrafiliśmy być razem. Myślę, że paradoksalnie stan wojenny wydobywał z nas najlepsze cechy. Nie chcę, żeby to zabrzmiało tak, że tęsknię za stanem wojennym. Uważam, że był najgorszą rzeczą, jaka nas spotkała, bo cofnął Polskę w rozwoju i wszyscy wokół nas wyprzedzili. Z kraju wyjechali młodzi wykształceni ludzie. Jeśli czegoś żałuję, to tego, że w tamtej ekstremalnej sytuacji, byliśmy bardziej prawdziwi. Przyjaźnie i małżeństwa, które się wtedy zawiązały, były na całe życie.

Ostatnia analiza Centrum Badania Opinii Społecznej pokazała, że ocena czy stan wojenny wprowadzono słusznie, nadal dzieli Polaków. Negatywnie ocenia ją 34 procent, a 44 procent uważa, że była to decyzja słuszna.

EMOCJE

W 40 rocznicę "Czarnego czwartku" w Gdyni 29 -letni Michał Bednarski, dziecko stanu wojennego, wcielił się w rolę ZOMO-wca: - Staliśmy w 50 - osobowej grupie, naszym zadaniem było zatrzymać ludzi idących do pracy w stoczni gdyńskiej. Było, jak wtedy, my: "Ludzie, idźcie do domu". Oni: "Człowieku, czy ty masz rodzinę?! Przepuść nas!" I tak coraz bliżej. W pewnym momencie tym, co odtwarzali robotników puściły nerwy, w naszą stronę poleciały kamienie, bryły lodu. Zrobiło się autentycznie niebezpiecznie. Sytuację uratował dowódca grupy rekonstrukcyjnej, zaczął krzyczeć: "Ludzie, przecież to tylko próba, jak się pozabijacie, kto zrobi rekonstrukcję?!" W tamtym momencie naprawdę byłem brany za ZOMOwca, to nie była zabawa w odtwórstwo. Nie dziwię się ludziom, że to w nich żyje, sam czułem, że to jest we mnie, chociaż nic z tamtego czasu nie mogę pamiętać. Potem w innych miastach, jak robiliśmy rekonstrukcje stanu wojennego, widziałem u starszych ludzi te emocje.

Michał skończył dziennikarstwo, pracuje w hurtowni artykułów piekarniczych w Kielcach, dochrapał się stanowiska kierownika magazynu, działa w grupie rekonstrukcyjnej, historia jest jego pasją. Rodzice na państwowych posadach martwią się, czy dopracują do emerytury. Polska, którą dziś mają nie jest tą, o jakiej marzyli w stanie wojennym. Od kilku lat Michał oddaje na wyborach nieważny głos. - Wszyscy kandydaci mówią, że trzeba zmniejszyć bezrobocie, dać młodym pracę, wyższe zarobki, tylko nikt nie mówi jak. Zamiast tego jest roztrząsanie, czy Jaruzelski był winien, czy nie. Trzeba było ich osądzić i skazać zaraz po 1989 roku. Nic dziwnego, że nie możemy ruszyć do przodu, jeśli ciągle oglądamy się wstecz - mówi. Podobnie jak jego rówieśnicy nie zamierza na razie zakładać rodziny: - Nie ma klimatu. Kiedyś rodzina, małżeństwo były opozycją do sytuacji. Teraz opozycja to wolne związki.

Dzieci Bartoszów też nie myślą o zawiązywaniu rodziny. Paweł skończył medycynę, Ola studiuje prawo. - Młodzi się nie spieszą, uważają, że jeszcze mają czas. Nie chcą się zakorzeniać - tłumaczy Bartosz. Obawia się, że w Polsce młodzi ludzie skazani na bezrobocie, albo umowy śmieciowe w końcu wybuchną jak oburzeni w Hiszpanii i Grecji. - Wszyscy nie wyjadą za granicę, zresztą tam też kurczy się rynek pracy.

Lucyna Nowak z Głównego Urzędu Statystycznego martwi się, że młodym zupełnie się poprzestawiało w głowach. - Wiem, że przeczekują w ten sposób brak pracy, perspektyw, ale tracą coś bardzo ważnego. Wprawdzie "rodzina nie cieszy, gdy jest, lecz kiedy jej ni ma, samotnyś jak pies" - cytuje Kabaret Starszych Panów.

- Tam, gdzie wyłączone są emocje, a włączony jest mózg, nie chce się robić dzieci - widzi zależność Krzysztof Korona. - Takie jest to pokolenie po stanie wojennym. Na razie kalkulują co im się opłaca, ustawiają się w świecie, który dla ich rodziców był niedostępny. O rodzinie pomyślą później.

Taki boom urodzeniowy jak w latach 80. jest już nie do odtworzenia, nawet przy ulgach dla młodych rodzin, dłuższych urlopach macierzyńskich - przypuszcza doktor Maria Sroczyńska, socjolog. Dzieci stały się dobrem zastępowalnym przez inne wartości. Pokolenie stanu wojennego czuje się Europejczykami, są bardziej przedsiębiorczy, niezależni niż ich rodzice. Dziś małżeństwo tak, ale dzieci już nie. Najpierw liczy się poczucie stabilizacji życiowej, ekonomicznej, kariera. Dzieci to inwestycja.

POST SCRIPTUM

Autorka pamiętnika nie zgodziła się na ujawnienie personaliów. - Napisz: matka - Polka, kobieta pracująca. Nie zrobiłam kariery, ani wielkich pieniędzy. Nie ma się czym chwalić - mówi.
- A pamiętnik?
- Dam dziecku, jak podrośnie. Żeby wiedziało, co jest najważniejsze w życiu.
- A co jest najważniejsze?
- Idiotka! - prycha. - Jeszcze nie wiesz?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie