Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Gärtner, słynna kompozytorka przebojów od lat mieszka w Komaszycach w powiecie koneckim. "To dla mnie najpiękniejsze miejsce"

Iwona Rojek
Iwona Rojek
Kompozytorka Katarzryna Gaertner spędza święta z najbliższymi, bo rodzina jest dla niej najważniejsza.
Kompozytorka Katarzryna Gaertner spędza święta z najbliższymi, bo rodzina jest dla niej najważniejsza. Archiwum
Katarzyna Gärtner ma 79 lat autorka muzyki do kilkuset polskich przebojów z „Małgośką” Maryli Rodowicz na czele. Miała niespełna dwadzieścia lat, gdy w 1962 roku skomponowała swój pierwszy wielki przebój, czyli „Eurydyki tańczące”, które choć napisała dla Heleny Majdaniec, podarowała Annie German. Była u szczytu sławy, gdy zdecydowała się przeprowadzić z Warszawy na wieś w Komaszycach gminie Gowarczów w powiecie koneckim. Zamieszkała w zrujnowanym starym młynie na odludziu, by tam... walczyć z nowotworem. Choć kompozytorce udało się pokonać chorobę, została na stałe w Komaszycach. Co robi dziś, jakie ma plany i marzenia? Przeczytajcie wyjątkowy wywiad.

Jak się Pani czuje, Pani Katarzyno na tym etapie życia, po przejściu pożaru domu i trzech udarów?

Muszę przyznać, że bardzo dobrze, bo jestem silną kobietą, urodzoną optymistką. Jak człowiek ma dla kogo żyć, to może dużo pokonać. Zweryfikowałam z pokorą swoje życiowe priorytety, kiedyś bardzo ważna była dla mnie muzyka, teraz na pierwszym miejscu stawiam rodzinę i zdrowie. Jestem szczęśliwa z tego powodu, że mam bliskich koło siebie.

Z kim Pani spędza święta?

Z moim kochanym mężem Kazikiem Mazurem, siostrzeńcem Bartkiem Gertnerem, którego traktuję jak własnego syna, jego żoną Elwirą Sybigą, która jest piosenkarką i dyrektorem Domu Centrum Kultury i Aktywności Lokalnej w Gowarczowie, ich dwuletnią córeczką, w oczekiwaniu na następnego wnuka. Elwira ma niedługo urodzić synka. Jak patrzę na to jak moja mała wnuczka brzdąka już na fortepianie, to serce się raduje. W sumie będę miała już czterech przyszywanych wnuczków, bo Kazik ma dwóch. Wszystkie dzieci są nasze, dają tyle radości. Sylwestra spędzimy w tym samym gronie.

Swoje życie dzieli Pani między Komaszyce, a Warszawę, gdzie Pani woli przebywać?

Oczywiście, że w Komaszycach, to dla mnie najpiękniejsze miejsce na ziemi, nie zamieniłabym go na żadne inne. Kiedy tu przyjechałam wyremontowałam dwa niemal kompletnie zrujnowane młyny nad Drawiczką. W jednym zamieszkałam, w drugim urządziłam studio nagrań. Mam stawy, kozy, drzewa, powietrze, obserwuję zmieniające się pory roku, ptaki, sarny, czego mi więcej potrzeba do szczęścia. W Warszawie bywam sporadycznie, częściej jeździ tam Kazik, który gra w serialu „Barwy szczęścia”. A ja na niego tutaj z tęsknotą czekam. Od 35 lat pomaga nam w pracach domowych niezastąpiona pani Krysia, która mieszka kilometr od nas, a teraz pomocą służą jej dzieci.

Z Komaszyc nie wygonił Pani nawet pożar?

No nie. W 2012 roku ogień doszczętnie zniszczył nasz dom. Strażakom w ostatniej chwili udało się uratować jedyną istniejącą partyturę „Mszy beatowej”, fortepian i płytę z autografem Johna Lennona. Poza tym spłonął cały mój dobytek kompozytorski, a ja z tych przeżyć dostałam pierwszego udaru. Przez kilka tygodni nie mogłam chodzić. Dom był nie ubezpieczony. Pomogli nam przyjaciele. W Kielcach zorganizowano koncert charytatywny, duży udział w jego przygotowaniu miała kielczanka Ewa Kozłowska.

A był taki moment, że chciała Pani wyjechać z Polski?

To prawda. W 1981 roku otrzymałam propozycję skomponowania muzyki do niemieckiego filmu o Janosiku. Miałam spotkać się z zakochanym we mnie po uszy producentem w Berlinie Zachodnim. W sobotę 12 grudnia 1981 roku odebrałam paszport i wypłaciłam z banku wszystkie pieniądze. Jak zwykle odłożyłam wyjazd na jutro. Myślałam sobie, poczekam, aż auta ubiją śnieg na drodze. W niedzielę rano przejechałam spory kawałek, zanim zmarznięty żołnierz zatrzymał mnie i kazał wracać do domu. Moje życie skierowało mnie do Komaszyc. Ucieczkę z Warszawy zalecił mi szwajcarski lekarz, który zdiagnozował u mnie ciężką chorobę.

Ale muzyka jest nadal obecna w Pani życiu, niedawno gościła Pani u siebie ekipę filmową, która nagrywała film o Maryli Rodowicz, pani przyjaciółce?

A tak byli. Opowiedziałam o naszych wspólnych latach z Marylą, jej talencie, życiu. Spotkałyśmy się na AWF-ie W Warszawie. Poszłam i zobaczyłam bosą dziewczynę jak siedziała na schodach i cos brzdąkała. Prosiła, żebym podarowała jej jakąś piosenkę. Bardzo podobał jej się utwór „Hej, dzień się budzi”. Powiedziałam jej, że obiecałam go już Jolancie Borusiewicz. Jolanta wygrała festiwal tym utworem, ale Marylka zaśpiewała go dwa lat później, a potem jeszcze śpiewała go Basia Trztrzelewska .Tak zaczęła się nasza przyjaźń. Po pożarze Maryla Rodowicz bardzo mi pomogła, teraz widujemy się rzadziej, bo sama ma dużo problemów, związanych z rozwodem. Ale na brak towarzystwa nie narzekam, ciągle gości u mnie młodzież.

Wiktoria Wiater, młodziutka wokalistka znalazła się w finale „The Voice od Poland” ze skomponowaną przez Pani piosenką „Kołysanka dla matki”?

Tak, ona pięknie śpiewa, myślałam, że wygra, ale na pewno zrobi karierę. Zaśpiewała ten utwór z Kazikiem juniorem, bo mój mąż był w tym czasie chory. I tak na stare lata najważniejsze zrobiło się zdrowie. Ja po udarach ciągle się rehabilituję, masaże wykonuje mi cudowna Marysia, ale wyraźniejsza mowa już wróciła i ogólnie sprawność. Sama też każdego dnia ćwiczę. Wtedy w rehabilitacji pomogło mi bezinteresownie tak wiele osób, za co jestem im bardzo wdzięczna.

Mało kto wie, że oprócz talentów muzycznych, ma Pani jeszcze malarskie?

To prawda. Pokazałam je po 60 latach, a malowałam jako czternastolatka. W tamtym
okresie nie byłam pewna czym zajmę się w życiu muzyką czy plastyką. Wiele osób mówiła mi, że spełnienie da mi muzyka lub architektura. Po szkole podstawowej poszłam do szkoły muzycznej w Krakowie. Będąc tam często podglądałam pracę studentów w Akademii Sztuk Pięknych.

Pewnie talenty odziedziczyła Pani w genach, bo jest córką multinstrumentalisty Kazimierza Gertnera, a mama z kolei komponowała i śpiewała ballady. Pisała wiersze i grała na mandolinie?

Muzyka towarzyszyła mi od dziecka. Ze szkoły wyrzucili mnie za miłość do bluesa i jazzu. Za niepokorność. Rodzice zapewnili mi muzyczne wykształcenie. Grałam Bacha i Chopina, ale ciągnęło mnie do własnych kompozycji. Obserwowałam jaką muzykę tworzą Wojciech Karolak czy Wacław Kisielewski. W tamtych czasach był zwyczaj grania na imprezach domowych. Tata siedział przy fortepianie, mama grała na mandolinie, a zgromadzone towarzystwo śpiewało szlagiery. Mam oprócz tego poznała mnie dziecięca literatura europejską.

Nadal pije Pani kozie mleko, jada kozie sery, używa ziół?

Jak najbardziej, przecież to wszystko uratowało mnie z białaczki, która mnie dopadła. Mamy własne ziemniaczki, warzywa. Zioła to podstawa, a ludzie ich nie doceniają, śmieją się, że to nie leki, a to bzdura. Leki i to jakie. Sama zbieram pokrzywę, piołun, piję skrzyp, melisę, głóg i wiele innych.

Jak spędza Pani dzień i jakie ma plany na przyszły rok?

Głównie na błogim nieróbstwie. Śmiech. Ale to tylko połowiczna prawda. Dalej jak mam siłę komponuję. Bartek ma tu swoje studio, w którym nagrywa płyty z wieloma muzykami. Gwiazdą jest oczywiście Elwirka. Założyli razem zespół „El of B”. Będziemy dalej kończyć rozpoczęte przedsięwzięcia, nagrywać też płyty dla dzieci. Nagraliśmy już album pt.” Rumcajs i rapujące zające”. .W planach są koncerty, płyta z Markiem Piekarczykiem, festiwale. Pieniądze są ważne, bo trzeba za coś żyć, ale to rodzina jest najważniejsza, bo jest dla kogo żyć. Remont nie został skończony, ale chciałabym po sobie jeszcze coś zostawić. Niekiedy podłogę z płyt pilśniowych trzeba przykrywać dywanem, żeby „nie ciągnęło”..

Mąż Panią wspiera?

Nie tylko wspiera, kocha, ale pomaga mi zawodowo, nagrywa teledyski do moich utworów. Choć oboje jesteśmy cholerykami, to szybko się godzimy. Oboje nie lubimy wielkomiejskiego zgiełku, cenimy spokój. Nasze poznanie też było niecodzienne. W Komaszycach pewnego dnia odwiedził mnie aktor Kazimierz Mazur. Miał grać króla Popiela w skomponowanym przez mnie musicalu „Big Popiel”, więc chciał się ze mną, autorką muzyki się spotkać. Wpadł na chwilę, a został na zawsze. Każdy artysta ma swoje fochy. Kazik mówi o mnie, że ja jestem koniem, a on szczurem. Koń zawsze podepcze szczura, a szczur zawsze podgryzie końskie kopyta. Ale da się wytrzymać. Dotarliśmy się. Jesteśmy szczęśliwi.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie