Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramatyczne przeżycia nad Wisłą

Piotr KUTKOWSKI [email protected]
- Wojnę i mnie i mojej rodzinie udało się przeżyć, ale zdecydował o tym chyba cud – twierdzi Tadeusz Kłos, trzymając w ręku swoje zdjęcie z czasów przymusowej służby w formacjach Baumdienstu.
- Wojnę i mnie i mojej rodzinie udało się przeżyć, ale zdecydował o tym chyba cud – twierdzi Tadeusz Kłos, trzymając w ręku swoje zdjęcie z czasów przymusowej służby w formacjach Baumdienstu.
Mam 84 lata. Nasze gospodarstwo rolne znajdowało się tuż przy wale wiślanym we wsi Piotrkowice, dawna gmina Świerże Górne. Wojska niemieckie dotarły do Wisły już 6 września, choć rzekomo nasze siły zbrojne miały tam właśnie się oprzeć. Rzeczywistość była inna.

Niemcy wdzierali się w głąb kraju, a nasi żołnierze uciekając starali przedostać się wszystkimi możliwymi sposobami na drugi brzeg rzeki i tam dalej walczyć. Już wcześniej mosty nie były w stanie pomieścić takiej masy uciekinierów, również cywilów. Wisłę forsowano w najróżniejszy sposób, łódkami, tratwami, nawet wpław. Na szczęście długotrwały brak deszczu spowodował, że poziom wody był niski, a w niektórych miejscach można było nawet przejechać furmanką.

RATOWALI ŻOŁNIERZA

Niedaleko nas znajdował się na Wiśle wysepka, która stanowiła pastwisko. By dotrzeć się do niej, krowy przepływały odcinek 150 merów. Będąc na brzegu usłyszeliśmy z kolegą dochodzące z wyspy wołanie o pomoc. Był to na wpół nagi polski żołnierz. Prosił o jedzenie, bo trzech dni nic nie jadł. Zawiadomiliśmy chłopów we wsi, a sami staraliśmy się przerzucać mu jabłka. Niewiele z tego skorzystał, bo większość wpadała do Wisły, a był bardzo słaby i bał się wejść do wody. W końcu przybyli chłopi, ale nie mieli łódki i nikt nie chciał podjąć ryzyka przeprawy.

Padł pomysł, aby któryś mocniejszy chłop przedostał się na wyspę trzymając się krowiego ogona, przyjęty został jednak drugi wariant, mniej ryzykowny. Przy brzegu wyspy stal zakotwiczony bakan (tak nazywaliśmy pływające urządzenie służące żegludze statków). Były to dwie rury z cienkiej blachy, wzmocnione dwiema poprzeczkami, a na nich kopula w kształcie dzwonu z uchwytem do mocowania latarni naftowej. Krowie założono na rogi długą, konopną linę, a potem puszczone zwierzę wpław. Gdy krowa dopłynęła na wyspę, żołnierz zdjął linę z rogów, przywiązał ją do bakanu i położył się na nim, trzymając się rękoma kopuły.

Ciągnęliśmy linę tak szybko, jak tylko się dało. Dzięki impetowi bakan i znajdujący się na nim żołnierz nie zatonęli. Gospodynie czekały na niego z chlebem i suszonym mięsem. Odradzono mu natomiast z racji wygłodzenia zjadanie od razu gorącego posiłku. Żołnierz wyrwał z rąk to, co mu dano i szybko połknął. Potem przebrany w cywilne ubranie powędrował w nieznanym kierunku. Co dalej się z nim działo nie wiem.

POTYCZKA Z NIEMCAMI

Kolejny zapamiętany perz mnie epizod zaczął się 9 września 1939 roku, gdy kilku naszych żołnierzy przeprawiło się z tamtej strony rzeki, aby zetknąć się z wrogiem. Nasze rzeczy mieliśmy spakowane w kufrach w stodole. Ojciec pojechał furmanką do młyna, matka z siostrami piekły chleb, ja zaś pasłem krowy w pobliżu domu. W odległości 300 metrów znajdowała się szkoła, w której mieściło się zgrupowanie wojsk niemieckich.

Żołnierze Wehrmachtu byli porozbierani i myli się w Wiśle. Nagle zobaczyłem uciekającego w pełnym rynsztunku Niemca. Za parę minut do naszego mieszkania weszło dwóch polskich żołnierzy. Pytali, jak daleko są Niemcy. Matka uprzedziła ich, że szkole stacjonuje ich duża ilość i że możemy wszyscy zginąć. Nie zważając na to polscy żołnierze wyskoczyli na podwórko, krzyknęli na mnie, żebym uciszył psa i udali się chyłkiem w gąszcz naszego sadu. Stamtąd otworzyli ogień z ręcznej broni maszynowej w kierunku nieprzyjaciela.

Matka szybko kazała mi pędzić krowy do obory, a potem schować się w piwnicy, do której wejście prowadziło z sieni poprzez deski w podłodze. W pewnym momencie rozległ się warkot karabinów maszynowych. Słychać było jakiś uderzenia w dom, dalej rozlegały się cięższe wybuchy. Matka kazała przesunąć się nam pod murowaną ścianę i odmawiać wspólnie paciorki. Po kilkunastu minutach strzelaniny wyszła do mieszkania, wyjrzała przez okno z przeciwnej strony frontu i zauważyła polskiego żołnierza, jak stał za węgłem domu i strzela w kierunku Niemców. Drugi żołnierz stał za wierzbą. Zapytała go, czy możemy uciekać, ale on odradzał. Przy tak silnej strzelaninie, strasznie wystraszeni nie mogliśmy wysiedzieć w piwnicy i siostra znowu wyszła, ponawiając pytanie. Odpowiedź była taka sama.

UCIECZKA Z PIWNICY

Po godzinie troszkę ucichło, postanowiliśmy więc pojedynczo uciekać drogą przy wale, oddalając się od linii potyczki. Pierwsza wyskoczyła najstarsza siostra z dzieckiem na ręku, potem ja z matką, a za nami dwie siostry. Pociski świtały to przed nami, to za nami. Szczęśliwie jakoś udało nam się dotrzeć do wsi bez szwanku. Zatrzymaliśmy się u znajomych. Po 15 minutach zaczęły płonąc nasze budynki gospodarcze.

Niemcy podpalili oborę i stodołę, potem dom w czterech miejscach. Zostało tylko to, co mieliśmy na sobie. Ze zwierząt spalił się koń, darowany ojcu przez kawalerię, który stal na uwięzi, uratowały się natomiast krowy. Nie pamiętam już, czy nie zdążyłem ich zamknąć, czy też Niemcy otworzyli drzwi.
Pamiętam za to, jak wygrzebywałem sól z popiołu i chleb ze spalonego pieca. Polski żołnierz, podchorąży, zginął za stodołą sąsiada. Konał biedak całą noc. Ziemia, na której leżał była ubita i zbroczona krwią. Zginęli również ci żołnierze, którzy znajdowali się na naszym podwórku. Jeden leżał w poprzek drogi z przestrzeloną przez hełm głową, drugi za wałem w krzakach przy wodzie. Niemcy byli rozwścieczeni i nie pozwolili zidentyfikować zwłok, a na drugi dzień kazali chłopom zakopać ciała. W tej potyczce zginęło także trzech Niemców. Kilka miesięcy później, w miejscu gdzie zostali pochowani, okupanci postawili krzyż. Z czasem wymyła go woda.

PRZEŻYLI W NĘDZY

Od tamtej potyczki tułaliśmy się po ludziach w biedzie i nędzy prawie przez całą okupację. Z trudem udało nam się odbudować część gospodarstwa, ale w 1944 roku Niemcy rozebrali stodołę, używając jej elementów jako budulca do schronów, gdy był front na Wiśle. Tego roku zostałem wcielony do Baumdienstu. Mieszkałem wtedy na radomskim Sadkowie, a pracowałem trzy miesiące, to jednak temat na oddzielną zupełnie opowieść. Wojnę i mnie i mojej rodzinie udało się przeżyć, ale do dziś trapi mnie pytanie - co by się z nami stało, gdybyśmy nie uciekli z tej piwnicy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie