Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziękowałem za każdy przeżyty dzień

Redakcja
Za kilka dni minie 70 lat od wybuchu II Wojny Światowej. Swoimi wojennymi wspomnieniami dzieli się z Państwem Józef Górczak, mieszkaniec Mójczy.

Urodziłem się w marcu 1915 roku w Mójczy koło Kielc i nadal tu mieszkam. Skończyłem 94 lata. Czas wojny to czas, do którego wracam pamięcią.

Wielu moich kolegów wtedy zginęło. Ja często siebie się pytam czemu i komu zawdzięczam to, że przeżyłem. Pewnie Bogu, szczęściu, dobremu zdrowiu, ale i ludziom. Nawet w najgorszych czasach i okolicznościach znaleźli się szlachetni i dobrego serca.

Z PUŁKIEM NA HEL

W listopadzie 1938 roku zostałem wcielony do 4 Pułku Piechoty Legionów na Bukówce. W marcu 1939 roku przeniesiono nas do przygranicznej miejscowości Sienkiewicze, a w maju - na Hel. Z okolic Kielc było nas tam wielu. Pamiętam Furmanka z Daleszyc, Antka Stępnia i Kazika Niemczyka ze Skorzeszyc, Franka Mądrego i Korubę z Pacanowa, Kułagę z Masłowa.

Na Helu zastała mnie wojna. Miałem wtedy 24 lata. Walki były ciężkie, a przewaga Niemców olbrzymia. Nie myślałem, że przeżyję, Bóg jednak nade mną czuwał. Kilka razy otarłem się o śmierć. Pewnego dnia kapral Wadowil wysłał mnie z trzema kolegami na patrol. Tam natknęliśmy się na Niemców. Zostaliśmy ostrzelani. Kula przeszła mi przez cholewkę od buta, a druga drasnęła mi hełm. Innym razem "wpakowaliśmy się" na pole minowe. Udało mi się wyjść bez szwanku. Zszedłem z pola po kretowiskach.

W dniu poddania się Helu do naszych okopów w Chałupach weszli Niemcy. Jeden z nich przystawił mi karabin do głowy. Myślałem, że to już koniec. Wtedy drugi Niemiec złapał go za rękę i odstawił broń. Coś mu powiedział, a mnie kazał rozbroić się i wyjść wraz z innymi z podniesionymi rękami z okopów. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia co ja. Na Helu zginął mój dobry kolego Józef Sala ze Świętej Katarzyny.

NAJPIERW JENIEC, POTEM ROBOTNIK

Niemcy przetransportowali nas do Wejherowa. Tam umieszczono nas w ogrodzonym drutem obozie z wieżyczkami strażniczymi. Spaliśmy na słomie na podłodze. Słoma była tak wygnieciona, że wyglądała jak sieczka. Później przenieśli nas do Starogardu. Zapamiętałem, że było tam bardzo wielu oficerów.
Przerzucano nas kilka razy, byłem z kolegami w stalagu IIC w Woldenbergu. Potem żołnierzy skierowano na roboty do Niemiec. Przestałem być jeńcem wojennym i stałem się przymusowym robotnikiem. Pracowałem niewolniczo w polu, cegielni, tartaku, lesie i w kopalniach. W Ikermendzie w dużym gospodarstwie rolnym całymi dniami młóciliśmy zboże prawie o głodzie. O wiele lepsze warunki i jedzenie było w cegielni.

Żona właściciela, kobieta o dobrym sercu traktowała nas godnie. Najciężej było w kopalniach. Pracowałem w kopalniach pod holenderską granicą w nieludzkich warunkach, kilkaset metrów pod ziemią. Woda sięgała kolan, kilka razy w pobliżu mnie oderwała się skała, zginęli ludzie, ja ocalałem. Modliłem się do Boga i dziękowałem za jeszcze jeden dzień życia. Z tamtych czasów pamiętam Józefa Ernestowicza z Promnika.

Wielu zginęło od razów biczyskiem. Bili nas strażnicy. Pamiętam szczególnie jednego. Mówili, że był z Czech, dobrze mówił po niemiecku. Cieszyło go cierpienie innych. Byli jednak i ludzie, którzy w koszmarnych czasach próbowali być ludzkimi. Jeden z nich przeniósł mnie do robót na powierzchni. Może dlatego, że byłem najmłodszy i bardzo szczupłej budowy ciała. Może było mu mnie żal. Myślę, że gdyby tego nie zrobił, nie wyszedłbym żywy z tej kopalni. Był ponoć Polakiem z okolic Poznania.

AMERYKANIE RADZILI NIE WRACAĆ

Gdy zbliżali się Amerykanie przenoszono nas do coraz to innej kopalni. Byłem w Dulmen, Greven. Aż w końcu Niemcy zaczęli uciekać, a nam kazano iść gdzie chcemy. Przez kilka dni wałęsaliśmy się po okolicy. Spaliśmy za przyzwoleniem gospodarzy w stodołach. Kiedyś, a była to Wielkanoc, obudził nas olbrzymi huk. Nie wiedzieliśmy co się dzieje. Okazało się, że to Niemcy wysadzali składy amunicji, aby nie dostały się w ręce Amerykanów. Tych spotkaliśmy kilka dni później. Szliśmy przez pola i zobaczyliśmy dużą kolumnę czołgów. Nie byliśmy pewni kto to jest. Okazało się, że to Amerykanie.

Kazali nam iść za sobą. Później tworzyły się obozy dla byłych jeńców i przymusowych robotników. Zaczęły się zapisy, kto chce wracać do kraju. Amerykanie odradzali powrót. Ja chciałem wrócić. W Polsce zostawiłem żonę i kilkuletnią córkę. Zanim jednak wróciłem, trochę czasu minęło, około roku. Najpierw popłynęliśmy statkiem do Gdańska, a później, jak komu się udało. Ja dotarłem do Kielc pociągiem towarowym.

Od tej pory przez cały czas mieszkam w Mójczy. Przez wiele lat prowadziłem gospodarstwo. Obecnie mieszkam z wnuczkiem i patrzę jak się ten świat zmienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Dziękowałem za każdy przeżyty dzień - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie