Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wakacje jak w rodzinie

Kazimierz CUCH
Dzieci Kowalskich na razie są w domu przy ul. Warszawskiej.
Dzieci Kowalskich na razie są w domu przy ul. Warszawskiej. Kazimierz Cuch
Dzieci w Rodzinnym Domu Dziecka mają prawa i obowiązki, jak w rodzinie.
Dzieci w Rodzinnym Domu Dziecka mają prawa i obowiązki, jak w rodzinie. Kazimierz Cuch

Dzieci w Rodzinnym Domu Dziecka mają prawa i obowiązki, jak w rodzinie.
(fot. Kazimierz Cuch)

Różnie spędzają wakacje dzieci z rodzinnych domów dziecka w Starachowicach. Te z Rodzinnego Domu Dziecka Magdaleny i Witolda Kowalskich są w domu, w Starachowicach. Na troszkę pojadą do letniskowego domku Kowlaskich w Siekiernie, w gminie Bodzentyn. Dzieci z drugiego domu, prowadzonego przez Zofię Pocheć, były na Mazurach, miały wrócić w minioną niedzielę, ale jeszcze na trzy dni pojechały nad morze, do Krynicy Morskiej. Im bardzo pomogli sponsorzy i życzliwi ludzie.

Zabawa z psem.
Zabawa z psem. Kazimierz Cuch

Zabawa z psem.
(fot. Kazimierz Cuch)

U Kowalskich

Mieszka 12 dzieci, niektóre od kilkunastu lat. Dom jest prowadzony prawie 24 lata. Najmłodsze z dzieci ma 13, najstarsze 20 lat. Gdy były młodsze bardzo często jeździły na wakacyjne obozy. W tym roku nie pojechały. - Otrzymaliśmy pismo z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, by zorganizować naszym dzieciom letni wypoczynek, ale bez żadnych pieniędzy. Dlatego uprzejmie odpowiadamy, że zorganizujemy, ale w takim zakresie, w jakim będzie nas stać. Na co dzień dzieci będą chodziły na pobliski basen kąpielowy, planujemy wyjazd do Kielc, do Kinoplexu. Gdy poprawi się pogoda wyjedziemy razem do Siekierna, do naszego letniego domku - informuje Witold Kowalski. Najstarsza z tych dzieci, Monika, przygotowuje się do opuszczenia Rodzinnego Domu Dziecka. Zamierza wyjechać do Krakowa i kontynuować naukę. Będzie mieszkała u swojego wujka. Ocenia, że przez te lata pobytu w domu Kowalskich przy ul. Warszawskiej nie było źle.

Na Południu

Dom Zofii Pocheć przy ul. Moniuszki w Starachowicach działa dopiero drugi rok. Jest w nim sześcioro dzieci w wieku od 5 do 15 lat. Pani Zofia prowadzi go sama. - Oficjalnie to jestem sama, jako jedyna otrzymuję wynagrodzenie. Ale tak naprawdę, to na rzecz tych dzieci pracuje i mąż, i jedna z córek - podkreśla. Bardzo się cieszą, że udało się zorganizować wyjazd dzieci na Mazury i nad morze. - Z finansami jest coraz gorzej, ale pomogli nam sponsorzy i dobrzy ludzie. Na Mazurach mieszkaliśmy w ośrodku wypoczynkowym Petrochemii Płock. Fundacja PKN "Orlen" pod nazwą "Dar Serca" refundowała nam koszty zakwaterowania. Resztę zapłaciliśmy z naszych oszczędności - informuje Zofia Pocheć.

- Mieliśmy wracać do domu w niedzielę, ale otrzymaliśmy propozycję spania pod namiotami w obozie 38 Drużyny Harcerskiej im. Emilii Plater ze Starachowic. Są w Krynicy Morskiej. Użyczają nam dachu nad głową. Resztę organizujemy i płacimy sami. Dzieci bardzo się cieszą, my też - dodaje. Wrócili do Starachowic w środę późnym wieczorem.

Refleksje wychowawcze

Barbara i Witold Kowalscy mają dwie, dzisiaj już dorosłe córki i wnuków, których trochę zaniedbują. 24 lata temu zrezygnowali z intratnych stanowisk, by opiekować się 12 dziećmi. Stanowczo twierdzą, że nadal sprawia im to wielką radość. Mają kłopoty z naturalnymi rodzicami swoich dzieci podczas odwiedzin. Barbara jest już na emeryturze, po poważnej operacji serca, więc przekazała "pałeczkę" córce Magdalenie, która robi to razem z ojcem i przy wsparciu męża Dariusza Kalisty. Mają codzienne problemy finansowe, ale za nic nie zrezygnują z tej misji wychowawczej. Mają wielki zapał do pedagogiki i chcą zostawić znaczący ślad na ziemi. O wychowankach nie mówią inaczej jak "nasze dzieci". "Siedzibę" przejęli po rodzicach pani Barbary, wieloletnich pracownikach Fabryki Samochodów Ciężarowych.

Zaczęło się od zainteresowania wspaniałymi osiągnięciami wychowawczymi Janusza Korczaka. - Wszystko co robił do dziś jest aktualne - mówi pani Barbara. - Potem były studia pedagogiczne na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu u prof. Heliodora Muszyńskiego. Był zwolennikiem poglądu, że wychowaniem wszystko można zrobić. Dzisiaj to się nie potwierdza. Studiowaliśmy, gdy pedagogika dopiero startowała jako dyscyplina wiedzy. - Od 36 lat jesteśmy blisko dzieci i młodzieży. Nasz "dom..." prowadzimy od 1 grudnia 1980 r. i uważamy go za ukoronowanie osiągnięć życiowych i pedagogicznych - dodają.

- Trudno jest od nowa "rzeźbić" osobowość dziecka, trudno oduczyć nawyków wyniesionych z poprzedniego domu, a nabywanych przez lata. Dzieci wiele rzeczy robią bez zastanowienia, lecz gdy po kilku czy kilkunastu latach widzi się "nowe dziecko", to serce się raduje. Tej radości nic nie zastąpi w życiu - z przejęciem mówi Barbara Kowalska.

- U nas dzieci traktowane są jak w domu, mają prawa i obowiązki wobec domu i wobec siebie nawzajem. Jest to bardzo ważny element wychowawczy - wyjaśnia Witold Kowalski. -Drugą, chyba najważniejszą sprawą jest to, że z dziećmi jesteśmy dzień i noc. W pewnym stopniu mogą się z nami równać placówki prowadzone przez siostry zakonne. Nie można dobrze wychować dziecka podczas 8-godzinnego dyżuru wychowawcy domu dziecka - dodaje.

- Dlatego powinny powstawać nowe rodzinne domy dziecka. Wiemy, że są chętni, ale brakuje pieniędzy, jak na wszystko. W tej pracy oczywiście są problemy i radości. Ale nie są to dramaty, nie do pokonania. Brakuje pieniędzy na talerze, sztućce, środki czystości, bardzo drogie książki, no i remont mieszkania. Jest więc jak w przeciętnej, licznej rodzinie, kurtka ze starszego idzie na młodszego, podobnie książki, plecaki itp. - dodają.

- Z mojej dyrektorskiej, urzędniczej pracy papierkowej praktycznie nie ma śladu poza papierem, który trafił na makulaturę. A w Sławku, Grzesiu... zostawiłem cząstkę siebie. To jest wspaniałe uczucie - kończy Witold Kowalski.

Wychowuje sercem

Zofia Pocheć nie ma wielkiego przygotowania pedagogicznego, nie ma wcześniejszej praktyki pedagogicznej, ale ma serce do swoich i do cudzych dzieci. Jej zdaniem to właśnie serce jest tu najważniejsze. Ono podpowiada jak wychowywać. Ma trzy własne córki - Justynę, Izabelę i Agnieszkę. Gdy pytamy, dlaczego zdecydowała się na wychowywanie sześciorga cudzych dzieci nie potrafi odpowiedzieć. Robi to z wewnętrznej potrzeby serca. - Wydaje mi się, że skoro dobrze wychowałam trzy swoje córki to jest to niezłe doświadczenie. Nasze nowe dzieci traktuję tak samo jak swoje. Teraz nie ma takich wymagań jak kiedyś, by rodzina prowadząca rodzinny dom dziecka miała obowiązkowo przygotowanie pedagogiczne. I bardzo dobrze. Wiedza jest bardzo ważna, ale nie zastąpi dobrego doświadczenia, życzliwego serca, wielkiej ochoty do poświęceń dla drugiego, potrzebującego człowieka - dodaje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie