Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzegorz Tkaczyk: - Czego mi teraz życzyć? Zdrówka i spokoju

Dorota Kułaga
Grzegorz Tkaczyk przyznaje, że decyzja o zakończeniu kariery była przemyślana. Przyspieszyła ją jednak kontuzja barku. Czy nie było szans, żeby dotrwał do igrzysk w Rio de Janeiro, bo na pewno przydałby się w kadrze, gdzie są problemy na jego pozycji? -Żeby zagrać na olimpiadzie, trzeba być w stu procentach zdrowym. To byłoby nie fair, gdybym oszukiwał. Oczywiście, chętnie pojechałbym na olimpiadę jeszcze raz, ale to nie miało sensu. Co to za piłkarz ręczny, który nie może rzucać? Od podawania piłki jest wielu zawodników. Moją siłą zawsze był rzut plus rozegranie, a teraz nie mogę rzucać, więc nie ma ze mnie żadnego pożytku - mówi Grzegorz Tkaczyk.

Nie ciągnie na boisko?
Nie. Oczywiście, żal tylu lat grania, bo to było całe moje życie, ale teraz delektuję się ciszą i spokojem. Nie muszę chodzić na treningi. Jest OK.

To była przemyślana decyzja, do której się przygotowywałeś, czy też przyspieszyła ją kontuzja barku?
Nosiłem się z tym zamiarem od pewnego czasu. Gdy wiedziałem, że kończy mi się kontrakt z Vive Tauronem, nie brałem pod uwagę tego, żeby zmienić klubowe barwy. Z różnych względów. Po pierwsze jesteśmy tutaj z żoną szczęśliwi, nie chcieliśmy się wyprowadzać. Grania w innym klubie w ogóle nie brałem pod uwagę. W sumie kontuzja postawiła kropkę nad „i”, przypieczętowała moją decyzję.

Trudno sobie wyobrazić lepsze zakończenie kariery niż wygranie Ligi Mistrzów...
Oczywiście. Przez całą karierę ciężko pracowałem na to, żeby ten puchar wygrać. Los chciał, że w ostatnim sezonie udało się to zrobić, chociaż ja w Kolonii nie miałem wpływu na wynik. Nie zagrałem nawet minuty. Widocznie taki scenariusz był mi pisany i tak się stało. Jestem z tego powodu szczęśliwy.

Wiesz już - co dalej?
Mniej więcej tak.

Słyszałam, że zostajesz w Vive Tauronie. Prezes Bertus Servaas chce wykorzystać Twoje doświadczenie, wiedzę, kontakty w środowisku piłki ręcznej.
Taki jest plan Berta, ja się dam wykorzystać (śmiech). Wszystko fajnie się układa w tych puzzlach. Nie chcemy stąd wyjeżdżać, a pojawiła się opcja, że po zakończeniu kariery mogę dalej pomagać w klubie, będąc częścią tej naszej dużej rodziny. Mam nadzieję, że moja osoba, moje nazwisko przydadzą się do tego, żeby pchać ten klub dalej do przodu. Jeżeli chociaż w paru procentach będę mógł pomóc, żeby Vive Tauron się rozwijało, to będę z tego powodu bardzo zadowolony.

Będziesz przy sztabie szkoleniowym, czy bardziej będziesz się udzielał w sprawach organizacyjnych?

Na pewno nie będę przy sztabie szkoleniowym. Na razie nie mogę powiedzieć, co to będzie, bo jeszcze nie zostało to sprecyzowane.

Teraz będziesz miał więcej czasu dla bliskich - żony i trójki dzieci.
Całe moje życie było na walizkach. Czy to grając w Kielcach, czy w innych klubach, choćby w Niemczech. Żona już się przyzwyczaiła do tego, że w weekendy zazwyczaj nie ma mnie w domu. To też jest ciekawe. Wiele osób pyta mnie, dlaczego nie zostanę trenerem. Odpowiedź jest bardzo prosta - bo to znowu oznaczałoby życie na walizkach. Trzeba by się było gdzieś przeprowadzić, nie wiadomo, na jak długo. Na razie chcę z tego zrezygnować. Może w przyszłości wezmę się za pracę szkoleniową, ale na razie nie. Mam papiery trenerskie, musiałbym tylko zrobić licencję w związku, czyli wziąć udział w kilku szkoleniach. I wtedy mógłbym prowadzić zespół ekstraklasy.

Gdy w 2011 roku trafiłeś do Vive, to pewnie nie spodziewałeś się, że zadomowisz się w Kielcach.
Na początku na pewno nie. Aczkolwiek od razu z żoną kupiliśmy tutaj dom. Była lekka wskazówka, że może tak być, ale nie musi. Znaleźliśmy fajne miejsce, które bardzo nam się podoba, gdzie - jak już powiedziałaś - mamy ciszę i spokój. To jest dla nas bardzo ważne. Miasto jest fajne do życia. Nie ma chaosu, korków, stresu, który znam z Warszawy. Do stolicy tak naprawdę mnie nie ciągnie. Więcej znajomych, przyjaciół mam tutaj. W Warszawie w zasadzie została tylko moja rodzina - rodzice, siostra. Ale to jest tak blisko Kielc i jest dobra droga, a będzie jeszcze lepsza, więc rodzice często wpadają do nas. Siostra również mnie odwiedza, rodzice żony tak samo. Jest dobrze.

Nie jesteś jedynym znanym piłkarzem ręcznym, który zdecydował się na pozostanie w Kielcach, czy w tym regionie. Wystarczy wymienić Mariusza Jurasika, z obecnych zawodników Michała Jureckiego i Krzysztofa Lijewskiego.
Ja zostałem i jak już powiedziałaś, paru jeszcze planuje. Michał Jurecki się buduje, Krzysiek Lijewski też, Tomek Rosiński się wybudował. Mariusza Jurasika nie liczę. Dla mnie to jest chłopak stąd, bo on tu przyjechał dosyć wcześnie. Całe życie praktycznie jest związany z Kielcami. Jego nie nazywałbym przyjezdnym. Jak już powiedziałem, Kielce to dla mnie bardzo dobre miejsce do życia. Jeżeli rodzina czuje się tu szczęśliwa, to po co to zmieniać.

Kibice często okazują Ci dowody sympatii?
Tak, szczególnie teraz, gdy zakończyłem karierę. To co się działo na Rynku w czasie fety, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Stąd te łzy...Spotykam się z wieloma wyrazami sympatii drogą SMS-ową, czy na Facebooku, czy na ulicy. To bardzo miłe. Pragnę za to podziękować.

Nawet Robert Lewandowski, kapitan piłkarskiej reprezentacji Polski, na Twitterze pogratulował Wam wygrania Ligi Mistrzów. A Tobie dodatkowo tego, co zrobiłeś dla polskiej piłki ręcznej.
No tak, on wiedział, że kończę karierę. Z Robertem trochę wcześniej podzieliłem się tą wiadomością. Dla niego to też było miłe, że tak fajnie ułożyło mi się na koniec i wygraliśmy Ligę Mistrzów.

Teraz polscy piłkarze są na topie, bardzo dobrze radzą sobie w mistrzostwach Europy we Francji. Masz kontakt z Robertem Lewandowskim?
Mamy kontakt. Teraz nie chcę go jednak męczyć. Na pewno jest zasypywany sms-ami. On jest profesjonalistą, robi swoje. Bardzo spokojnie do tego podchodzi, bo balonik jest bardzo mocno nadmuchany. Życzę chłopakom powodzenia.

Długo się znacie?
Poznaliśmy się, jak Robert grał jeszcze w Poznaniu. Ja już byłem w Niemczech. Tak się złożyło, że razem pojechaliśmy na urlop. Zupełnie przypadkowo spotkaliśmy się na lotnisku. Ze wszystkich pasażerów samolotu tylko ja ze swoją żoną i synem i Robert z Anią, chyba już wtedy narzeczoną, byliśmy w jednym hotelu. Chcąc nie chcąc jak już się spotkaliśmy na lotnisku i w samolocie, to już się trzymaliśmy razem. Szybko złapaliśmy dobry kontakt.

Robert Lewandowski wtedy jeszcze mógł spokojnie lecieć na wakacje, nie był tak rozpoznawalny.
Teraz w takie miejsce, w którym byliśmy, już by tak spokojnie nie poleciał. Jest dużo bardziej rozpoznawalny.

Na 30. urodziny dostałeś od żony motor. Wybierasz się może na jakąś przejażdżkę, czy powędkować, bo to też jest Twoje hobby?
Teoretycznie czasu jest trochę więcej, aczkolwiek obowiązków domowych jest tak dużo, że ciężko jest się gdzieś wyrwać. Stopniowo będę sobie to dawkował. Na ryby chciałem jechać, ale w zasadzie nie mam kiedy. Po 25 czerwca planuję się wybrać na wyprawę motocyklową na Mazury z „Józkiem” (Mariuszem Jurasikiem - przyp. red.). Chcemy wyskoczyć na cztery dni. Zobaczymy, czy to się uda. Potem już z rodziną chcielibyśmy gdzieś pojechać. To zależy od tego, czy dzieciaki będą zdrowe, czy nam nie pokrzyżują planów, bo lubią nam zrobić psikusa.

Najstarszy syn Mateusz idzie w Twoje ślady?
Chodzi na zajęcia do Moniki Kotlińskiej, ale w tej chwili piłka ręczna zeszła na drugi plan. Teraz liczy się tylko i wyłącznie piłka nożna. Jeździ na turnieje. Trenuje w DAP Kielce, zazwyczaj zajęcia ma w hali na Warszawskiej. Jak jest mecz w telewizji reprezentacji Polski czy Bayernu Monachium, to nie ma szans - musi obejrzeć. Na razie jest obrońcą, mówi, że jest walczakiem, robi dobre wślizgi. Zobaczymy, jak się będzie rozwijał. Na razie nie ma ciśnienia. Ja też nie chcę wywierać na nim niepotrzebnej presji. Niech to traktuje jako zabawę. Ale widzę, że jak idzie na trening piłki nożnej, to jest szczęśliwy. To już jest jego pasja, a to dobry znak.

Macie jeszcze bliźniaki - Tristana i Maję. Rozumiem, że są oczkiem w głowie rodziców.
Na pewno. Dużo pracy jest przy nich. Momentami duży chaos w domu przez 80 procent dnia. Najciekawiej jest, jak się zostaje samemu w domu z trójką dzieci. Wtedy jest hardcorowo. Jak się kilka godzin z nimi posiedzi, to wieczorem można być z siebie dumnym. Człowiek pada ze zmęczenia. My od dwóch lat, a więc od czasu, jak się urodziły, to z żoną o 22 już jesteśmy gotowi do snu.

Po takim dniu ciężko posiedzieć dłużej i obejrzeć dobry film...
Już nie pamiętam, kiedy tak razem oglądaliśmy film w domu. A do kina udaje nam się czasem wyskoczyć jak są dziadkowie. Tak raczej nigdzie nie wychodzimy, jeżeli już, to znajomi przychodzą do nas. Życie toczy się wokół bliźniaków. Na początku Mateusz na tym tracił. To był dla niego szok. Zawsze był sam, a tu pojawiły się nowe postaci i trzeba się było tylko nimi opiekować. On na tym ucierpiał, ale widzę, że teraz radzi sobie już z tą sytuacją.

Twój kolega z drużyny Piotrek Chrapkowski w wolnych chwilach lubi jeździć na koncerty. Ty też?
Najczęściej bywam na koncertach Piaska (Andrzeja Piasecznego - przyp. red.). Na inne nie jeździmy. Jak są w Kielcach kabarety, to lubię się wybrać na Kadzielnię. Ale raczej mało czasu jest na taką rozrywkę.

Ty pielęgnujesz ten ogródek przy domu?
Bardzo lubię, jest tutaj dużo pracy. Trawa akurat nie jest skoszona, bo nie mam czasu. Ale lubię pielęgnować ogródek. Tristan chętnie ze mną kosi trawę. Jak jest chwila, to od razu wyjeżdżamy z kosiarką.

Wróćmy jeszcze do Twojej kariery. Można powiedzieć, że jesteś zawodnikiem spełnionym? Czy czegoś zabrakło?
Na pewno zabrakło mistrzostwa Niemiec. Przez dziewięć lat grałem w Bundeslidze i kilka razy ocierałem o ten tytuł. Dwa razy byłem drugi, raz trzeci. Trochę zabrakło. No i medalu na igrzyskach w Pekinie. To jest moja największa sportowa porażka. Wtedy mieliśmy zespół, który stać było na medal. Byliśmy w znakomitym wieku, w świetnej formie, ale przegraliśmy ćwierćfinałowy mecz z Islandią. Tego na pewno żałuję.

Propozycji w tym najlepszym momencie kariery nie brakowało. Wszystkie decyzje, które podejmowałeś były trafne, czy mogłeś dokonać innego wyboru?
Moja kariera - patrząc z perspektywy czasu - układała się książkowo. Dosyć szybko, w wieku 16 lat, zacząłem występować w Warszawiance. To było następstwem tego, że chłopak grający na tej pozycji złamał rękę. Nie miał kto grać. Ja od razu wskoczyłem do składu. Z sezonu na sezon grałem coraz więcej. Potem dosyć szybko zauważył mnie trener Magdeburga, to było na mistrzostwach świata juniorów. Była śmieszna sytuacja, podszedł do mnie i powiedział, że fajnie gram i chciałby, żebym przyszedł do Magdeburga, żeby w przyszłości zastąpić Nenada Perunicicia. A to był legendarny gracz na lewej połówce. Spojrzałem na trenera, uśmiechnąłem się. Pan sobie robi ze mnie żarty - pomyślałem. Ale mistrzostwa się skończyły, ten kontakt cały czas był. I w zasadzie na półtora roku przed zakończeniem mojej umowy w Warszawiance podpisałem kontrakt w Magdeburgu. Bardzo szybko, bo w wieku 21 lat, wyjechałem do Niemiec. Wtedy do zwycięzcy Ligi Mistrzów, czyli zespołu pełnego gwiazd. Tam też dosyć szybko zacząłem grać. W pierwszym sezonie po 15 minut w meczu, a w drugim pech chciał, że Nenad Perunicić musiał operować bark i nie było nikogo na jego pozycję. I ja zacząłem grać po 60 minut. Potem, po upływie 5,5 roku, zmieniłem zespół na Rhein-Neckar Löwen, i to w dosyć kontrowersyjnych okolicznościach, w połowie sezonu. Tyle że tak historia, nie wszyscy o tym wiedzą, została w zły sposób sprzedana. Ja z Karolem Bieleckim odszedłem w momencie, gdy Magdeburg miał duże problemy finansowe. I tak naprawdę chciał nas sprzedać, żeby na nas zarobić i załatać dziurę w budżecie. Ale ta informacja już nie poszła do opinii publicznej, tylko taka, że my w trakcie sezonu chcieliśmy odejść. To nie do końca jest prawda. Oczywiście, dostaliśmy dobre propozycje, nie będę zaprzeczał, ale klub wziął za nas pieniądze. I to oni się upierali, żeby nas sprzedać, a my poszliśmy. Tam spędziłem 3,5 roku, a potem był transfer do Kielc. Tak jak już kiedyś powiedziałem, to była moja najlepsza życiowa decyzja. Ale w sumie wszystkie moje decyzje sportowe były trafne. Grałem w topowych klubach, praktycznie w każdym sezonie w Lidze Mistrzów. Zawsze biłem się o najwyższe cele. Moja kariera fajnie wyglądała.

W Vive czy reprezentacji Polski byłeś liderem zespołu, kapitanem. Jak chodziłeś do szkoły, to byłeś przewodniczącym klasy? Miałeś już wtedy zadatki na przywódcę?
Nigdy nie byłem przewodniczącym klasy, ani ministrantem, ani harcerzem. To się rodziło we mnie. Największą pomocą w tej kwestii był Bogdan Wenta, który w momencie gdy objął reprezentację, mianował mnie kapitanem. Na początku nie chciałem przyjąć tej opaski, bo byli zawodnicy starsi ode mnie, tacy jak Marcin Lijewski, Damian Wleklak, czy Sławek Szmal. Ale on powiedział, że tak ma być, że jest przekonany, że tak będzie dobrze. I wtedy - jak wy to mówicie - lider, czy przywódca się urodził.

Ty nie spełniłeś swojego marzenia, nie zdobyłeś medalu na igrzyskach w Pekinie. Jak myślisz, stać nas na miejsce na podium w Rio de Janeiro?

Myślę, że z Tałantem Dujszebajewem mamy na to olbrzymie szanse. Zespół będzie znakomicie przygotowany do tej imprezy i taktycznie, i fizycznie. Tak naprawdę cała zabawa na igrzyskach zacznie się od meczu ćwierćfinałowego. W grupie można sobie nawet pozwolić na jakąś wpadkę, ale, oczywiście, tego nie chcemy. Czy później trafi się na Katar, na Chorwację, czy inny zespół, to nie ma większego znaczenia, bo są to wyrównane drużyny. I ten ćwierćfinał po prostu trzeba zagrać na maksa. Na ten mecz trzeba być w optymalnej dyspozycji.

Uważasz, że to była dobra decyzja - oddanie kadry Tałantowi Dujszebajewowi?
Jestem przekonany, że bardzo dobra. Jest wprawdzie problem na pozycji środkowego. Tałant cały czas szuka optymalnego rozwiązania. Wydawało się, że Mariusz Jurkiewicz dojdzie na igrzyska w Rio de Janeiro._Zobaczymy, czy tak będzie. Zawsze jest opcja z Michałem Jureckim. Jeżeli Tałant sobie z tym poradzi, to na pewno będzie dobrze.

Na koniec - czego Ci teraz życzyć?
Zdrówka i spokoju. Wystarczy.


Grzegorz Tkaczyk
Urodził się 22 grudnia 1980 roku w Warszawie. Były reprezentant Polski - od 2004 do 2008 roku był kapitanem drużyny narodowej. Uczestnik igrzysk olimpijskich w Pekinie w 2008 roku, wicemistrz świata z 2007 roku. Od 1 lipca 2011 roku rozgrywający zespołu Vive Kielce. Z kieleckim zespołem w tym roku wygrał Ligę Mistrzów. Wcześniej grał w Warszawiance, SC Magdeburg i Rhein-Neckar Löwen. Ma żonę Kingę, syna Mateusza oraz bliźniaki - Maję i Tristana. Jego hobby jest jazda motocyklem, w wolnych chwilach lubi też wędkować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Grzegorz Tkaczyk: - Czego mi teraz życzyć? Zdrówka i spokoju - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie