Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Elżbieta Dzikowska: - Bardzo boję się chamstwa i turbulencji

Lidia Cichocka
Elżbieta Dzikowska wydała album opiewający piękno Ponidzia. Od kilku lat zachwyca się nim i nie chce dłużej słuchać pytań: - Ponidzie, a co to takiego?

Kiedy po raz pierwszy pojawiła się pani na Ponidziu?
Tak naprawdę to w czasie studiowania historii sztuki. Tu odbywały się obozy, poznawaliśmy Wiślicę, wtedy też zakochałam się w Bejscach – w przepięknej, manierystycznej kaplicy. Po wielu latach wróciłam na Ponidzie, a konkretnie do Buska-Zdroju, by w Wojskowym Szpitalu Uzdrowisko-Rehabilitacyjnym podreperować swój nadwyrężony podróżami kręgosłup. Przyjeżdżam tu od siedmiu lat.

A ponieważ nie rozstaje się pani z aparatem...
I nie potrafię siedzieć bezczynnie, wyruszyłam w teren fotografując to, co widziałam. Zaczęłam świadomie zwiedzać Ponidzie i dokumentować. Pomagała mi w tym mieszkanka Buska, Barbara Poros, która również jest zafascynowana regionem i dlatego też jej ten album, „Moje Ponidzie” dedykowałam. Zafascynowała mnie zarówno ziemia, jak sacrum i profanum. Przecież Ponidzie ze swoją historią jest jednym z najważniejszych miejsc w Polsce. Tu są grodziska, gotyckie świątynie, obiekty renesansowe, barokowe, jest sztuka współczesna, bo w kościele w Imielnie trafiłam na piękne polichromie wykonane przez Tadeusza Brzozowskiego i jego żonę, które świetnie z romańską przeszłością koegzystują.
Ja wszędzie starałam się dotrzeć, ale nie tylko do sacrum katolickiego, ale także do spuścizny pożydowskiej, a więc do pięknie utrzymanej synagogi w Pińczowie czy tej, ze szklaną bimą w Chmielniku. Jeździłam tropem arian. To wszystko pokazuje, że dawniej ludzie żyli zgodnie i dobrze o tym przypomnieć, tolerancja jest jednym z najważniejszych słów.

Teraz także jest pani na kuracji w Busku?
Tak, leczenie daje efekty, bo wcześniej nie ruszaam się bez składanego krzesełka, by móc na nim przysiąść, a teraz wystarczy mi wsparcie na lasce. Za każdym razem staram się zobaczyć coś nowego albo odwiedzić miejsca, które już dobrze znam. Nawet w tę niedzielę objechałyśmy z przyjaciółką Basią Beszową, Bejsce, Klimontów, Łoniów, którego nie znałam, Sandomierz i Baranów Sandomierski. W sandomierskiej katedrze wykorzystując chwilę między nabożeństwami fotografowałam freski w prezbiterium, chociaż wstęp tam jest wzbroniony. Już dwaj księża ruszyli w moją stronę, ale zamiast bury usłyszałam: - Aaa, to pani Dzikowska...

Najbardziej ekstremalne przeżycie związane z fotografowaniem Ponidzia?
Loty motolotnią możliwe dzięki pomocy aeroklubu w Pińczowie. Siedziałam na przednim siedzeniu z aparatem i mogłam komenderować: niżej, wyżej.

Bez strachu?
Mam słabe poczucie strachu, wiem, że się w czepku urodziłam. Poza tym kobiety w mojej rodzinie są długowieczne. Boję się tylko chamstwa i turbulencji.

A jak widoki z lotu ptaka?
Zachwycające, pola jak dzieła sztuki nieświadomie tworzone przez rolników, niezwykłe krajobrazy. I marzę, by takie podróże się jeszcze powtórzyły. Po kilku takich wyprawach i kilku latach fotografowania uznałam, że pora pokazać Ponidzie takim, jakie ja widzę. Dosyć też miałam pytań znajomych, którym opowiadałam, że jadę na Ponidzie: A gdzie to jest, co to takiego? Oczywiście znajomi wiedzą o Wiślicy, początkach państwa polskiego, o Pińczowie czy Jędrzejowie, ale już o Mokrsku - jego niezwykłym kościele, Działoszycach czy Klimontowie - nie, a szkoda.

Wspomniała pani o turbulencjach. Lęk przed nimi to chyba niezbyt dobra rzecz dla podróżnika?
Po pierwszym locie, kiedy niezbyt dobrze się czułam, obiecywałam sobie, że latać nie będę. Musiałam jednak wrócić do domu. Oczywiście, potem także wsiadałam do samolotu. Nie było wyjścia. I chociaż nie lubię latać, przemogę się by polecieć do Papui-Nowej Gwinei na odbywający się tam festiwal sing sing, w czasie którego spotykają przedstawiciele około 100 plemion. To wspaniała okazja, by zrobić zdjęcia do przygotowywanego kolejnego albumu o fryzurach i nakryciach głowy. Z tej samej serii „Drzwi i okna świata” ukazały się już „Uśmiechy świata” i „Biżuteria świata”.

Tej ostatniej ma pani imponującą kolekcję.
Zwracam na nią uwagę, bo od niepamiętnych czasów towarzyszy człowiekowi. W Azji kobiety noszą korale, turkusy i bursztyn, wierząc w ich ochronną moc. Ja także traktuję kamienie jak amulety. Z każdej podróży przywożę nowe okazy biżuterii, wiele z nich przekazałam do Muzeum Podróżników imienia Toniego Halika w Toruniu i, jak tak dalej pójdzie, potrzebna będzie trzecia kamienica, bo na razie zajęliśmy dwie.

Dzisiaj nosi pani bardzo oryginalny wisior i pierścionki.
To dzieło mojego przyjaciela, złotnika Andrzeja Kupniewskiego. Ten kamień to lapis lazuli, przywiozłam go z Iranu. Według wierzeń ma chronić przed chorobami, pomagać przy bezsenności, a ja mam kłopoty ze spaniem. Ponoć także leczy kaca, nie wiem, mnie na bezsenność nie pomógł. Małą rzeźbę z lapis lazuli, którą mam w pierścionku, kupiłam w antykwariacie w Chinach, zachwyciła mnie jej uroda, a Andrzej Kupniewski oprawił ją.

Kiedy rozmawiałyśmy kilka lat temu, zachwycała się pani Krzemionkami Opatowskimi, ale nie miała biżuterii z krzemienia pasiastego, czy to się zmieniło?
Tak, mam bardzo dużo krzemienia. To fascynujący kamień. Nawet teraz w czasie pobytu w Sandomierzu kupiłam piękny okaz, a inny przecudnej urody otrzymałam od pani z bazarku w Busku-Zdroju. Kupuję u niej różne rzeczy i podarowała mi krzemień, z którym przez lata nie chciała się rozstać.

A kiedy ponownie odwiedzi pani Busko?
W przyszłym roku. Przyjadę pod koniec czerwca, by załapać się tak jak rok temu na Festiwal imienia Krystyny Jamroz. Bo w ubiegłym roku, na 20-lecie był wspaniały. W tym musiałam niestety wcześniej przyjechać. Ale w przyszłym sobie nie daruję.

Co jeszcze zaplanowała pani na ten rok?
Kończę właśnie - robię podpisy do kolejnej książki z serii „Polska znana i mniej znana”. W drugim tomie będzie 5 rozdziałów poświęconych południowej części województwa pomorsko-szczecińskiego, gdzie odkryłam ze 30 przepięknych kościołów romańsko-gotyckich i pięknych miast. Opisałam je, sfotografowałem i proponuję zwiedzanie. Książka powinna ukazać się za dwa miesiące. A niedawno ukazał się drugi tom wspomnień „Tam gdzie byłam”, o Wenezueli, Peru i Chile, Boliwii. Zajmuję się też Polską, bo jest ona warta poznania. I zachęcam wszystkich by też zachwycili się ojczyzną.

Elżbieta Dzikowska
Wielka podróżniczka, sinolog i historyk sztuki. Urodziła się 19 marca 1937 roku w Międzyrzecu Podlaskim. Wraz z mężem Tonym Halikiem przygotowała wiele programów telewizyjnych, między innymi bijący rekordy popularności „Pieprz i wanilia”.
Autorka wielu wystaw, albumów i książek poświęconych zarówno sztuce, artystom i odkrywcom, jak również podróżom. W ubiegłym roku ukazał się album „Moje Ponidzie” ze zdjęciami Elżbiety Dzikowskiej pokazującymi piękno południowej części województwa świętokrzyskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Elżbieta Dzikowska: - Bardzo boję się chamstwa i turbulencji - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie