Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Każde przesłuchanie trwało osiem godzin

Piotr KUTKOWSKI [email protected]
Za swoją służbę Kazimierz Wroński został odznaczony wieloma medalami
Za swoją służbę Kazimierz Wroński został odznaczony wieloma medalami Fot. Piotr Kutkowski
Wspomnieniami wojennymi dzieli się z Państwem 94-letni mieszkaniec Radomia, Kazimierz Wroński

Mam 94 lata, urodziłem się i wychowałem się w miejscowości Kolonia Wielki Las. Do granicy Polski z sowietami było kilka kilometrów, teraz ta wieś znajduje się w granicach Białorusi.

Jako poborowy trafiłem do wojska do jednostki w Brześciu. Służba miała trwać dwa lata, ja w marcu 1939 roku dostałem przydział do sześciomiesięcznej szkoły podoficerskiej. W lipcu otrzymałem przepustkę i odwiedziłem moją rodzinną wieś Podjechałem też do placówki granicznej. Zostało w niej tylko siedmiu żołnierzy, w tym dowódca kucharz i telefonista. Reszta pojechała w ramach mobilizacji pod niemiecką granicę. Wybuch wojny kojarzy mi się z zadaniem przyprowadzenia koni znajdujących się niedaleko Brześcia.

POD OSTRZAŁEM

O godzinie 5 nad ranem zobaczyliśmy samolot, który lecąc nad dworcem puścił serię z karabinu. Nie wiedzieliśmy, co o tym sądzić, ale wątpliwości zostały rozwiane z chwilą, gdy nadleciało całe stado niemieckich samolotów i rozpoczęło bombardowanie. Byliśmy w tym czasie na przedpolach Brześcia, całe zdarzenia obserwowaliśmy z dystansu.

Pod bezpośrednim ostrzałem znalazłem się 14 września. Miałem pecha, odłamek pocisku niemieckiego czołgu trafił mnie w nogę, doznałem kontuzji obu kości. Z taką raną czołgałem się około 1,5 kilometra. Udało mi się dotrzeć do fortu Sikorskiego, tam zaopiekowały się mną dwie żony oficerów, które służyły jako pielęgniarki. Razem ze mną był jeszcze jeden ranny. Rano, o godzinie 8 do fortu weszli Niemcy. Kazali nam wszystkim wychodzić, ale nikomu nie zrobili krzywdy. Wręcz przeciwnie - zostałem przez nich przetransportowany do punktu opatrunkowego a potem do ich szpitala polowego, który mieścił się w namiotach.

POCHÓWEK

Zgodnie z procedurą po wyjściu ze szpitala musiałem zameldować się w siedzibie NKWD. Na szczęście dostałem zezwolenia na wyjazd i przepustkę do pociągu.

Po przyjeździe do domu zamieszkałem z rodzicami i leczyłem ranę. Dowiedziałem się, że pięciu z siedmiu żołnierzy z placówki granicznej zostało zabitych przez Ruskich. Narzeczona jednego z zamordowanych przyjechała do nas z prośbą, abyśmy uporządkowali miejsce prowizorycznego pochówku, ogrodzili je i postawili krzyż. Pojechałem tam furmanką, razem ze mną na miejscu znalazło się jeszcze około 10 Polaków. Ciała zbitych były przysypane tylko kilkucentymetrową warstwa piachu. Odkopaliśmy je, widok był przerażający. Sowieccy sołdaci tak pokłuli bagnetami zmarłych, że trudno było na ich ciałach znaleźć kawałek wolny od dziur. Po pochowaniu ciał i ogrodzeniu tego miejsca płotkiem postawiłem tam jeszcze krzyż, który zabrałem z innego miejsca.

W czasie pobytu u rodziców odwiedził nas znajomy Białorusin, który przed wojną należał do partii komunistycznej a teraz do partyjnego komitetu. Ostrzegł mnie, że znajduję się na liście do aresztowania. Zdałem sobie sprawę, że pora wyjeżdżać, zacząłem czynić ku temu przygotowania. Miałem wyjechać do Lwowa i tam dostać za pieniądze sfałszowane papiery wystawione na obce nazwisko i świadczące o moim niemieckim pochodzeniu.

Tej nocy, kiedy miał nastąpić wyjazd w naszym domu pojawiło się NKWD.

WIĘZIENIE

Zostałem aresztowany, zawieziono mnie do Pińska i tam wrzucono do piwnicy. Warunki panowały straszne - do jedzenia serwowano lurę, którą podawano nam w zrobionych z rynien menażkach. Jeden zjadł, dawał menażkę drugiemu. Łyżek nie było, nie było też wody.

Po trzech miesiącach przeniesiono mnie do więzienia. Co noc budzili nas strażnicy wzywając na przesłuchania. Krzyczeli: "na literę W" i wtedy każdy o takim nazwisku musiał wymienić je i czekać z drżeniem, czy to o niego chodzi, czy też nie.

Przyszła pora i na mnie, na każde przesłuchanie miałem zarezerwowane 8 nocnych godzin. Ruski śledczy był wyjątkowym łajdakiem. Wypytywał o życiorys, o moją służbę w wojsku, o sprawę pochówku żołnierzy z placówki granicznej. Interesowało go, kto oprócz mnie jeszcze w tym uczestniczył. Gdy nie chciałem zdradzić postawił mnie tuż obok rozgrzanego węglem pieca. Mdlałem, dusiłem się z gorąca, w końcu postanowiłem trochę odejść. Wtedy podbiegł do mnie i wcisnął mi lufę pistoletu do szyi. Nie zastanawiając się chwili odwinąłem mu tak mocno, że wylądował przy biurku. Tyle, że nacisnął znajdujący się na tym biurku przycisk. Wtedy wbiegło czterech żołnierzy, z których jeden walnął mnie od tyłu naganem w głowę.

Przytomność odzyskałem po dwóch dniach, bliznę po tym uderzeniu noszę do dzisiaj. Ale miałem też i drugiego śledczego, ten podchodził do sprawy zupełnie inaczej. Raczej rozmawiał niż przesłuchiwał, wypytując jak żyło się w przedwojennej Polsce.
OBÓZ

Pod koniec mojego pobytu w więzieniu dowiedziałem się, że odbył się nade mną sąd, choć nie przypominałem sobie, abym przed sądem stawał. Odczytano mi wyrok - osiem lat łagru za kontrrewolucyjną działalność, dwa lata za zniszczenie mienia państwowego - chodziło o płotek ogradzający mogiłę i pięć lat za obrazę Stalina. Obraziłem go, bo powiedziałem śledczym, którzy siali propagandę: "To wasz Stalin, nie nasz. A na cholerę on nam". W sumie uzbierało mi się 15 lat odsiadki.

Do obozu wieziono nas stłoczonych w bydlęcych wagonach. Byliśmy bardzo głodni, więc kiedy na jednej ze stacji konwojenci otworzyli drzwi i wrzucili wiaderko małych rybek, ludzie rzucili się, zajadając łapczywie rybki z tym, co podnosili razem z nimi z podłogi - resztkami siana, brudem.

W obozie zaprzyjaźnił się ze mną Rosjanin, który został skazany za wrogą robotę - był inżynierem, budował schrony, ale NKWD wykryło w nich usterki. Ten człowiek zanim znalazł się w obozie był zagorzałym komunistą. Obóz go wyleczył.

WOLNOŚĆ

Kiedyś jeden z NKWD- zistów wspomniał mi: "Ot, Polaczki, wy to macie szczęście od Boga. Dla was będzie amnestia". To było dla mnie i dla innych zupełne zaskoczenie - do tej pory nie docierały do nas żadne wieści ze świata. Ale informacja wkrótce potwierdziła się.

Wychodząc dostałem na drogę 200 rubli, bochenek chleba i wojenny bilet na pociąg. Na wolności cały czas się oglądałem, czy nikt nie biegnie mnie złapać, bo wszystko to wydawało mi się nierealne jak sen. Na stacji kolejowej poszedłem od razu do bufetu, zjadłem posiłek. Zapytałem bufetowej, czy mogę dostać drugi. Rozejrzała się i powiedziała, że tak. Ale musze usiąść przy innym stole. Tego dnia zasiadałem przy kilku stolikach.

Dotarłem do miasta Gorki i tam doznałem szoku - na wystawie sklepowej były piękne, różowe kiełbasy, szynki. Aż ślinka mi pociekła. Nie byłem w stanie się powstrzymać - wszedłem do środka i poprosiłem o kawałek kiełbasy. Sklepowa tylko się roześmiała. "Drzewo będziesz jadł? - zapytała.

Okazało się, że wędliny na wystawie były tylko drewnianą dekoracją. Prawdziwych już dawno nikt nie widział na oczy.
WOJSKO

Dalszym transportem, w którym była polska żandarmeria i w którym spotkałem jeszcze znajomych ludzi z więzienia w Pińsku dojechałem za Taszkient. Przydzielono mnie do kołchozu. Zrobiłem tam od razu karierę naprawiając wirówkę do mleka, która nie działała od dwóch lat. Awansowałem z miejsca na kierownika mleczarni. Nic nie robiłem, żyło się całkiem nieźle. Po miesiącu zostaliśmy zabrani w kolejny transport, tym razem do Kazachstanu, tam było już dużo biedniej i głodniej. Na dzień dostawaliśmy po 30 deko pszenicy na osobę. By przeżyć musiałem kraść. Wynosiłem z magazynu ziarna zboża ukryte pod ubraniem, na targu wymieniałem je na inną żywność. Trwało to z pół roku.

W marcu dostałem wezwanie na komisję i przydział do jednostki. I znowu doba w pociągu. Na miejscu zobaczyliśmy wśród zabiedzonych żołnierzy i takich z grubymi rękami i twarzami. Zastanawialiśmy, gdzie można było tak w Rosji wypoczywać, ale okazało się, że to byli ludzie chorzy na tyfus i spuchnięci od tej choroby. Pierwszej nocy zmarło przy nas dwóch zarażonych. Zapamiętałem z tamtego pobytu wszy, biedę i głód, bo z racji, które dostawaliśmy korzystały też przebywające w pobliżu, uratowane ze zsyłki polskie rodziny.

W końcu nadszedł dzień, gdy dowiedzieliśmy się, że mamy jechać do Persji. Ruski oficer żegnając nas mówił, że wkrótce wrócimy zza granicy i wspólnie pójdziemy bić "giermańca". Pomyślałem: "wrócimy, ale żeby bić i giermańca i was!'.

POWRÓT DO POLSKI

W Persji zaprowadzono nas do łaźni, zostaliśmy wygoleni do gołej skóry na całym ciele, nasze ubrania podpalono benzyną i spalono. W zamian dostaliśmy koszule oraz angielskie mundury z wełny. Później razem z innym żołnierzami powędrowałem jeszcze do Palestyny i Iraku. Tam zapisałem się do służby w marynarce, ale nie dane mi było stanąć przed komisją. Moje nazwisko wykreślił z listy pułkownik, którego publicznie zwyzywałem po tym, jak nazwał nas, wygolonych żołnierzy "wywiezionymi do Rosji baranami". Byłem załamany, ale tym razem uśmiechnęło się do mnie szczęście. Przypadkowo zobaczyłem oficera, który szedł na komisję przydzielającą do wojsk spadochronowych. Tam znowu spotkałem pułkownika, z którym byłem w konflikcie. Walnąłem wprost: "jak nie dostanę teraz przydziału zdezerteruję jak Żydzi i pójdę się bić o ich państwo".

Przeszkolenie spadochronowe przeszedłem w Szkocji, stacjonowałem też w Anglii. Oficjalnie oddałem 17 skoków, nieoficjalnie znacznie więcej. Nasza jednostka została zdziesiątkowana podczas bitwy w Holandii, ale mój dywizjon nie brał udziału w tej operacji. Ja sam nie miałem okazji walczyć. Tyle tylko, że znalazłem się w Niemczech w angielskiej strefie okupacyjnej, w której przebywałem do 1947 roku. Nie miałem zamiaru wracać do Polski. Wiedziałem, że gdzie Ruski gumowy filc postawi, tam niewola. Ale służąc w alianckim wojsku czułem się tak jak i inni Polacy, obywatelem drugiej kategorii. Wróciłem i pracowałem przez wiele lat jako leśnik.

Ze względu na moją przeszłość wojenną też nie raz dano mi odczuć, że jestem obywatelem drugiej kategorii. Dwa lata temu jeszcze raz to odczułem. Miałem medale, odznaczenia, stopień podporucznika, ale tez miałem kłopoty z chodzeniem, więc starałem się o przyjęcie mnie do szpitala na oddział rehabilitacji. Lekarka powiedziała mi, że dla mnie nie ma miejsca, bo miejsca są dla ludzi z wypadków.

Przeżywam to do tej pory tak mocno, jak przeżywam wojenne wspomnienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie