Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiedźminowanie i czarodziejskie zioła u stóp Gór Świętokrzyskich (video)

Lidia CICHOCKA
Mieszkańcy osady gotowi na przyjęcie gości.
Mieszkańcy osady gotowi na przyjęcie gości. Łukasz Zarzycki
Chcesz przenieść się kilkaset lat wstecz, zobaczyć, jak żyli ludzie w średniowieczu? Wybierz się do Huty Szklanej, gdzie już w niedzielę otwiera podwoje niezwykła osada.

Warto wiedzieć

Warto wiedzieć

Osada w Hucie Szklanej jest czynna codziennie w godzinach 10-18. Bilet kosztuje 10 i 8 złotych. Grupy powyżej 10 osób płacą po 8 złotych, rodziny 2+2 - 30 złotych, 2+3 - 35 złotych. Grupy zorganizowane mogą zamówić udział w grach terenowych "W krainie legend świętokrzyskich".

Mieszkają tu: zielarka, kowal, bartnik, rymarz, cieśla - dotychczas w większości bezrobotni absolwenci kieleckich szkół i uczelni. Teraz mają inne zawody, z czasów średniowiecza. W Hucie Szklanej, w sercu Gór Świętokrzyskich, można się przenieść 700 lat wstecz.

Pomysł utworzenia takiej osady powstał kilka lat temu, kiedy gmina Bieliny zapragnęła wykorzystać swą turystyczną moc i zatrzymać turystów przyjeżdżających do klasztoru na Świętym Krzyżu i Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Wcześniej przetestowano gry terenowe, czyli spotkania z postaciami z legend świętokrzyskich. Okazało się, że zabawy w towarzystwie wiedźm, zbójów, rusałek, rozwiązywanie zagadek przez nie zadawanych bardzo się podobają. - Pomyśleliśmy o podobnej zabawie, ale takiej, która będzie miała walor nauki - mówi wójt Sławomir Kopacz. Razem z Dariuszem Dąbkiem i Anną Łubek, zajmującymi się promocją gminy i pozyskiwaniem funduszy, opracowali szczegóły. - Uznaliśmy, że najlepsze będzie stworzenie osady, którą zamieszkają przedstawiciele różnych zawodów, by turyści mogli podglądać prawdziwe życie, skosztować warzonej strawy, ogrzać się przy palenisku, spróbować swych sił w garncarstwie czy tkactwie - mówi Anna Łubek.

Gmina miała 1,5-hektarową działkę u stóp Świętego Krzyża. Unia Europejska dofinansowała wybudowanie osady, a także zapłaciła za przeszkolenie przyszłych mieszkańców. - Trudno było liczyć, że znajdziemy zielarkę, rymarza czy kowala, skłonnych porzucić dotychczasowe miejsce pracy - mówi Anita Kopacz, prowadząca projekt "Nasze miejsca pracy w osadzie średniowiecznej". - Wykorzystaliśmy projekt, by dać pracę bezrobotnym i uczniom z terenu naszej gminy.

Nabór ogłoszono w gazetach, telewizji, w kampanię promocyjną włączył się także ksiądz proboszcz. Zgłosiły się 64 osoby, z których 40 zakwalifikowano do udziału w bezpłatnych szkoleniach. Pracować chce 23.

Otwarcie osady

Otwarcie osady

Uroczyste otwarcie nastąpi w niedzielę, 8 maja, o godzinie 13. W programie między innymi wybór wodza osady oraz towarzyszącej mu rady, rozstrzygnięcie konkursu na najsmaczniejszą tradycyjną potrawę powiatu kieleckiego, pokazy tańca średniowiecznego, koncerty oraz spektakl oparty na legendach. W trakcie pikniku będzie można degustować smakołyki średniowiecznej kuchni wprost z paleniska, z dodatkiem pysznych miodów i ziół o magicznych właściwościach, uczyć się kręcenia powrozów, pisać na tabliczkach woskowych, strzelać z łuku, rzucać oszczepem.

OŚMIELANIE Z PSYCHOLOGIEM

Większość chętnych do pracy w osadzie to osoby bezrobotne, zarejestrowane w urzędzie pracy, ale sporą grupę stanowiły takie, które nigdy nie pracowały na etacie. To głównie panie zajmujące się domem i gospodarstwem. - Dlatego zaproponowaliśmy zajęcia z psychologiem, który pomoże przełamać strach i stres, bo przecież praca w naszej osadzie to stałe odgrywanie roli przed publicznością - wyjaśnia Anita Kopacz. Te zajęcia były bardzo potrzebne, bo jak stwierdziła jedna z pań, kilka miesięcy termu nie zapozowałaby nawet do zdjęcia, wstydziłaby się.

Zanim jednak zaczęły się warsztaty aktorskie wszyscy wysłuchali profesora Krzysztofa Brachy z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, specjalisty od średniowiecza, który opowiedział o realiach średniowiecznego życia. - Bardzo to było ciekawe - przyznaje Konrad Brożyna, niedawny student profesora, dzisiaj noszący imię Miedzisław. - Miło było sobie to wszystko przypomnieć.
Konrad, absolwent historii na kieleckim uniwersytecie, będzie w osadzie bartnikiem.

Potem przyszła kolej na naukę zawodu. Niewielu, tak jak Stanisław Sołtysek, który kowalstwem zajmuje się od kilku lat, umiało swoje rzemiosło. - Przyjmując chętnych, zapisywaliśmy: zielarki, garncarki, cieśli, bartników. Teraz mamy po dwóch kowali, trzy zielarki, dziesięć gospodyń domowych - dodaje Anita Kopacz.

CZARODZIEJSKIE ZIOŁA

Zawodów uczyli się u specjalistów w Starachowicach, gdzie od lat odbywają się "Żelazne korzenie" - impreza popularyzująca ginące zawody. Bartnik zrobił barć i ule, uczył się o podbieraniu miodu pszczołom. - Ten pierwszy samodzielny raz jest przede mną - mówi.
Tkaczki poznawały zawiłości różnych metod tkania, garncarki - lepienia z gliny, rymarz - szycia butów, pasków, sakiewek. Osiem zielarek - był jeden pan, ale zrezygnował - kształciło się u Magdaleny Gorzkowskiej. Janina Śliwińska, czyli Zielisława, jest pod wrażeniem jej wiedzy. - Jestem kucharką i uwielbiam roślinki. Chętnie stosowałam zioła, ale to, co o nich wie pani Magda, jest niesamowite. A jakie skuteczne! Razem robiłyśmy maść z nagietka, wystarczy nią posmarować ranę i zaraz się goi. Choremu dziecku dała nalewkę z fiołka na zapalenie oskrzeli. Przeszło jak ręką odjął, a wcześniej nic nie pomagało.

Ona i Agata Lewandowska, czyli Różanna, przyznają, że nauki było bardzo dużo. - Dla mnie było to trudne, bo nie miałam do czynienia z ziołami, po stażu w szkolnym biurze nie miałam pracy - mówi Różanna. - Pomyślałam, że to może być fajne i rzeczywiście, chociaż wiedza do opanowania jest olbrzymia.
Po egzaminie urządzonym przez panią Magdę bez trudu dobiera zioła na napar wzmacniający. Gotuje go na kociołku ustawionym na ognisku. - Można pić śmiało, samo zdrowie - poleca.

POCZUJ SIĘ JAK...

Piękne osadowe imiona to pomysł Aleksandry Zdunek, warszawskiej aktorki i psychologa, która prowadziła warsztaty aktorskie. - Zależało mi, by mieszkańcy nie tylko nauczyli się swych ról - bo mieliśmy gotowe scenariusze scenek, które mają odgrywać - ale by poczuli się ludźmi z innych czasów. By byli prawdziwi, musieli mieć imiona. I tak Łukasz Kot, zajmujący się pracą w drewnie, został Zwidem, jego kolega Marian Zieliński - Cieślawitem. Przechodząc bramę osady, stają się właśnie nimi. Noszą stroje uszyte przez Annę Rychter z Radomia, specjalizującą się w rekonstrukcji historycznych przyodziewków, mówią gwarą. Dla jednych jest to proste, dla innych nie.

Michał Suchenia, rymarz, nie miał problemów z powrotem do języka przodków. - Przecież jestem ze wsi - śmieje się. Jego mama i siostra brały udział w organizowanych wcześniej przez gminę zajęciach z gwary, dziadkowie mówią gwarą. On, absolwent Politechniki Świętokrzyskiej, traktuje pracę w osadzie raczej jako hobby. - Pobędę rok, potem zobaczymy - mówi. Bawi go szycie ze skóry. - Najtrudniejsze jest wywinięcie buta - wyjaśnia. - Bo w tamtych czasach szyto na kopycie po lewej stronie.

Przed chatą rymarza jest już wystawa butów - damskich, męskich i takich pasujących na wszystkich. Michał Róg, Skóromir, z dumą chodzi w uszytych przez siebie butach. On, technik mechanik, lubi szyć i ucieszył się, kiedy kierowca dowożący ich na zajęcia do Starachowic widząc, co robią, zamówił u nich piękny pas.
- Miejscowi rymarze uszyją buty dla wszystkich mieszkańców osady. Chcemy, by wykonywane przez wszystkich przedmioty służyły mieszkańcom - wyjaśnia Anita Kopacz. - Kiedy już wyposażymy chaty, będziemy mieć oryginalne pamiątki na sprzedaż.

OD BIESA DO ZWIDA

Z pewnością niepowtarzalna będzie chata Łukasza Kota, czyli Zwida. Łukasz, kucharz z zawodu, budowlaniec z praktyki, ma zdolności artystyczne. W przyszłości wolałby pracować w karczmie gotując gościom - karczma ruszy w lipcu, ale na razie zajmuje się obróbką drewna. - Lubię rzeźbić - mówi. To jemu zawdzięcza piękną i imponujących rozmiarów łyżkę Łyżanka, czyli Anna Chrzanowska. - Chcę ozdobić słupy w mojej chacie słowiańskimi wizerunkami.

Łukasz ma największe doświadczenie ze wszystkich osadników, wcześniej brał udział w grach terenowych - był Biesem. A jako strażak-ochotnik z dwunastoletnim doświadczeniem jest także wioskowym ratownikiem.

Aktorstwa nie trzeba było uczyć Mariana Zielińskiego, Cieślowita, seniora w osadzie. Zieliński nie mógł pracować jako budowlaniec, bo posłuszeństwa odmówił mu kręgosłup. Teraz tryska humorem. - Ciesielka nie problem - mówi. - Tata był cieślą, wyplatanie z wikliny to przyjemność, a średniowiecze to dopiero co u nas się skończyło - śmieje się. - Przecież do nas dopiero w latach 60. światło przyszło.

Wtóruje mu Ognisław Sołtysek, który pracował w górnictwie, a od czterech lat zajmuje się kowalstwem. Osadę musi wyposażyć w narzędzia: noże, pilniki, młotki. - Powoli wszystko będzie - mówi. Jak u siebie czują się w glinianej chacie Krainka i Tkalinka. Chatę ozdobiły kolorowymi krajkami. Krainka to Agnieszka Kowalczyk, która do tej pory zajmowała się domem i dziećmi. - Tkaczka to mój wymarzony zawód - mówi i dodaje, że nieraz chciała się cofnąć o sto lat, żeby zobaczyć, jak wyglądała dawniej wieś. - I spełniło się, tyle, że od razu o siedemset lat - śmieje się.

Tkalinkę, czyli Katarzynę Witkowską, która przed urodzeniem dziecka pracowała w cukierni, do zgłoszenia się namówił teść. - Spróbowałam i nie żałuję. To, co robimy jest bardzo ciekawe.
Dorota Klusek, czyli Dobrudka, jest absolwentką liceum plastycznego, specjalistką od projektowania splotów. - To już umiem, więc nie chciałam być tkaczką - mówi. Wybrała glinę. Robi misy, dzbany. Musiała sporo się nauczyć zarówno o technice lepienia, jak i wypalania. - Z tym nie mam kłopotów - dodaje. Gorzej jest z gwarą.

Zosię Łubek, Glinkę, do udziału w warsztatach namówiła córka. - Do tej pory zajmowałam się dziećmi, mam ich troje. Teraz, kiedy urosły, czasu jest więcej. Córka brała udział w grach terenowych i to ona mnie wygoniła - przyznaje. - Nie żałuję, bo garncarstwo to świetna zabawa.
Ze zrobionych przez Glinkę i Dobrudkę naczyń korzystają inni mieszkańcy, a przede wszystkim Łyżanka, czyli ta, co karmi. - U nas naprawdę jak w rodzinie, każdy robi coś, co służy innemu: Dobrudka zrobi garnek, Cieślowit - kosz, Zwid - łyżkę, a my strawę, na przykład podpłomyki. Mogą być ze smalcem albo z miodem. Upieczone nad ogniem smakują wybornie - wyjaśnia Łyżanka.

Przekonać się o tym można odwiedzając osadę. Cały dzień toczy się w niej zwykłe życie: kowal kuje, garncarka lepi garnki, tkaczki tkają, a nad ogniem warzą się zioła i podpłomyki. Przewodnikiem jest czarownica Lilana, mama czwórki dzieci, która na bok odłożyła myśl o własnym gospodarstwie agroturystycznym, bo tak ją wciągnęło życie w osadzie. - Mam teraz dwie pasje - śmieje się Ewa Brożyna. - Jedna to zioła, a druga "wiedźmowanie". Przybywajcie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie