Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Zbrodnie, które wstrząsnęły województwem". Mąż zabił żonę i rozczłonkował jej ciało. Do dziś nie odnaleziono ani jednej kosteczki

Elżbieta Zemsta
W kolejnym odcinku cyklu "Zbrodnie, które wstrząsnęły województwem" historia męża, który zatłukł żonę młotkiem, ciało rozczłonkował i częściowo ukrył. Wszystko to działo się na oczach upośledzonej córki.

W następnym "Relaksie"

W następnym "Relaksie"

Nie chciała już z nim być. Miała dosyć. Postanowiła zabić. Do pomocy w ukryciu rozkawałkowanego ciała męża poprosiła syna i kochanka. O jednej z głośniejszych kryminalnych historii w regionie w kolejnej odsłonie "Zbrodni, które wstrząsnęły województwem".

Groził, że ją zabije. Że zgnije za to w więzieniu, ale ją zarąbie. A z ciałem zrobi tak, że nie zostanie z niej nawet cząsteczka. Według sądu zrobił dokładnie tak, jak planował. Do tego stopnia skrupulatnie, że choć minęło 30 lat, nie odnaleziono nawet kosteczki z jej ciała...

Para z sąsiednich wsi

Znali się, bo byli z sąsiednich wsi położonych niedaleko Ostrowca. Ona spokojna, ułożona. Dobry materiał na żonę. On w oczach kolegów raczej skryty. Pobrali się w połowie lat 60-tych, wkrótce po tym, jak wyszedł z wojska. Najpierw mieszkali osobno, ale później on dostał pracę w zakładzie w Ostrowcu. Dostał, bo podrobił jej świadectwo z Technikum Handlowego. Małżeństwo, w oczach jej rodziny od początku nie było udane. On Jerzy, coraz więcej pił. Kłócili się o pieniądze i o to, że jej rodzina daje za mało, że według niego się wtrącają.

Wkrótce on - Jerzy dostał pracę w Kielcach. Ona - Wiesia została księgową w sporej firmie. Dostali przydział na mieszkania, duże M4 w wieżowcu niedaleko rezerwatu Kadzielnia w Kielcach. Na świat przyszła Kasia, ale przy porodzie coś poszło nie tak i było wiadomo, że dziecko będzie się wolniej rozwijało. W wieku dwóch lat Kasia zapadła na zapalenie opon mózgowych. Jej rozwój psychiczny zatrzymał się na etapie dwuletniego dziecka. Wiesia kochała Kasię ponad wszystko, nie chciała nawet myśleć, o tym żeby oddać ją do domu opieki. Codziennie zawoziła dziewczynkę do przedszkola zajmującego się dziećmi specjalnej troski. Udzielała się, była nawet przewodniczącą samorządu rodzicielskiego. Po kilku latach urodził się Jacek. On był zdrowy.

Najwyższa kara: śmierć

Najwyższa kara: śmierć

Kara śmierci, jako najwyższy wymiar kary stosowana była w Polsce od początku istnienia państwa, aż do końca lat 80-tych XX wieku. Ostatecznie karę śmierci z kodeksu karnego wykreślono w 1996 toku, zaś o całkowitym jej zniesieniu - nawet w przypadku wojny - zdecydowano w 2013 roku. W czasach średniowiecza śmiercią karano za gwałty, rabunki czy podpalenia. Na początku XX wieku kara śmierci czekała między innymi za zdradę stanu czy za urzędniczą korupcję. W latach 50-tych Polskiej Republiki Ludowej na śmierć skazano blisko 3,5 tysiąca osób, najczęściej przeciwników politycznego ustroju. W Polsce kary śmierci nie wykonuje się od 1988. 7 grudnia 1989 Sejm PRL ogłosił amnestię, która m.in. osobom skazanym na karę śmierci zamieniała wyroki na 25 lat pozbawienia wolności.

Awantury, picie, bicie

Jerzy przez 10 lat pracował jako magazynier w dużym zakładzie w Kielcach, wyleciał przez alkohol, z drugiej pracy też został zwolniony. W 1980 roku postanowił jechać na Śląsk, żeby tam szukać pracy, najął się w kopalni. Jeszcze przed jego wyjazdem w domu były awantury, interweniowała milicja. On, jak wypił, to mówił, że Wiesia ma kochanka, bił ją. Musiała uciekać z domu z niepełnosprawną córką i synem. Jechała do matki swoim samochodem. Jemu zabrano prawo jazdy, bo kiedyś jechał pijany.

Gdy wyjechał na Śląsk, ona odetchnęła. - Rzadko przyjeżdżał do domu, nie dawał prawie w ogóle pieniędzy - wspomni po latach jego syn Jacek. - Jak przyjeżdżał, robił awantury.
Wiesia sama utrzymywała rodzinę. Opiekowała się niepełnosprawną córką, a panie z przedszkola chwaliły postępy w rozwoju dziewczynki. Zauważyły, ze dwudziestoletniej bez mała Kasi poprawiło się, jak ojciec wyjechał. Wiesia oprócz pracy i opieki nad dziećmi znalazła jeszcze czas, aby studiować. Jeździła do Radomia, uczyła się po nocach, dyplom obroniła z oceną bardzo dobrą.

W poniedziałek 21 czerwca 1984 roku do ojca na Śląsk postanowił jechać Jacek. Ojciec obiecał, że kupi mu motocykl. Jacek wziął kolegę i pojechali pociągiem. Ojca nie zastali na kwaterze, był u kolegów. Pił, bo były jego imieniny. Mówił, że motocykl kupiony, że jest w Będzinie. Pojechali tam we trójkę, ale okazało się, że ojciec nie zna adresu mechanika, gdzie miał stać motocykl. We wtorek nad ranem przyjechali do Kielc. W piątek było zakończenie roku szkolnego. Jacek przyniósł świadectwo i pytał ojca, kiedy jadą po motocykl. - Zbywał mnie, mówiąc, że może w nocy, albo jutro.

Mamy wciąż nie było

Nazajutrz, 30 czerwca w sobotę rano, gdy Jacek wstał, jego mamy nie było, poszła do fryzjera, bo w tym dniu miała jechać do rodziny na wieś. -Około godziny 10 od fryzjera wróciła mama i pojechaliśmy do miasta, tam kupiliśmy spodnie i kwiaty, bo mama miała jechać do babci na imieniny dziadka. Około 17 wyszedłem z domu z kolegą - opowiadał śledczym Jacek.

Do mieszkania wrócił po 21. - Ojciec mi otworzył drzwi, które były zamknięte na klucz. Mamy nie było. Ojciec tłumaczył, że wyszła zadzwonić. Zdziwiłem się, ale nic nie powiedziałem. Poszedłem zrobić kanapki, ale nie mogłem znaleźć noża, leżał w łazience na spłuczce. Z ojcem leżeliśmy przed telewizorem i do godziny 2 w nocy oglądaliśmy program w telewizji, aż ten się nie skończył. Poszedłem spać, a drugiego dnia wstałem około 10 rano. Mamy wciąż nie było. Ojciec mówił, że może pojechała do babci lub do Radomia. Wydało mi się to dziwne, bo nasz samochód stał przed blokiem, a ona nie pojechałaby bez Kasi. Pojechałem autem do sklepu, bo w domu nie było chleba, wróciłem po około 1,5 godzinie, ojciec sprzątał w łazience, pralka chodziła. W domu było czuć benzynę, którą ojciec czyścił łazienkę. Drugiego dnia, w poniedziałek mówiłem ojcu, że trzeba zgłosić zaginięcie mamy, chciałem już w niedzielę to zrobić, ale ojciec mówił, że lepiej zaczekać. Dzwoniłem po szpitalach, ale mamy tam nie było. Pojechaliśmy z ojcem na komendę i tam zgłosiliśmy zawiadomienie o tym, że mamy nie ma - wyjaśniał śledczym Jacek.

Krew na ścianie

Milicja przyjęła zgłoszenie i rozpoczęto przepytywanie sąsiadów i znajomych z pracy. Nikt nic nie wiedział. Do wyjaśnienia zatrzymano Jacka, a później też Jerzego. Z zeznań sąsiadów milicjanci wiedzieli, że małżeństwo nie było spokojne, że były awantury. Znajome Wiesi mówiły, że ta opowiadała, iż mąż jej groził. - Mówiła, że on się odgrażał, że ją zabije, że zgnije w więzieniu, ale to zrobi. A ciało ukryje tak, że nie zostanie nawet cząsteczka czy kosteczka.
Zaginiecie Wiesi jej mąż i syn zgłosili 2 lipca. Przez cztery dni milicjanci szukali, sprawdzali, byli nieraz w mieszkaniu. Nic podejrzanego nie zobaczyli.

- Po tym, jak zwolnili mnie z komendy, wróciłem do ciotki na Podkarczówkę, a później kolejnego dnia do domu. Ojciec był w komendzie - opowiadał Jacek. - Bałem się spać sam w domu, poprosiłem kolegę, żeby tam był ze mną. Gdy rozkładaliśmy wersalkę w małym pokoju kolega zauważył, że na ścianie jest krew. Odsunąłem łóżko, a tam było więcej krwi. Zaczęliśmy przeszukiwać dom, w przedpokoju na ścianie i drzwiach znalazłem małe krople krwi, a w szafce w przedpokoju młotek ze śladami krwi. Pod meblami była kosmetyczka, z którą mama się nie rozstawała, były tam złote pierścionki i dokumenty oraz wartościowe rzeczy. Na drugi dzień powiedziałem o wszystkim ciotce, a ta zawiadomiła milicję.

Opowieść o upadku

Dopiero 6 lipca Jerzy powiedział funkcjonariuszowi, że jego żona upadła na próg i zmarła. On nie wiedząc, co zrobić rozkawałkował jej zwłoki w łazience, pociął kości i wszystko spuścił przez muszlę klozetową. Nie przyznawał się do zabójstwa żony, a tylko do tego, że w wyniku szamotaniny ta upadła i od razu zmarła. - Nie widziałem, co robić. Postanowiłem ukryć ciało żony. Przez 20 minut chodziłem po mieszkaniu i myślałem, jak to zrobić. Przyszło mi do głowy, żeby je rozkawałkować. Wiedziałem, jak się to robi, bo pracowałem w ubojni cieląt - wyjaśniał milicjantom Jerzy. Po zatrzymaniu znaleziono przy nim dużą sumę dolarów i złotówek. Wszystko to były oszczędności Wiesi.

Śledczy zaopatrzeni w lupę i specjalny płyn wykrywający plamy krwi dokładnie przeszukali mieszkanie Jerzego. Krwawe rozpryski znaleziono w przedpokoju, w pokoju Jacka, pod dywanem. Niektóre były mikroskopijnych rozmiarów. Część miała ślady tego, że ktoś je ścierał. Młotek z krwawymi plamami miał złamany trzonek, krew znaleziono także na tasaku.
W dziewięć dni po tym, jak Jerzy miał spuścić ciało swej żony do kanałów sanitarnych, przeszukano studzienki kanalizacyjne. Śledczym pomogło to, że dzień po zdarzeniu nastąpiła zupełnie niezwiązana z wydarzeniem awaria na węźle sanitarnym przy bloku, w którym mieszkała rodzina Jerzego. Awaria sprawiła, że nieczystości zamiast spłynąć zatrzymały się na dnie studzienek. Ze studzienek wyjęto 48 kawałków ciała, które po zbadaniu okazały się być ludzkimi.

W sumie ponad 7 kilogramów szczątków, każda z części nosiła ślady równego cięcia, jak od noża. Wszczęto poszukiwania reszty ciała Wiesi. W gazetach śledczy prosili ludzi o pomoc. Zgłoszenia były różne. A to na podwórku ktoś widział tajemniczą kupę kości, która po zbadaniu okazała się być szczątkami wołowymi. A to gdzieś znaleziono coś jak ludzką czaszkę, ale ustalono, że to od manekina.

Gdzie są kości?

W końcu Jerzy przyznał, że kości żony nie spuścił, ale ukrył je w tekturowym pudełku i umieścił na balkonie. Chciał je wywieść i ukryć w grobie swego ojca, ale rano następnego dnia po zdarzeniu, pudełko z balkonu zniknęło. - Ktoś musiał je wziąć, ukraść. Schowałem tam kości i głowę żony. Wszystko owinąłem w gazety - mówił milicjantom.

Śledztwo w tej sprawie trwało ponad rok. W tym czasie przesłuchano dziesiątki osób, znajomych małżeństwa, kolegów Wiesi i Jerzego, kumpli Jacka. Biegi potwierdzili, że krew znaleziona w mieszkaniu mogła należeć do Wiesi. Sąsiedzi, znajomi kobiety z pracy i jej bliscy mówili o niej, że była "wzorową matką" i "matką - bohaterem". Spokojna, dobra, uczynna, oddana swojej rodzinie. Każdy podkreślał, że nie miała czasu na innych mężczyzn - co sugerował Jerzy, za dużo miała obowiązków. Kompletnym jej przeciwieństwem był Jerzy. Według biegłych psychiatrów wieloletnie nadużywanie alkoholu sprawiło, że w mężczyźnie wypaczył się system wartości. Był zazdrosny o żonę, skupiony na sobie i swoich potrzebach. Nie interesował się domem i rodziną, dopóki nie było to dla niego wygodnie.

Walka o życie

Śledczy nie uwierzyli w wersję Jerzego, że śmierć jego żony nastąpiła w skutek nieszczęśliwego wypadku. W akcie oskarżenia, który 31 lipca 1985 roku trafił od ówczesnego Sądu Wojewódzkiego w Kielcach napisano, że Jerzy z zamiarem pozbawienia życia swojej żony uderzył ją kilkakrotnie młotkiem w głowę. Razów miało być wiele, niektóre nie osiągnęły swojego celu, co widać było na ścianie w kuchni - wgłębienie od trzonka młotka pasującego do tego znalezionego w mieszkaniu.

Wiesia, według śledczych broniła się. Prawdopodobnie udało jej się uciec na korytarz, o czym świadczy wyrwana klamka w drzwiach wejściowych od strony mieszkania oraz rozmazane ślady krwi na drzwiach sąsiadki. Tak jakby ktoś ubrudzonymi w krwi palcami przejechał koło klamki. O zabójstwie świadczą też ślady krwi zabezpieczone w mieszkaniu. Rozpryski, które - zdaniem biegłych - wskazują na to, że narzędzie zbrodni musiało być ubrudzone we krwi lub musiało trafiać w mocno pokrwawione miejsce na ciele. O tym, że Wiesia walczyła o życie wskazywały ślady na ciele jej męża. Zadrapania na rękach i podbite oko. Biegli wykazali, że do brutalnego ataku doszło zarówno w przedpokoju mieszkania, jak i w małym pokoju, na łóżku Jacka.

Jakby mało było tragedii, według śledczych na wszystko miała patrzeć, a na pewno słyszeć upośledzona umysłowo Kasia, która w tym czasie była w mieszkaniu. Że 22-latka o mentalności umysłowej dwuletniego dziecka słyszała i być może widziała, co się działo z jej matką, świadczyć miały pojedyncze słowa, które wypowiedziała po zdarzeniu do rodziny. Dziewczyna powtarzała :"zabiję, zabiję, zabiję". Na drugi dzień po zabójstwie nie pozwalała do siebie zbliżyć się ojcu, na co już wtedy zwrócił uwagę Jacek.

Jerzy przed prokuratorem i w sądzie szczegółowo opisał, od czego rozpoczął proces rozczłonkowywania ciała swojej żony. Opis był jednak zbyt drastyczny, aby go przytaczać. On sam mówił, że w czasie tych czynności czuł, że jest mu niedobrze, nie przerywał jednak "dzieła".

Zaplanował zbrodnię

Proces w tej sprawie ruszył 7 października 1985 roku. 49-letni wówczas oskarżony winą za to, że "puściły mu nerwy" i popchnął żonę co doprowadziło do jej zgonu, obarczał zarówno ją samą jak i jej rodzinę. Umniejszał swoją rolę. Biegli uznali, że mężczyzna był poczytalny w chwili popełnienia czynu. Sprawa ciągnęła się przez niewiele ponad rok. Przesłuchano świadków, pojawiały się nowe wątki w kwestii ukrytych szczątków ciała Wiesi. W rezultacie jednak nigdy nie odnaleziono reszty poćwiartowanego ciała kobiety. Były podejrzenia, że oskarżony mógł wywieźć je w samochodzie do lasu bądź też wynieść kości i głowę kobiety w neseserze i ukryć na terenie rezerwatu Kadzielnia, bo sąsiedzi widzieli Jerzego w niedzielę po zdarzeniu jak niósł ciężki neseser. Brak ciała kobiety uniemożliwił biegłym stwierdzenie, co tak naprawdę było przyczyną jej śmierci.

Sąd przyjął, że zginęła od ciężkiego urazu głowy. W aktach sprawy zapisano między innymi: - Na wyjątkowy charakter sprawy wyróżniającej się spośród innych składają się dwa elementy: po pierwsze sposób postąpienia z ciałem i fakt całkowitego w zasadzie braku zwłok - czytamy w aktach z procesu. - Nie ma wątpliwości, że ofiara nie żyje i że sprawcą jest jej mąż. Pytanie tylko, czy oskarżony planował zabójstwo wcześniej, czy był to wynik gwałtownego i impulsywnego działania? Według sądu oskarżony zaplanował zbrodnię. Wskazuje na to działanie 49-latka, które było skomplikowane i pracochłonne. Pocięcie zwłok na kawałki i rozdrobnienie tkanek wskazuje na pewną metodykę pracy - zapisano w uzasadnieniu wyroku tej sprawy.

Kara śmierci i amnestia

Według sądu powodem zabójstwa była zazdrość, a raczej zawiść z wyraźnie odciśniętym wątkiem majątkowym. - Oskarżony odebrał córce matkę, z którą ta była związana emocjonalnie. Jego czyn miał też bezpośredni wpływ na deprawację syna, który po tragedii został sam, bez środków do życia, zaczął kraść paliwo, włamywać się do sklepów. Chłopak w wieku 18 lat został skazany na pięć lat więzienia. Wszystko przez działania jego ojca, które odebrało mu wszystko, co w życiu dobre - tłumaczył sąd podkreślając jednocześnie, że nie wierzy w zapewnienie oskarżonego o miłości i oddaniu do żony: - Jak można mówić o uczuciu i postąpić w ten sposób z ciałem ukochanej osoby? Potraktował je jak przedmiot, jak tuszę zwierzęcą. Na dodatek ukrył głowę i kości uniemożliwiając odkrycie prawdy i przekreślając możliwości rodziny na pogrzebanie szczątków kobiety.

30 października 1986 roku mężczyzna usłyszał wyrok: kara śmierci. Sąd Najwyższy utrzymał wyrok kieleckiego sądu, ale na mocy amnestii z marca 1988 roku oskarżonemu zmieniono karę śmierci na 25 lat więzienia. W 2001 roku Jerzy wyszedł na wolność po przedterminowym zwolnieniu. W 27 lat po zabójstwie żony zmarł na raka. PS. Imiona i miejsca zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie