Autorzy listu podpisanego "pracownicy MPK" i rozesłanego do radomskich mediów informują o tragicznej sytuacji radomskiej firmy oraz domagają się odwołania prezesa Leszka Lacha. Związkowcy nie przyznają się do autorstwa listu, ale przyznają, że sytuacja w zakładzie jest napięta.
"My pracownicy z wieloletnim stażem prosimy o pomoc i żądamy od prezydenta Andrzeja Kosztowniaka zmian w całej strukturze zarządzania firmą od zarządu poprzez dyrektorów" - piszą autorzy listu i grożą, że ogłoszą akcję protestacyjną z blokowaniem ulic w mieście.
Do apelu dołączone jest pismo z przed dwóch lat podpisane przez Marka Łapczyńskiego, szefa Związku Zawodowego Komunikacji Miejskiej, w którym znalazło się cała lista zarzutów w stosunku do zarządu firmy oraz zapowiedź przeprowadzenia referendum w sprawie oceny pracy Rady Nadzorczej oraz Zarządu Spółki.
- List rozesłany po radomskich redakcjach to jakaś prowokacja, postulat odwołania zarządu jest nieaktualny - mówi Marek Łapczyński. Przyznaje jednak, że w przedsiębiorstwie panuje dość napięta atmosfera. - Sytuacja firma jest bardzo zła, brakuje pieniędzy na podstawowe rzeczy. Niewykluczone, że za chwilę zabraknie pieniędzy na wypłatę pensji. Nikt jednak nie mówi o żadnym blokowaniu ulic. Jeśli nawet miałoby dojść do protestu, to takiego, aby nie ucierpieli mieszkańcy Radomia - mówi szef Związku Zawodowego Pracowników Komunikacji Miejskiej w Radomiu.
- Nie będę ukrywał, że mamy problemy, zresztą podobnie jak wszystkie w Polsce przedsiębiorstwa komunikacji miejskiej. Nie oznacza to jednak, że grozi nam jakaś zapaść. Staramy sobie radzić w trudnej sytuacji - mówi Leszek Lach, prezes MPK.
Jego zdaniem emocje pracowników wzbudzają negocjacje dotyczące zbiorowego układy pracy. - Właśnie kończą się niektóre zapisy tego dokumenty, musimy wynegocjować nowe. Ale nie ma przy tym roszczeń ze strony załogi dotyczącej podwyżki płac - mówi prezes przedsiębiorstwa.
- Pracownicy wiedzą, że działamy na konkurencyjnym rynku i zbyt duże roszczenia mogą sprawić, że w ogóle nie będziemy mieli pracy. Lepiej jeść dłużej małą łyżką niż dużą krótko - twierdzi Marek Kicior, szef zakładowej Solidarności.
Dodaje, że związki zawodowe chcą się spotkać z prezydentem Andrzejem Kosztowaniakiem, aby porozmawiać o przyszłości spółki. Jednym z tematów miały by być opłaty za tak zwany "wozokilometr".
Miasto płaci firmom przewozowym określoną stawkę za każdy kilometr przejechany przez autobus na liniach miejskich. - Ustalono ją w 2004 roku i jest ona waloryzowana co roku o inflację. Tymczasem wszyscy wiedzą jak bardzo wzrosły przez 6 lat różne koszty, chociażby związane z benzyną, częściami zamiennymi. Pozbyliśmy się autobusów z wysoką podłogą. Z tego tytułu też były straty - mówi Marek Kicior.
Według Leszka Lacha część załogi sprzeciwia się też planowanej sprzedaży budynku administracyjnego firmy. Wie, że z powodu planów sprzedania budynku niektórzy pracownicy oskarżają go o degradowanie majątku spółki. - Budynek jest nam zupełnie niepotrzebny i tylko generuje koszty - uważa Leszek Lach.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?