Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To jest rekord Polski! Kielczanin jest 48 lat dyrektorem

Iza BEDNARZ [email protected]
Od lipca w tej jednej dyspozytorni medycznej w Kielcach będziemy kierować akcjami ratunkowymi w całym województwie świętokrzyskim - zapowiada dyrektor Stanisław Florek.
Od lipca w tej jednej dyspozytorni medycznej w Kielcach będziemy kierować akcjami ratunkowymi w całym województwie świętokrzyskim - zapowiada dyrektor Stanisław Florek.
Jest najdłużej urzędującym szefem pogotowia ratunkowego w Polsce i być może najdłużej urzędującym dyrektorem wszystkich branż. Kielczanin szefem jest już… 48 lat! Stanisław Florek, dyrektor Świętokrzyskiego Centrum Ratownictwa Medycznego i Transportu Sanitarnego w Kielcach, opowiada nam o znikającym ambulansie, pilocie, który ukradł samolot, rewolucji w pogotowiu i o tym, jak się robi pieniądze w służbie zdrowia

Iza Bednarz: * Andrzej Konic zrobił w latach 70. świetny serial pod tytułem „Dyrektorzy”, opowiadający o losach zakładu i Polski w perspektywie 20 lat. Teraz można by zrobić serial pod tytułem „Dyrektor”. Jest pan najdłużej urzędującym dyrektorem w Polsce, prawie 50 lat w jednej firmie, miał pan 26 lat jak został najmłodszym dyrektorem w Polsce. Jak to jest być z zawodu dyrektorem?

 

Stanisław Florek: - Tak od razu dyrektorem nie zostałem. Po skończeniu Technikum Budowy Samochodów w Lublinie w 1955 roku dostałem nakaz pracy do Zjednoczenia Robót Inżynieryjnych w Warszawie. Pracę rozpocząłem 1 sierpnia na stanowisku starszego inspektora kontroli. Wtedy akurat oddawali do użytku Pałac Kultury i Nauki. W listopadzie 1956 roku zostałem powołany do wojska, trafiłem na Bukówkę i zostałem w Kielcach na 55 lat.

 

* Trudno było być dyrektorem mając 26 lat?

 

- Na początku byłem zastępcą dyrektora do spraw technicznych, mieliśmy 480 samochodów i ponad 800 pracowników. Wtedy województwo kieleckie było dużo większe, obejmowało jeszcze powiaty opoczyński, szydłowiecki, radomski, kozienicki, przysuski, zwoleński, białobrzeski, to był duży teren. Pani się pyta, czy było trudno. Warunki pracy były bardzo trudne. Na początku urzędowaliśmy na ulicy Polnej, a cała baza samochodów stała na placu między Szkołą Pielęgniarek a kościołem Świętego Wojciecha. Na placu stał parnik, taki do gotowania paszy dla zwierząt i myśmy w nim gotowali wodę, żeby napełnić układy chłodzenia, bo w okresie zimowym na noc spuszczało się wodę, żeby nie zamarzła, a nie było jeszcze płynów niezamarzających. Z ulicy Polnej przeniesiono część administracji do pomieszczeń Szpitala Miejskiego na ulicy Kościuszki, potem na ulicę Ogrodową.

Dopiero w latach 70. przeprowadziliśmy się do nowej bazy na ulicy Panosz, gdzie dziś znajduje się pion techniczno-ekonomiczny. Z tamtego czasu w pamięci utkwił mi transport kierownika przychodni z ulicy Wesołej, którego strasznie poturbował traktor. Doktor był operowany w szpitalu na Kościuszki przez docenta Grendę. Pacjenta po operacji trzeba było podłączyć pod respirator, a w Kielcach tego nie mieli, więc trzeba było przewieźć chorego do szpitala w Warszawie. Ponieważ pacjenta nie wolno było ruszyć, był po zabiegu w ciężkim stanie, musieliśmy go przetransportować wraz z łóżkiem szpitalnym. Wyobraźcie sobie jak włożyć chorego do karetki z łóżkiem? Mieliśmy ambulanse różne, rentgenowskie, stomatologiczne, więc jeden z tych ambulansów, zabudowany furgon stara, szybko przygotowaliśmy i doktor Wojtek Musiał z całą ekipą lekarską i pielęgniarską wpakował chorego do środka. Łóżko stało na materacach, żeby pacjent miał amortyzację. I tak z całą ekipą medyczną wyruszyliśmy z Kielc. Ponieważ samochód ciężarowy z tym łóżkiem był nieoznakowany, jechałem z przodu karetką, na kogutach, a star za mną. Wziąłem ze sobą najlepszego mechanika, bo nigdy nie wiadomo co może po drodze się zdarzyć. I tak zaraz za Wiśniówką mamy awarię silnika. Pompa paliwowa nie podaje paliwa. Pojechaliśmy karetką do Kielc po części. Wymieniliśmy pompę, ujechaliśmy ze 20-30 kilometrów i znowu awaria. Co było robić? Zatrzymałem samochód ciężarowy jadący z przeciwka, wypożyczyłem od kierowcy zapasową pompę i po zamontowaniu ruszyliśmy w dalszą drogę. W Białobrzegach oglądam się, znowu nie ma ambulansu. Stoi przed restauracją i tylko kłęby pary buchają, bo zagotowała mu się woda w chłodnicy. Kierowca z wiaderkiem zimnej wody chciał gasić. Ja wołam: „panie kolego, tylko nie to! Przecież pęknie głowica i po silniku. Wylej człowieku to wszystko, leć po ciepłą wodę do restauracji!” I tak po tylu perypetiach dowieźliśmy pacjenta do szpitala w Warszawie.

 

* Przeżył tę podróż?

 

- Przeżył, ale niestety zmarł po kilku dniach w Warszawie.

* Czym się wtedy jeździło w pogotowiu?

- Czym się dało, były skody, land rovery z demobilu. Później były warszawy, nysy, żuki i polonezy.

 

* A czym wtedy lataliście?

 

- Mieliśmy czeskie morawy dwusilnikowe, antonowa, jaki, helikoptery. W Masłowie na lotnisku stacjonowało pięć statków powietrznych. Też zdarzały się różne ciekawe przypadki. Raz załoga poleciała z pacjentem do Sandomierza, po przekazaniu chorego wystartowali i jak śmigłowiec był już w górze, uległa awarii jedna turbina silnika.

Śmigłowiec wówczas nie może lecieć i musi lądować. Podczas awaryjnego lądowania na polu w śmigłowcu pourywały się łopaty i maszyna kręcąc się wbiła się w ziemię po sam dach, o mało się załoga nie udusiła. Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale cośmy się nakombinowali, żeby go wyciągnąć z ziemi i przewieźć do Masłowa. Następnym razem podczas transportu chorego do Opola zapalił się jeden silnik w samolocie. Nie mogli lądować, bo byli nad miastem, więc polecieli za miasto. Akurat w tym czasie straż pożarna wracała do bazy i zobaczyła palący się samolot w powietrzu, więc pojechali za nim drogą i jak wylądował w lesie na polanie, ugasili ogień. Nikomu się nic nie stało, samolot po rozebraniu w lesie przewieźliśmy do Kielc. Ale najciekawsze było to jak nasz pilot postanowił bez paszportu przedostać się do Berlina Zachodniego. Pojechał pociągiem do Zielonej Góry, zaczaił się na skraju lasu obok lotniska sanitarnego i czekał. Tam akurat zatankowali samolot i mieli lecieć z chorym do Warszawy, ale był jeszcze czas, więc pilot z lekarzem poszli wypić kawę. On wtedy wybił szybę w drzwiach samolotu wsiadł do środka, wzbił się w powietrze i wylądował w Berlinie Zachodnim. Pisały o tym wszystkie gazety w Polsce.

 

* Miał pan potem kłopoty?

 

- Musiałem złożyć wyjaśniania na komendzie, bo to przecież był mój pilot.

 

* A pilot?

 

- Słuch o nim zaginął.

 

* Jak pan tak opowiada o tych różnych perypetiach, to straszny samochodziarz z pana wychodzi.

 

- Samochody fascynowały mnie od dziecka. Kiedy jako mały chłopiec jechałem autobusem w Lublinie, nigdy nie zajmowałem miejsca siedzącego, tylko stałem koło kierowcy, żeby patrzeć, jak prowadzi. Strasznie byłem zawzięty na samochody. Pamiętam, w 1991 roku, jak Papież Jan Paweł II miał odwiedzić Kielce, dostaliśmy polecenie, żeby zabezpieczać medycznie przejazd Ojca Świętego z Kielc do Radomia. Mieliśmy wtedy karetki nysy. Myślę sobie, nysa przecież nie wytrzyma takiej trasy i szybkości, rozkraczy się gdzieś po drodze i będzie wstyd. Zamówiliśmy supernowoczesną karetkę iveco we Włoszech, kiedy przyszedł termin odbioru, poleciałem samolotem do Włoch, żeby przyprowadzić samochód do Polski. Na miejscu okazało się, że samochód jeszcze nie jest gotowy. Czekam jeden dzień, drugi, w końcu zrobili. Zostały mi 24 godziny, żeby przyprowadzić auto do Kielc i 1600 kilometrów do przejechania. Jechałem cały czas, bez przerw na odpoczynek i sen. Na szczęście karetki nie obowiązywało ograniczenie prędkości.

 

* Zdążył pan?

 

- Zdążyłem.

 

* W tamtych czasach nie można było zarządzać państwową firmą i nie być w partii. Pan był?

 

- Byłem, ale zwykłym szeregowym członkiem. Teraz należę do Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

 

* Patrząc na zarządzających placówkami ochrony zdrowia w Kielcach czy regionie, można nabrać przekonania, że czasy i opcje się zmieniają, ale dyrektor to nadal stanowisko polityczne: dyrektor Świętokrzyskiego Centrum Matki i Noworodka jest związany z Sojuszem Lewicy Demokratycznej, dyrektorzy Szpitalika Dziecięcego i Świętokrzyskiego Centrum Onkologii z Polskim Stronnictwem Ludowych, szef Szpitala Wojewódzkiego sympatyzuje z lewicą, w Skarżysku-Kamiennej obaj byli dyrektorzy z Platformy Obywatelskiej. Przynależność polityczna pomaga w dyrektorowaniu?

 

- Czasem przeszkadza, zwłaszcza jak zmienia się opcja polityczna rządu.

 

* Panu przeszkadzała?

 

Nie, bo wychodzę z założenia, że dyrektor to przede wszystkim gospodarz, który ma dbać o rozwój firmy. Dla mnie zawsze najważniejsze były ratownictwo i transport sanitarny. To całe moje życie. Jakby z każdą zmianą rządu chcieć wymieniać dyrektorów na ludzi ze swojej opcji, to taki dyrektor tylko przychodziłby do firmy, brał pensję i nie robiłby nic, bo po co, skoro po następnych wyborach go wymienią.

 

* Przez te 50 lat pana firma przeszła wszystkie możliwe transformacje ustrojowe i gospodarcze, była jednostką budżetową, zakładem budżetowym, samodzielnym publicznym zakładem opieki zdrowotnej. Zastanawiam się, kiedy było najtrudniej być dyrektorem?

 

- Najtrudniej było chyba przed połączeniem kolumny z pogotowiem. Wojewódzka Kolumna Transportu Sanitarnego była wtedy zakładem budżetowym samofinansującym się i świadczyła usługi transportowe pogotowiu. Pogotowie było zadłużone na prawie 5 milionów złotych i nie płaciło nam za te usługi, przez co mieliśmy problemy z płynnością finansową. Tak było do roku 1999.

 

* Pamiętam pisaliśmy wtedy o tym, że w pogotowiu w Ostrowcu Świętokrzyskim telekomunikacja odcięła telefony, bo nie płacili rachunków.

- W grudniu 1999 roku na nasz wniosek sejmik wojewódzki połączył kolumnę z pogotowiem, tworząc Świętokrzyskie Centrum Ratownictwa Medycznego i Transportu Sanitarnego. Centrum zaczęło funkcjonować od 1 lutego 2000 roku, w ciągu jedenastu miesięcy udało się nam zlikwidować dług pogotowia i zakończyć rok nadwyżką przychodów nad kosztami. Od chwili powstania centrum jako jeden z niewielu zakładów opieki zdrowotnej zachowuje płynność finansową, a każdy rok działalności kończymy nadwyżką przychodów nad kosztami.

 

* Jak można wyjść z zyskiem w służbie zdrowia, kiedy wszyscy mają długi?

- Przeprowadziliśmy restrukturyzację jednostki. Ograniczyliśmy koszty, szczególnie w zatrudnieniu, zlikwidowaliśmy zdublowane służby: techniczne, kadrowe, finansowo-księgowe w obu jednostkach. Dzisiaj pracownicy administracji stanowią u nas 6 procent wszystkich zatrudnionych. Wielkość zatrudnienia dostosowaliśmy do rzeczywistego zapotrzebowania na usługi, wyzbyliśmy się przestarzałych i zbędnych samochodów, ograniczyliśmy liczbę zajmowanych nieruchomości. Zaczęliśmy wykonywać świadczenia zdrowotne, na które pojawił się popyt, na przykład opiekę lekarską i pielęgniarską wyjazdową i ambulatoryjną, w czasie kiedy nieczynne są przychodnie. Patrząc z dzisiejszej perspektywy połączenie pogotowia z kolumną transportu i stworzenie jednej firmy było najlepszym posunięciem z możliwych. Przez te 11 lat od połączenia wypracowaliśmy blisko 40 milionów złotych zysku, z czego większość przeznaczyliśmy na wymianę taboru sanitarnego na nowoczesne ambulanse marki Mercedes, spełniające wymogi norm europejskich, wyremontowaliśmy wszystkie siedziby w Kielcach i w oddziałach terenowych.

 

* Ile kosztuje nowy ambulans mercedesa?

- Ambulans ratunkowy w pełni wyposażony w aparaturę ratującą życie oraz leki, materiały opatrunkowe i sprzęt medyczny kosztuje ponad 500 tysięcy złotych.

 

* A co robicie ze starymi?

- Sprzedajemy innym jednostkom służby zdrowia, przekazujemy organizacjom społecznym, na przykład Polskiemu Czerwonemu Krzyżowi.

 

* Jakby na samych oszczędnościach można było zarobić w ochronie zdrowia, to nie mielibyśmy tak zadłużonych publicznych szpitali. Wszyscy narzekają na nisko oszacowane kontrakty z Narodowym Funduszem Zdrowia, więc z pieniędzy budżetu państwa na ratownictwo medyczne i z kontraktu na nocną i świąteczną opiekę medyczną nie macie kokosów. Na czym się zarobi w pogotowiu?

- Ratownictwo medyczne stanowi 70 procent naszych przychodów, pozostałych źródeł szukamy sami. Zabezpieczamy transport sanitarny dla szpitali, prowadzimy nocną i świąteczną wyjazdową i ambulatoryjną opiekę lekarską i pielęgniarską. Prowadzimy też inną działalność gospodarczą, wyposażamy szpitale w łączność radiową i prowadzimy serwis, mamy własną stację kontroli pojazdów, warsztat samochodowy, dzierżawimy wolne powierzchnie, na przykład garaże. Mamy również przychody z operacji finansowych, lokat. Przychody z dodatkowych źródeł przekraczają 20 milionów złotych rocznie.

 

* Świętokrzyskie pogotowie jako pierwsze w Polsce wyposażyło swoje ambulanse w system GPS i wprowadziło system przesyłania zapisu ekg pacjenta z karetki do oddziału kardiologii inwazyjnej szpitala wojewódzkiego w Kielcach. Jako jedni z pierwszych w Polsce kupiliście nowoczesny inkubator do transportu noworodków, w którym dziecko nie odczuwa żadnych wstrząsów w czasie podróży i ma prawie takie warunki, jak w łonie matki. Po co te innowacje, przecież ani Ministerstwo Zdrowia, ani Narodowy Fundusz Zdrowia nie stawiały takich wymagań?

- Życie stawia wymagania. Skoro są nowe technologie, które pozwalają szybciej i skuteczniej prowadzić akcję ratunkową, to trzeba z nich skorzystać. W naszym regionie jest wysoka śmiertelność z powodu zawałów serca. Dlatego w 2005 roku wprowadziliśmy system przesyłania zapisu ekg pacjenta z podejrzeniem zawału mięśnia sercowego, do oddziału kardiologii inwazyjnej Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Kielcach. Wyposażyliśmy karetki w specjalne defibrylatory umożliwiające dokonywanie teletransmisji zapisu ekg pacjenta. Dzięki temu możemy bezpośrednio transportować pacjenta do oddziału kardiologii z pominięciem lokalnego szpitala powiatowego, co bardzo przyśpiesza podjęcie leczenia inwazyjnego i obniża śmiertelność osób, u których wystąpił zawał serca. W 2008 roku wyposażyliśmy karetki w najnowocześniejszą deskę do automatycznego uciskania klatki piersiowej. Urządzenie to pozwala utrzymać na normalnym poziomie przepływ krwi w mózgu i mięśniu sercowym podczas masażu serca i sztucznego oddychania, bo nacisk deski można ustawić w zależności od potrzeb, taka deska nie łamie żeber, co się czasem zdarzało podczas reanimacji. Praktycznie zastępuje ratownika podczas akcji ratunkowej, który może w tym czasie na przykład przygotować leki, materiały opatrunkowe, czy przez chwilę odpocząć. System lokalizacji, zarządzania i monitorowania pojazdów oparty na technologii GPS też usprawnia nasze działania. Teraz dyspozytor może nie tylko w każdej chwili sprawdzić gdzie jest karetka, ustalić jej pozycję na mapie, dowiedzieć się, z jaką prędkością się porusza, ale również przesłać informację o nowym zgłoszeniu, które jest wydrukowane w kabinie ambulansu.

 

* Podobno pracuje pan we wszystkie dni tygodnia, w niedzielę też potrafi zrobić niespodziewany nalot na bazę. Co pan będzie robił na emeryturze?

 

- Mam jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Od 1 lipca czeka nas rewolucja w pogotowiu, bo zmieni się całkowicie system powiadamiania ratunkowego. Zgodnie z Wojewódzkim Planem Zabezpieczenia Medycznych Działań Ratunkowych, w naszej centralnej siedzibie przy ulicy Świętego Leonarda będzie działać pierwsza w kraju dyspozytornia medyczna obsługująca całe województwo świętokrzyskie. To tu będą przyjmowane zgłoszenia do wyjazdu karetek z całego regionu świętokrzyskiego. Nie będzie dyspozytorów w powiatach.

 

* Czyli w lipcu mamy, na przykład zgłoszenie wypadku pod Sandomierzem i co się będzie działo?

 

- Zgłoszenie zostanie odebrane u nas w Kielcach w centralnej dyspozytorni i natychmiast zostanie przekazane drogą elektroniczną do Sandomierza. Zespół ambulansu czuwający w Sandomierzu będzie mógł je przyjąć i w ciągu minuty wyjechać do zdarzenia. Takie działanie sprawdza się przy katastrofach i wypadkach masowych. Kiedy ostatnio był duży wypadek pod Pińczowem, dyspozytor sprowadził karetki z Jędrzejowa, Buska, Pińczowa i ranni zostali w ciągu 40 minut od wypadku dowiezieni do szpitali. Dlatego musimy jak najszybciej usprawnić łączność radiową, umożliwiającą komunikację z karetkami na terenie całego województwa, czeka nas też przebudowa dotychczasowej dyspozytorni. Mam przed sobą ogrom pracy. A emerytura? Wie pani, ja przez całe życie bardzo dużo jeździłem samochodami, przejechałem prawie półtora miliona kilometrów, do dziś sprawia mi to dużą przyjemność. Na emeryturze dla zdrowia przesiądę się na rower. Martwi mnie tylko, że nie przejadę już tylu kilometrów, co samochodami.

* Dziękuję za rozmowę.

 

 

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia