Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspominając Alinę Szostak…

Ryszard Niemiec
Preteksty. Z suchych danych statystycznych wynika, że była odznaczona medalem „zasłużonego mistrza sportu”, na który zapracowała jak rzadko którzy laureaci.

Pięć razy broniła barw Polski na mistrzostwach Europy, grała w finałach mistrzostw świata, przysporzyła Wiśle siedem krajowych laurów mistrzowskich, wybierano ją najlepszą koszykarką ekstraklasy.

Przed etapem wiślackim był WKS Wawel, dla którego już jako nastolatka zdobywała medale mistrzostw Polski (cztery srebrne, trzy brązowe, jeden złoty). Tam pod okiem trenera Michała Mochnackiego, w kameralnej hali, dojrzewał talent śp. Aliny Szostak-Grabowskiej. Wspominamy Ją dziś, jako reprezentantkę zmarłych krakowskich ludzi sportu, tym bardziej że Jej niedawnemu odejściu towarzyszyła głucha, prawie grobowa cisza w środkach masowego przekazu.

Mówili o niej „Żaba”, aliści w tej ksywce nie słuchać było śladów nawiązania do komediowej „Żabusi” Gabrieli Zapolskiej. Pobrzmiewają w tym pseudo podziw i szacunek dla Niej, odpłata za koleżeństwo i empatię do przyjaciółek i rywalek, optymizm życiowy i sytuacyjny, którym zarażała drugich.

Na parkiecie bywała dobrym duchem zespołu, trener klubowy i selekcjoner reprezentacji Ludwik Miętta-Mikołajewicz opowiada, że w najtrudniejszych momentach brała na siebie odpowiedzialność za wynik meczu. Iście horacjańska równowaga emocjonalna pozwalała jej zachować niezawodność dłoni i przychylać szalę zwycięskim rzutem z półdystansu.

Trener mówi, że nie miała nic z nikefobii, czyli nie czuła strachu przed ryzykiem pudła. A przy tym była uosobieniem ducha i taktyki zespołowości, łatwo przychodziła jej satysfakcja z podania, z którego koleżanki zdobywały punkty. Kibice koszykówki, Wawelu i Wisły, jak na przykład mieszkańcy II Domu Studenckiego „Żaczek”, na niuansach taktyki i psychologii wygrywania meczów się nie znali; chodzili do hali na Zwierzyniecką, na Reymonta „na Szostak”.

Obok rzutowej smykałki cenili grację, z jaką się poruszała po boisku, elegancką koordynację nimfy, no, i nieprzeciętną urodę, o którą potrafiła dbać. I chociaż dyscyplina w żeńskim wydaniu już za Jej czasów skręcała w kierunku maskulinizacji stylu, basket w Jej wykonaniu hołdował kobiecości w najlepszym wydaniu.

Mąż architekt śp. Andrzej Grabowski, znany pilot Aeroklubu Krakowskiego, z którym zaliczyłem dwukrotnie Rajd Dziennikarzy i Pilotów, zwierzał się, że nikt nie motywuje Go tak silnie w dążeniu do „wysokich osiągnięć”, jak czyni to Jego Alina… Była duchową podporą wielu za ich życia, ale też potrafiła upomnieć się o nich, po przekroczeniu przez nich Rubikonu ziemskiej egzystencji.

Nie tak dawno, wraz z inną reprezentacyjną koszykarką Niką Żółtowską-Wężykową orędowały o pośmiertne przyznanie medalu „Kalos Kagathos” wiślaczce - Barbarze Szydłowskiej-Żelazny. Nie miałem wtedy śmiałości zadzwonić, by zakomunikować o sceptycyzmie Jury Medalu dla idei pośmiertnej nagrody i niestety, nie zdążyłem definitywnie. Wiem wszakże, że będzie mi to wybaczone. Alina nie była pamiętliwa!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski