O śmierci Stanisława Witkowskiego informowaliśmy na bieżąco
Nazwałem go kiedyś diamentem naszej ziemi, bo stąd się wywodził, stąd czerpał rytmy, melodie, które w dzieciństwie słyszał w dalekich Orłowinach, wiosce zagubionej w Paśmie Cisowskim, siedem kilometrów od Łagowa.
Gdy przed dziesięciu laty zacząłem pracować nad książką o Orłowinach, wiosce o tragicznej, zaskakującej historii, poznałem Stanisława Witkowskiego, który się z niej wywodził i wtedy mieszkał już pod Opatowem. Nasze rozmowy zawsze były dla mnie inspirujące, bo od razu zauważyłem, że mam do czynienia z człowiekiem niezwykłym.
Muzyka za nim chodziła
Stanisław Witkowski opowiadał mi o swoim dzieciństwie, gdy w domu nie wystarczało na chleb i rodzice musieli zarobkować w innych wioskach. Gdy przeszedł front, chodził nawet po prośbie. Całował po rękach gospodarzy z Lechowa, Makoszyna, Kakonina, żegnał się, pacierz odmawiał.
Ale już wtedy muzyka za nim chodziła. – To było zaraz po froncie, miałem 13, 14 lat, gdy wygrywałem najróżniejsze melodie na wierzbowej fujarce – mówił mi ze wzruszeniem. – Gdy ludzie przechodzili obok pastwiska, dziwili się: Ale wesoło z grajkiem! Gra ładnie! I coś z wolnego, i coś z prędkiego!
Od dziecka czuł muzykę. Gdy usłyszał na weselu orkiestrę z Bielin czy Huty, myślał, że jest w siódmym niebie. – Matko Boska, jak mi się podobało, gdy wszystkie instrumenty grały. Wydawało m się, że ze sobą rozmawiają! Ach, te dźwięki! Ktoś mnie tak nakręcił, nastawił na muzykę.
Zawojował okolicę
Talent miał w genach. Ojciec grał na skrzypkach, matka była uzdolniona muzycznie i pięknie śpiewała. Jego czterej młodsi bracia też mieli smykałkę do muzyki. Gdy po wojnie rodzina przeprowadziła się do rozparcelowywanego majątku w Kaliszanach koło Opatowa, zaraz pobiegł do znanego w okolicy muzyka Józefa Grudnia, o którym dowiedział się od ludzi. Wziął od niego nie więcej niż dziesięć lekcji i w mig wszystko chwytał.
Zaczął chodzić po weselach. Grał może w dwudziestu zespołach. Z Foremniakami, z chłopakami ze Słabuszewic, Sadłowic, ze Szczygłem z Ostrowca, z Lipką, Kędziorą z Łagowa, Szczykutowiczem. Nie potrafił zliczyć wszystkich nazwisk i miejscowości.
Gdy w 1955 roku wrócił z wojska, postanowił utworzyć kapelę z czterema młodszymi braćmi, których przyuczył do grania. Stanisław grał na trąbce, Jan na saksofonie, Zygmunt na harmonii, Kazik i Stefan na perkusji.
Okoliczne kapele może i grały podobnie, ale nie z taką pasją. – Gdy my zaczęliśmy grać marsza, to jak orkiestra dęta - mówił mi Stanisław. – Wszystko tu było, rytm, żywioł, po prostu życie.
Szybko zawojowali całą okolicę. Ludzie wręcz się ich domagali. Nikt nie potrafił tak zagrać pod nogę. O co chodziło? – Grają wszystkie muzykanty za szybko, nikt nie nadąża, a tu trzeba wolniej, by nawet kobieta poszła, chłop stary, dziecko, a nie szaleć – wyjaśniał Stanisław. – Chłopy ze wsi chore, musi być krok spokojny, by każdy zdążył. Jak wystroiłem kapelę, to nieżywy szedł za nami”.
Z Orłowin do Paryża
Lata sześćdziesiąte, siedemdziesiąte, osiemdziesiąte należały do nich. Było zadowolenie, chciało się żyć, chciało grać, naród umiał się bawić. – Panie Stanisławie, jak macie granie, ludzie się cieszą już na sama zabawę - mówił mu dróżnik Jakubowski, który się jąkał. - Może nie być wódki, ale by grali Witkowscy.
Kapela zagrała nawet w Paryżu, gdzie przez cały tydzień odbywało się święto ludowe. Stanisław nie mógł opanować wzruszenia. – To ja samouk. Chłop z Orłowin, grałem w Paryżu? – dziwił się. – Grudzień dał mi tylko kilka lekcji. I wystarczyło. Jak się bardzo chce, to się marzenie spełni. I wybije się człowiek, i wyjdzie na ludzi.
Z humorem przed śmiercią
Gdy w poniedziałek dowiedziałem się o śmierci Stanisława, zajrzałem do mojej dawnej książki „Orłowińska ballada”, w której jeden z rozdziałów poświęciłem Stanisławowi Witkowskiemu.
Jeszcze raz byłem pod wrażeniem jego żywiołowości, pogody ducha, dowcipu. Mówił mi, że jeszcze nie raz, chociaż był już chory, zagra z braćmi. Może nawet na tamtym świecie. – Tylko w niebie mogliby sobie z nami poradzić - żartował Stanisław i grał mi na trąbce, puzonie, kornecie, klarnecie, saksofonie.
I całkiem poważnie dodawał, że gdyby umarł, to chciałby chociaż trąbkę mieć ze sobą w trumnie. Niech dzisiaj zagra na trąbce z anielskim chórem.
Stanisław Witkowski urodził się w 1933 roku, zmarł 7 sierpnia 2022 roku. Pogrzeb Stanisława Witkowskiego odbędzie się w środę, 10 sierpnia, o godzinie 13, w parafii Gierczyce, w gminie Wojciechowice, koło Opatowa.
Zobaczcie zdjęcia kapeli Witkowskich
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?