MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Cicha śmierć w pechowym mieszkaniu

Piotr KUTKOWSKI

Dorota miała 34 lata. Sebastian 30. Oboje mieszkali w jej M-3 przy ulicy Kolberga w Radomiu, w październiku planowali wziąć ślub. Zamiast ślubu, mieli wspólny pogrzeb. Zabiła ich cicha śmierć - czad. Dlaczego doszło do tej tragedii?

Blok przy Kolberga 8 ma cztery piętra. Wybudowano go w latach sześćdziesiątych. 60 mieszkań, małe metraże, mikroskopijne łazienki. Wanny ledwo się mieszczą, gdy rozstawi się ramiona, dłonie dotykają ściany i drzwi. Łazienki mają kratki wentylacyjne, ale ze względu na małe rozmiary pomieszczenia, nie instalowano w nich piecyków podgrzewających wodę. Umieszczano je w niewiele większych kuchniach, ale za to posiadających okna oprócz wentylacji.

W szczytowym mieszkaniu na parterze wielokrotnie zmieniali się lokatorzy.

- Mówiliśmy, że to pechowe mieszkanie - opowiada jedna z mieszkających w bloku kobiet.

- Umarło w nim kilka osób, jedna z pań wyprowadziła się już po kilku tygodniach.

Dorota zajęła lokal na parterze przed czterema laty. Gdy wprowadzała się, piecyk najprawdopodobniej znajdował się już nie w kuchni, a w łazience. Zmian dokonał któryś z poprzednich lokatorów. Przeróbek dokonano bez stosownych uzgodnień i pozwoleń.

Ci, co znali Dorotę mówili o niej "fajna, elegancka kobieta". Wesoła, pełna życia. Lubiła się śmiać i swoim śmiechem zarażała innych. Pracowała w zakładzie fryzjerskim. Swoim zachowaniem dosłownie przyciągała klientów. Najważniejsze, że w życiu zaczynało się jej bardzo dobrze układać.

Sebastian pracował w restauracji, jako kucharz. Z Dorotą żył w związku od kilku lat. W październiku planowali ślub, do tego czasu zamierzali wyremontować domek i przeprowadzić się z Kolberga. Pod koniec kwietnia trwały już ostatnie prace wykończeniowe. Oboje wzięli na ten czas urlopy w pracy. Ich ciała znaleziono w południe 28 kwietnia. Zmarli najprawdopodobniej dzień wcześniej.

Gaz w domu

Policja otrzymała zgłoszenie na alarmowy telefon. Osoba, która dzwoniła, twierdziła, że nie może "dopukać" się do mieszkania, w którym powinna przebywać jej kuzynka.

- Dorota i Sebastian byli umówieni na rodzinny obiad - opowiada ich znajomy. - Próbowano się z nimi skontaktować, oni jednak nie odbierali telefonów i nie otwierali drzwi. Tymczasem z mieszkania słychać było odgłosy telewizora. To właśnie wzbudziło zaniepokojenie...

Policja wezwała strażaków, którzy dostali się do mieszkania wyważając okno. Gdy weszli do środka, na kuchence gazowej w kuchni odkręcone były cztery palniki. Tylko jeden się palił. Trzy inne najprawdopodobniej zgasił podmuch w momencie otwarcia okna.

- Gdyby wcześniej zgasły, cały blok wyleciałby w powietrze - twierdzi jedna z osób zajmujących się sprawą.

Dorota zmarła w wannie podczas kąpieli, ciało Sebastiana spoczywało na wersalce w pokoju.

Sekcja wykazała, że przyczyną śmierci było zatrucie tlenkiem węgla. Jego stężenie w mieszkaniu było bardzo duże, nawet w trakcie prowadzenia czynności przez policję.

- Wszczęte zostało postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci - informuje Mariusz Potera, szef Prokuratury Rejonowej dla miasta Radomia. - Będziemy starać się ustalić, dlaczego doszło do tragedii, zbadamy też, czy władze spółdzielni sprawowały właściwy nadzór nad instalacją wentylacyjno-spalinową w mieszkaniu. Specjaliści stwierdzili już, że w łazience była ona niedrożna.

- Od dawna nie można się normalnie wykąpać - komentuje lokatorka bloku Barbara Stelmaszczuk. - Gdy odkręca się kurek z ciepłą wodą, trzeba też otwierać okno, bo inaczej można byłoby się zatruć. Ludzie wychodzą z wanny do lodowatego mieszkania.

Jak twierdzą, i ona, i inni lokatorzy wielokrotnie zgłaszali w administracji spółdzielni "Nasz Dom" problemy z przewodami wentylacyjnymi. I dodaje: - Pracownicy administracji spółdzielni doradzali nam, by rozszczelnić okna, tak by była lepsza wentylacja. Ale nie po to przecież ludzie wymieniali stare okna na nowe, by je celowo rozszczelniać.

Alarm był...

Kobieta zajmująca lokal na czwartym piętrze mieszka w bloku przy Kolberga 8 już od 27 lat. Jej łazienka i łazienka Doroty miały jeden przewód wentylacyjny. Tyle że w jej lokalu piecyk znajduje się w kuchni.

- 27 kwietnia, to była środa, po godzinie 18 w mojej łazience czuć było taki smród spalin gazowych, że nie dało się wytrzymać - wspomina. - Bywało, że czasami dawało się wyczuć taki zapach, ale jeszcze nigdy w takim stężeniu. Bardzo się zaniepokoiliśmy, córka zaczęła dzwonić do spółdzielni. Gdy nie udało się z nikim skontaktować, jej mąż osobiście tam poszedł. Wrócił chwilę potem razem z pracującymi w spółdzielni hydraulikami.

- Panowie przyznali, że czuć spaliny, popatrzyli na kratkę, jeden z nich zapalił też zapalniczkę i przystawił płomień w pobliże przewodu - relacjonuje córka właścicielki lokalu. - Stwierdził, że komin chyba został zatkany przez ptaki i oczyszczeniem powinni zająć się kominiarze. Mówił, że oni nie są od tego. Odchodząc hydraulicy poradzili nam, byśmy na noc zostawili otwarte okna. Na szczęście tak zrobiliśmy. Gdyby nie to, może i byśmy się już nie obudzili.

Obie panie żałują, że jeszcze tego wieczoru nie wezwały pracowników gazowni.

- Może wówczas nie doszłoby do tej tragedii i tych ludzi udało by się uratować. Ale to chyba spółdzielnia powinna w takich przypadkach reagować, a nie pozostawić lokatorów samych sobie z kłopotami? - zastanawia się młodsza z kobiet.

Przypominają sobie, że w dzień po tragedii kominiarze oczyścili przewód i w ich kratce w łazience pojawił się znowu prześwit. Ponoć komin został zapchany siatkami wypełnionymi gruzem budowlanym oraz prętami. Kto je tam wrzucił - to kolejna zagadka.

O tym, co działo się w ich mieszkaniu w środę, obie panie jeszcze nikomu publicznie nie mówiły. Teraz też nie chcą rozgłosu, zgodnie jednak uważają, że za tę tragedią ktoś powinien ponieść odpowiedzialność.

- Alarm przecież był...

Apel spółdzielni

Blok przy ulicy Kolberga 8 jest jednym z 98 budynków spółdzielni "Nasz Dom". W większości z nich woda podgrzewana jest przy pomocy piecyków gazowych. Po tragedii władze spółdzielni wywiesiły w większości bloków na osiedlu Nad Potokiem kartki z apelem do lokatorów. Wydrukowano też i rozdano 3500 takich samych w treści ulotek. W piśmie napisano m.in.: "W związku z tragicznymi skutkami samowolnego przeniesienia gazowego podgrzewacza wody z kuchni do łazienki w budynku przy ulicy Kolberga 8 zarząd Spółdzielni Mieszkaniowej »Nasz Dom« apeluje o niewykonywanie jakichkolwiek przeróbek, które w najmniejszym nawet stopniu byłyby niezgodne z pierwotnym projektem instalacji gazowej. Prosimy też o przywiązywanie wagi do zmian dokonywanych w mieszkaniach, a mogących mieć wpływ na prawidłowe działanie wentylacji (...). Przede wszystkim chodzi o rozszczelnianie okien, nie zabudowywanie kratek wentylacyjnych i nie instalowanie elektrycznych wentylatorów na przewodach wentylacyjnych (...)".

Spółdzielnia zaapelowała, żeby zgłaszać do administracji informacje o wszelkich samowolnych przeróbkach. Niezależnie od tego zapowiedziano kontrole instalacji gazowych w mieszkaniach.

Wiceprezes spółdzielni do spraw technicznych Tadeusz Krzemiński sprawuje swoją funkcję od ponad 3 lat. Za czasów jego kadencji to pierwszy śmiertelny przypadek zatrucia się lokatorów tlenkiem węgla. Pamięta, że wcześniej doszło jedynie do podtrucia w budynku przy ulicy Wysokiej.

- Po tamtym zdarzeniu staliśmy się szczególnie wyczuleni na wszelkie zagrożenia, wynikające z eksploatacji piecyków - mówi. - Kontrole przewodów kominowych dokonywane są przez kominiarzy dwa razy w roku, od września mamy też podpisaną z nimi umowę o naprawę wykrytych przez nich usterek budowlanych w kominach. W przypadku bloku przy ulicy Kolberga taka kontrola była prowadzona najpierw we wrześniu, a ostatnio w dniach, w których doszło do tej tragedii.

Wiceprezes nie zgadza się z twierdzeniami, że spółdzielnia nie reagowała na sygnały dotyczące problemów z wentylacją.

- Takie zgłoszenia mamy dokumentowane bardzo dokładnie, łącznie z datą i godziną przyjęcia. Reakcja jest natychmiastowa. Jeśli chodzi o lokatorkę, która zaraz po tragedii wypowiadała się w prasie, sprawdziliśmy już, że niczego nam nie zgłaszała. Zresztą w jej mieszkaniu kratka wentylacyjna w przedpokoju też została zabudowana boazerią.

Tadeusz Krzemiński nie zna na razie odpowiedzi na pytanie, czy były zgłoszenia od innych lokatorów. Mówi, że poprosił na razie o dokumentację i będzie ją sprawdzał.

Według wiceprezesa, apel do lokatorów odniósł już skutek i niektórzy informują władze spółdzielni o dokonanych przeróbkach instalacji gazowych.

- Wiemy, że tylko w bloku przy ulicy Kolberga 8 dokonano pięciu takich zmian - dodaje. - Jeśli ktoś nas o tym nie powiadomi, a fakt ten wykryjemy, wówczas powiadomimy o tym gazownię. Taka ukryta samowola oznacza odcięcie dopływu gazu i wymontowanie licznika. Ideałem byłoby zastąpienie we wszystkich mieszkaniach piecyków gazowych dostawami ciepłej wody z elektrociepłowni, ale to bardzo kosztowne rozwiązanie. Na razie zdecydowaliśmy się na nie tylko w budynku na ulicy Wysokiej.

Wspólny pogrzeb

Mieszkanie na parterze stoi puste. Odcięto w nim dopływ gazu, drzwi są zamknięte na klucz. O tym, co się w nim wydarzyło, informowała wywieszona na drzwiach wejściowych do klatki schodowej klepsydra. Była jedna. Nazwiska Doroty i Sebastiana pojawiły się na niej obok siebie.

Pogrzeb był w poniedziałek. Wspólny, oboje zostali pochowani w jednym grobie. Ona ubrana była w białą suknię, on w ciemny garnitur. Tak, jak do ślubu...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie