Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wenezuela - kraj z aromatem kakao

Marzena Kądziela
Kakao nigdzie nie smakowało mi tak wybornie, jak na wenezuelskiej plantacji. Doceniłam smak napoju po tym, jak obejrzałam cały proces dojrzewania drzew i obróbki ziaren. Wyborny był także ser zrobiony z mleka od "wodnych" krów pasących się w bagnach na półwyspie Paria. Kąpiel w zatokach, w których przed laty piraci ukrywali swe skarby, przenosiła mnie w marzeniach do czasów groźnego kapitana Hooka.
Wenezuela - kraj z aromatem kakao
Marzena Kądziela

(fot. Marzena Kądziela)

Przepiękne rezydencje tonące w kwiatach i gliniane prymitywne chaty. Najwyższy na świcie wodospad i bagna, po których dostojnie kroczą bawoły. Ośnieżone szczyty Andów i rajskie plaże, na których piraci ukrywali swe skarby. Bogactwo i totalna bieda. Plantacje kawy i kakao oraz niekończąca się dżungla - to Wenezuela, jedno z najpiękniejszych i najbardziej kontrastowych państw Ameryki Południowej, wymarzone dla podróżników kochających przygody.

WIOSKI JAK BOTANICZNE OGRODY

Jednym z etapów wenezuelskiej podróży był Półwysep Paria znany turystom przede wszystkim z przepięknych, rajskich plaż. Z okien samochodu obserwowałam mijane wioski i miasteczka. Miałam wrażenie, jakby drogi przebiegały nie przez miejscowości lecz botaniczne ogrody - tyle tam kwitnących krzewów, różnorodnych drzew i kwiatów. Małe, kolorowe, bardzo skromne, czasami wręcz rozpadające się chaty otoczone były bananowcami, cytrusami, palmami.

Po ulicach biegało mnóstwo dzieciaków. Niewiele z nich na stopach miało buty. Prawie wszystkie wesoło do nas machały. Wystarczyło zatrzymać się w wiosce na chwilę, by zbiegały się dziesiątkami chciwie patrząc na nasze torby. Nie mogło być inaczej - z toreb posypało się dla nich mnóstwo cukierków, które z radością chwytały. Starsze urwisy były mniej kontaktowe, wolały stać na uboczu, albo siedzieć na... maskach samochodów. Wenezuelskie pojazdy nie są może tak stare jak te, które jeżdżą ulicami Kuby, ale, sądząc po wyglądzie, niewiele im do nich brakuje. Szerokie amerykańskie krążowniki szos lub niewielkie, chyba wykonane przez właścicieli samochody królowały na wenezuelskiej prowincji.

Wenezuela - kraj z aromatem kakao
Marzena Kądziela

(fot. Marzena Kądziela)

WIDOK JAK Z OBRAZKA

Na kolejnym przystanku widok jak z obrazka. Z niewielkiego wzgórza, na którym zatrzymaliśmy samochód, widać było tylko błękit nieba, soczyście zielone wzgórza i błyszczącą taflę jeziora. Tak bujnych traw i różnego rodzaju roślin nie widziałam nigdzie. Z jeziora położonego wśród wzgórz w porze suchej prawie zupełnie wyparowuje woda. Wtedy podobno z punktu widokowego prezentuje się najokazalej, bowiem minerały, które są osadzone na dnie, błyszczą w słońcu jak prawdziwe klejnoty. W zielonej "ramce" musi wyglądać to rzeczywiście niesamowicie.

Niespodziewanie z górzystego terenu trafiliśmy na także zieloną równinę. Drogę otaczały podmokłe pastwiska. Gdy podjechaliśmy bliżej, okazało się, że te błonia to po prostu wielkie rozlewiska porośnięte trawą. Brodziły po nich bawoły widocznie nie zmartwione tym środowiskiem. - Czyżby w Wenezueli hodowano wodne krowy? - śmialiśmy się patrząc na to niecodzienne dla nas zjawisko. Bawoły dzieliły miejsce z czaplami i innym wodnym ptactwem.

Wenezuela - kraj z aromatem kakao
Marzena Kądziela

(fot. Marzena Kądziela)

PODPARTYWANIE Z CZÓŁNA

Zboczyliśmy z głównej trasy, bo za pastwiskami ujrzeliśmy jakieś dziwne okrągłe domostwa pokryte liśćmi palmowymi. To wioska hodowców bawołów i jednocześnie baza noclegowa dla miłośników ornitologii. Podmokłe tereny są bowiem rajem dla ptaków. Do wioski przybywają ponoć ornitolodzy z całego świata, by podpatrywać życie skrzydlatych przedstawicieli fauny. Przy rozlewiskach można spotkać także innych mieszkańców - kajmany, węże, jaszczurki. Najlepiej oglądać to królestwo z czółna poruszanego wiosłami. W ciszy nie zakłócanej silnikami samochodowymi doskonale można wyłapywać odgłosy jego mieszkańców.

Wenezuela - kraj z aromatem kakao
Marzena Kądziela

(fot. Marzena Kądziela)

W KAKAOWYM RAJU

Kolejny przystanek to plantacja kakao. Kakaowce to dość dużych rozmiarów drzewa ukryte wśród jeszcze wyższych palm. Ten palmowy "dach" potrzebny jest do ochrony owoców przed słońcem. Same owoce to wydłużone skorupy, w środku których znajdują się białe, słodkie, gąbczaste nasiona. Zbiera się je dwa razy do roku i poddaje procesowi fermentacji. W ciemnych komórkach leżą przykryte folią wydając woń podobną do tej, jaką można spotkać w bimbrowniach. Ziarna, po kilkudniowej fermentacji, wysypuje się na słoneczne podwórko. Po kilkugodzinnym suszeniu nadają się już do mielenia. Suszenie odbywa się nie w piecach, ale na różnorodnych platformach, tarasach, schodach, a nawet na... asfaltowych drogach.

Zmotoryzowani muszą więc uważać, by nie wjechać przypadkiem w kupkę cennych ziaren. Ze zmielonych owoców formuje się bryły, które wysyłane są przede wszystkim do Europy. Na 150-hektarowej plantacji pracuje na stałe zaledwie kilka osób. Dopiero w porze zbiorów właściciel zatrudnia dodatkowo czterech, pięciu robotników. Toastem wzniesionym gorącym kakao zakończyliśmy wizytę w kakaowo - palmowym gaju.

Wenezuela - kraj z aromatem kakao
Marzena Kądziela

(fot. Marzena Kądziela)

ULEWA I BŁOTNA "ZJEŻDŻALNIA"

Drogą, która już dawno przestała być "cywilizowana", powoli zaczęliśmy zbliżać się do wybrzeża. Słońce, które jeszcze przed chwilą mocno przygrzewało, nagle schowało się za chmurami, z których lunęła tropikalna ulewa. Droga zmieniła się w rwący potok, dlatego kierowca uznał, że lepiej deszcz przeczekać na poboczu. Ulewa zniknęła równie szybko, jak się pojawiła i znów niebo było bez jednej chmurki. Zielone rośliny skropione ożywczym deszczem sprawiały wrażenie, że rosną w oczach.

Pomiędzy drzewami zaczęliśmy dostrzegać morze, później małe, urocze zatoczki z wianuszkami żółtych plaż. Przypomniały mi się filmy o piratach. To właśnie w takich zatokach, za skałami, ukrywali swoje statki pełne skarbów. Chcąc dotrzeć do brzegu, trzeba przedrzeć się wąską ścieżką przez dżunglę. Zrobiliśmy to zostawiwszy w samochodzie zdziwionego kierowcę. Patrzył na nas z uśmieszkiem, bowiem wiedział, iż tuż po deszczu ścieżka to gliniasta, błotna ślizgawka. "Zjeżdżalnia" dała nam się we znaki już po paru krokach. Jak wyglądaliśmy na dole, można się tylko domyślać. Nie było innej rady - trzeba było w ubraniach oblepionych błotem wskoczyć do ciepłego morza...

ODPOCZYNEK W HAMAKACH

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy dojeżdżaliśmy do celu podróży - zatoki o nazwie Pui - Pui. Morze o kolorze turkusa, nisko na niebie położona kula Słońca, żółty piasek plaży i zielone palmy kołyszące się w rytm latynoskiej muzyki kojarzyły się tylko z jednym - rajem. Kilka bungalowów położonych tuż przy plaży należało wyłącznie do nas, niewiele jednak w nich przebywaliśmy, bo Księżyc i gwiazdy świeciły tak mocno, że grzechem byłoby zamknąć się w czterech ścianach. Osłonięci moskitierami usnęliśmy na hamakach przywiązanych do palm.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie