Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żona do Bródki: Nie wiedziałam, że wyszłam za mistrza olimpijskiego (WIDEO)

Przemysław Franczak, Soczi
Rozmowa ze Zbigniewem Bródką, pierwszym polskim mistrzem olimpijskim w łyżwiarstwie szybkim. Zdobył złoty medal na zimowych igrzyskach w Soczi.

Do twarzy Panu z tym medalem.
Powoli dociera do mnie, że go mami. To jest coś niesamowitego. Duży, ciężki, pięknie wygrawerowany. I przede wszystkim jest złoty. To są ogromne emocje, takie rzeczy nie zdarzają się codziennie.

Ile sił kosztował ten sukces? I nie pytam o te 1500 metrów.
Wiele wyrzeczeń, poświęceń. Nie tylko moich. Po ten medal doszedłem przy pomocy wielu wspaniałych ludzi, którzy zrobili wszystko, żebym tu wystartował w najwyższej formie. Przez ostatnie cztery lata pomagali mi trenerzy, koledzy z grupy, Państwowa Straż Pożarna i oczywiście rodzina: moja żona Agnieszka i rodzice.

Jakie pierwsze słowa usłyszał Pan od żony po zdobyciu złota?
Powiedziała tak: jak braliśmy ślub to nie wierzyłam, że wychodzę za mistrza olimpijskiego.

Jak się wjeżdża do historii?
Niesamowicie, a dodatkowo na łyżwach szybko. Dla mnie to kosmos.

Była wielka radość w wiosce olimpijskiej?
Tak, było fajnie powitanie. Nasza ekipa zaskoczyła mnie napisem na drzwiach, z emocji nie pamiętam dokładnie jakim, ale coś w stylu "Big Zbig". Widać, że cześć osób bardzo to przeżywała. Niektórzy mówili, że nie wzruszali się przy pozostałych medalach, a przy moim zwycięstwie płakali.

Bo tak za Pana trzymali kciuki?
Chyba dlatego, że jest to medal z zaskoczenia, jeśli chodzi o kolor. Kamil był wielkim faworytem, tak samo jak Justyna. Jak też byłem faworytem, ale jednym z wielu. Jeszcze wygrałem w takim stylu... Coś pięknego.

Kiedy Pan zaczął myśleć, że może być mistrzem olimpijskim?
W tym roku chodziły mi takie myśli po głowie. Pojawiały się jakieś zbiegi okoliczności. Na przykład w sobotę przed biegiem żona mi powiedziała: jeśli staniesz na podium, to nie krzyżuj nóg. Stań prosto, zachowaj pozycję. No i nie skrzyżowałem.

Zagrał Pan na nosie Holendrom, dla których łyżwiarstwo to sport narodowy. Podobno dopiero w niedzielę rano zaczęli Panu gratulować.
Tak, rano na stołówce dostałem gratulacje od większości osób z Holandii, znanych trenerów, utytułowanych zawodników. Jakiś szacunek tym wynikiem wzbudziłem w Holandii, tym bardziej że można powiedzieć, że pogromiłem ich na 1500 metrów.

To był większy szok dla Pana, czy dla nich?
Dla nich. Wiedziałem, że mogę to zrobić. Starałem się zachować spokój do samego końca i jechać na maksa.

Dziwnie zachowywał się Pański główny rywal Koen Verweij. Zawsze taki jest?
To taki typ, który nienawidzi przegrywać. Nie popieram takiego zachowania. Żeby wygrać, trzeba umieć przegrać. A on to taki ciężki charakter. Powinno mu być głupio.

Przed biegiem wymienił Pan płozy w łyżwach na stare. To miało tak wielkie znaczenie?
Duże. Po wolniejszym biegu na 1000 metrów przeprowadziłem analizę. Zastanawiałem się, w czym jest problem. Fizycznie przygotowany jestem dobrze. Szukałem czegoś, co może być przełomowe. Czegoś co da mi medal. Wiedziałem, że trzeba coś zmienić, skonsultowałem to z trenerami. Doszliśmy do wniosku, że nic nie pogorszymy i podjęliśmy decyzję, że zmienimy te płozy.

Ma Pan wiadomości z Polski? Jest Pan gotowy na to, co się stanie, gdy wyląduje Pan na Okęciu?
Dostaję liczne gratulacje, ale chyba nieświadomy jestem ogromu zjawiska. Zaskoczenie? Pewnie. Dowiedziałem się na przykład, że powstała strefa kibica przy mojej jednostce straży pożarnej w Łowiczu. Kibicują wszystkim. Trzeba się cieszyć. Również z tego, że pokazaliśmy coś wielu osobom, które w nas nie wierzyły i mówiły, że przyjedziemy bez medalu.

Sukces wywołał zainteresowanie polityków. Zaczyna się coś mówić o budowie hali z torem.
Czekam na to od dawna. Nieważne czy w Zakopanem czy Warszawie, ale chciałbym, żeby wreszcie coś powstało. Brązowy medal dziewczyn w Vancouver nic nie dał, to teraz zaatakowałem mocniej. Po prostu chciałbym móc trenować w Polsce, a nie zostawiać ciągle swojej rodziny. Chciałbym zobaczyć jak moje córki rosną, bo z reguły oglądam je na skypie. Moja mama znalazła kiedyś na strychu gazetę z 1988 roku. Był artykuł o łyżwiarstwie szybkim. "Mamy trzy tory lodowe, jednak świat ucieka przed dach". I co? I nic się u nas nie zmieniło od tamtego czasu.

Ile dni spędza Pan poza domem?
240, większość za granicą. Wracam do domu i przepakowuję tylko walizki. Albo idę na służbę do jednostki. Niewiele jest tego wspólnego czasu.

Jakim cudem łączy Pan jeszcze sport z pracą strażaka?
Przede wszystkim dzięki mojemu komendantowi. To jest człowiek sportu, patrzy przychylnie. Bez niego nie byłoby możliwie połączyć tego wszystkiego. Gdyby nie zmiany grafika, terminów służby, to nie mógłbym wziąć udziału w obozach i tak skutecznie przygotować się do startów.

Przed igrzyskami wziął Pan udział w projekcie "X dni do Soczi", w którym zbieraliście pieniądze na przygotowania. Tak było krucho?
Moja motywacja była taka, że chciałem pomóc dyscyplinie medialnie. Sam pomysł bardzo mi się podobał, taka próba uzyskania przez sportowców dodatkowych środków na odżywki, fizjoterapię. Dzięki temu ludzie dowiedzieli się paru o niszowych dyscyplinach, jak np. short track, z którego sam wyszedłem.

W Soczi przed Panem jeszcze bieg drużynowy. Nadzieje chyba spore?
Chcielibyśmy powalczyć, jesteśmy w dobrej dyspozycja . Mam nadzieję, że to wykorzystamy i będzie kolejny krążek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie