Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasz biskup w oczach "bezpieki"

Piotr KUTKOWSKI

Rozmowa ze Szczepanem Kowalikiem, autorem książki o działaniach Służby Bezpieczeństwa wobec biskupa Piotra Gołębiowskiego.

* Skąd wziął się pomysł na taką książkę?

- Kończyłem studia historyczne Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i szukałem tematu na pracę magisterską. W pewnym momencie pomyślałem o biskupie Gołębiowskim. Miałem już wtedy za sobą lekturę wydanej w latach sześćdziesiątych książki Jerzego Ambroziewicza "Porwanie", dotyczącej księdza biskupa, wcześniej interesowałem się też "sprawą wierzbicką", która była jednym z najpoważniejszych kryzysów w dziejach Kościoła w Polsce. Ksiądz biskup był jedną z kluczowych postaci tych wydarzeń i zażegnał konflikt po dramatycznej walce. Za swoją postawę spotkały go zresztą rozmaite szykany. Ostatecznie napisałem pracę magisterską na ten temat. Obroniłem ją w czerwcu. Stała się ona podstawą książki, która została już złożona do druku w Wydawnictwie "Polwen".

* Z jakich źródeł korzystałeś?

- Miałem dostęp do materiałów archiwalnych, publikacji w bibliotekach oraz prasy. Jeśli chodzi o te pierwsze, składały się na nie przede wszystkim akta Służby Bezpieczeństwa znalezione w Instytucie Pamięci Narodowej w Warszawie oraz dokumenty administracji wyznaniowej, mieszczącej się kiedyś przy prezydiach rad narodowych. Mogłem się też zapoznać z udostępnioną mi przez Kurię Biskupią w Radomiu księgą czynności biskupich. Był to rodzaj dziennika, w którym ksiądz biskup zapisywał, co robił. Dzięki tej księdze mogłem weryfikować niektóre z zapisów znajdujących się w aktach Służby Bezpieczeństwa.

* Dużo zachowało się takich akt?

- Dosłownie dwie teczki oraz jeden mikrofilm, na którym została skopiowana zawartość jeszcze jednej, zniszczonej teczki. Akta dotyczą okresu od końca lat sześćdziesiątych do roku 1980, kiedy to ksiądz biskup zmarł.

* Co tak interesowało Służbę Bezpieczeństwa?

- Dosłownie wszystko, co było związane z księdzem biskupem. Czasami przybierało to aż karykaturalne formy. Chociażby nie mająca zupełnie znaczenia informacja o pobycie księdza biskupa w jakieś parafii była przesyłana do coraz wyższych szczebli aparatu bezpieczeństwa, aż trafiała w końcu do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Wszystko szyfrowano, by potem rozszyfrowywać. W 1977 roku biskup znalazł się w związku z dolegliwościami serca w szpitalu w Radomiu. Zainteresowały się tym służby z Kielc, Radomia, Tarnobrzega, a nawet Piotrkowa Trybunalskiego. Wynikało to z powstania nowych województw i innego zasięgu terytorialnego diecezji sandomierskiej. Co ciekawe, meldunki był czasami z sobą sprzeczne. Jedni podawali, że biskup przeszedł zawał, inni - że jego pobyt w szpitalu związany jest z nadciśnieniem. Był też meldunek o chorobie psychicznej biskupa, a w jeszcze innym podano, że jego choroba jest związana z przeżyciami po śmierci księdza Romana Kotlarza. Dużo informacji dotyczyło relacji pomiędzy biskupem i podległym mu duchowieństwem. Władze państwowe próbowały wówczas skłócić szeregowych kapłanów z hierarchią kościelną. Na różne sposoby. "Bezpieka" gromadziła skrzętnie materiały dotyczące najmniejszych nawet konfliktów, jakie pojawiały się w Kościele, a potem starała się podgrzewać atmosferę.

* Czy wśród współpracowników służb były osoby z kręgów duchowieństwa?

- Znalazłem dwie takie osoby, co oznacza, że było ich bardzo mało w porównaniu z innymi diecezjami. Fakt ten potwierdza też list prymasa Wyszyńskiego do księdza biskupa, kiedy ten po osiągnięciu wieku 75 lat chciał złożyć rezygnację. Prymas nie chciał jej poprzeć u Papieża, uzasadniając to między innymi tym, że "duchowieństwo diecezji sandomierskiej daje przykład karności kościelnej". Te słowa musiały coś znaczyć.

* Czy władze tylko inwigilowały księdza biskupa, czy też próbowały na niego naciskać w różnych sprawach?

- Oczywiście, że takie próby były czynione nieustannie, ale najwięcej w latach sześćdziesiątych. Było to związane z konfliktem wyznaniowym w Wierzbicy. Rozpoczął się on w 1962 roku w tamtejszej parafii, a wynikał z nieporozumień pomiędzy proboszczem a wikariuszem, księdzem Zdzisławem Kosem. Wikariusz uzyskał poparcie lokalnej społeczności, gdyż pobierał bardzo małe opłaty za posługi duszpasterskie. Proboszcz, któremu zarzucano branie dużych opłat, został wyrzucony przez parafian dosłownie na bruk. Zażądali oni też od księdza biskupa, by na proboszcza mianował wikariusza. Władze od razu dostrzegły ten konflikt i zaczęły w różny sposób w nim uczestniczyć, by w 1963 roku zarejestrować w Urzędzie do spraw Wyznań Niezależną Samodzielną Rzymskokatolicką Parafię w Wierzbicy. Całkowicie absurdalne stwierdzenie, bo jak może być niezależna parafia rzymskokatolicka? Uczyniono to bez zgody biskupa i Watykanu, co było kolejnym absurdem. Ta "niezależna" parafia istniała przez sześć lat, mając do dyspozycji budynek kościoła i w wsparcie ze strony państwa.

* Czym była Wierzbica dla władz państwowych?

- Traktowano te wydarzenia, jako swoisty "eksperyment" i oręż w rozbijaniu Kościoła. Po Wierzbicy bardzo szybko pojawiły się zresztą dwie kolejne takie pseudoparafie, w Zielongórskiem i w diecezji tarnowskiej. Działaniom tym towarzyszyła cała kampania prasowa. Pisano o wierzbickiej wojnie z biskupem, o rewolucji parafialnej. Przez ten czas biskup nieustannie próbował odzyskać wiernych i świątynię, co wywoływało oczywiście u władz ogromne niezadowolenie. Próbowano go zmusić, żeby dał sobie spokój. Kiedy argumenty prawne okazał się bezskuteczne, zaczęto stosować inne metody. Ksiądz biskup jako jeden z dwóch hierarchów polskiego Kościoła nie mógł wyjechać na Sobór Watykański II, bo nie otrzymał paszportu. W aktach, które zachowały się jest nawet stwierdzenie, że stało się właśnie to w związku z jego postawą. Dla kogoś takiego, jak ksiądz biskup, który był bardzo zaangażowany w życie Kościoła, taka decyzja władz musiała być bardzo bolesna i na pewno silnie ją przeżył. Tym bardziej że prymas Wyszyński przysłał mu wezwanie na sobór, a Papież nawet osobiste zaproszenie. Nie ma wątpliwości, że gdyby biskup "odpuścił" sobie sprawę Wierzbicy, wówczas otrzymałby paszport. Kolejną sankcją było to, że w 1968 roku, po śmierci ordynariusza diecezji sandomierskiej, biskupa Jana Lorka, władze nie zgodziły się, by jego miejsce zajął dotychczasowy wikariusz generalny diecezji, czyli biskup pomocniczy Gołębiowski. Ta decyzja obowiązywała aż do śmierci księdza biskupa, czyli jeszcze 12 lat po zakończeniu konfliktu w Wierzbicy. Przez ten czas sprawował on kościelną władzę w diecezji jako administrator apostolski, mając decyzją Watykanu wszystkie uprawnienia biskupa rezydencjalnego. Władze episkopatu co jakiś czas monitowały do władz państwowych o zmianę tej sytuacji, jednak ich zaciętość była wręcz wyjątkowa. Próbowały one zresztą rozegrać to w taki sposób, by w konsekwencji mieć wpływ na obsadę kolejnych nominacji wśród hierarchów kościelnych. Sprawa biskupa Gołębiowskiego miała stać się precedensem.

* Wspomniałeś o książce "Porwanie". Czy miała ona również związek z biskupem Gołębiowskm?

- Ona dotyczy sprawy porwania w 1962 roku księdza biskupa z Sandomierza przez ludzi, którzy zjechali taksówkami, autobusami i pociągami do tego miasta, chcąc uzyskać dla wikariusza nominację na proboszcza. Po telefonie biskupa ordynariusza Lorka interweniowała milicja, która zatrzymała samochód z porwanym niedaleko Ostrowca. Potem odbyło się śledztwo i starannie wyreżyserowany proces. Tak dobierano na nim świadków i tak nimi manipulowano, by wyłonił się obraz biskupa Gołębiowskiego nie jako osoby pokrzywdzonej, a tej, która była winna całemu incydentowi. Inaczej mówiąc, poszkodowany był oskarżany. Sprawę oczywiście odpowiednio nagłaśniano przy pomocy prasy i radia.

* Czy są dowody materialnego wspierania "niezależnej parafii" przez władze państwowe?

- To wszystko się zachowało. Jednym z ciekawszych dokumentów jest notatka z obrad na temat Wierzbicy, podczas których pewien pułkownik proponuje, by zakupić na potrzeby parafii sztandar lub kielich, by w ten sposób ksiądz Kos mógł się wykazać wśród parafian. Czysty absurd! Dzięki państwowym pieniądzom budowano też kaplicę przy kościele. Rzecz w tamtych latach zupełnie niewyobrażalna.

* Jak zakończył się ten konflikt?

- W 1968 roku, przed świętami wielkanocnymi odbyła się ostateczna batalia o odzyskanie kościoła. Przez kilka dni toczyła się prawdziwa walka, w której starły się dwa ugrupowania - ludzie stojący za księdzem Kosem oraz zwolennicy biskupa Gołębiowskiego. Walczono na kamienie, kołki, używano kurków od hydrantów. W końcu doszło do szturmu na kościół, podczas którego został on odzyskany.

* Co się stało z księdzem Kosem?

- Na jego temat pojawia się dużo notatek w materiałach archiwalnych. Kłócą się zresztą one z tym, jak postrzegali go parafianie: jako dobrego, oddanego ludziom duszpasterza. W notatkach przedstawia się go jako człowieka lubiącego się zabawić, nie stroniącego od towarzystwa kobiet, od dawna przejawiającego objawy niesubordynacji wobec zwierzchników kościelnych. Ponoć jeszcze przed wyświęceniem go na kapłana zastanawiali się oni, czy powinien zostać księdzem. Te zapiski były dla mnie szokiem, bo myślałem, że skoro działał zgodnie z polityką władz państwowych, to powinien mieć też u niej dobrą opinię. Okazało się, że tak nie jest. Traktowano go jedynie jako narzędzie. Kościół najpierw pozbawił go możliwości świadczenia posług kapłańskich, potem został ekskomunikowany. Po szturmie na kościół księdza Kosa wyrzucono. W aktach zapisano, że przygodnym samochodem uciekł do Kielc do Urzędu do spraw Wyznań, czyli do swoich mocodawców. Przez kilka dni mieszkał w hotelu, o czym świadczy zachowany rachunek, bo władze nadal myślały, że kościół uda się odzyskać. Gdy okazało się, że sytuacji nie da się już odwrócić, ksiądz pojechał do Urzędu do spraw Wyznań w Warszawie. Tam złożył sprawozdanie ze swojej działalności przed Aleksandrem Merkerem. Zachowała się nawet notatka z tej rozmowy. Merker od razu zaatakował księdza Kosa, że swą niekonsekwentną postawą pozwolił na utracenie parafii, do której powstania władze państwowej się przecież przyczyniły. Ksiądz uznał swoją winę, a potem poprosił, aby "nie utrudniać mu urządzania się w życiu świeckim". Dalszych jego losów nie znam, prawdopodobnie studiował prawo, porzuciwszy wcześniej sutannę. Akta, do których dotarłem są też świadectwem wielkiego dramatu tego człowieka. Z tych materiałów wyłania się osoba niekonsekwentna, mająca natomiast ogromne ambicje odgrywania pierwszoplanowej roli w lokalnej społeczności. Na jego postawę mogły mieć też wpływ oddziaływania kobiet.

* Kiedy ukaże się książka?

- Najprawdopodobniej w lutym przyszłego roku. Przy okazji chcę podziękować księdzu Alfredowi Warso, który już wcześniej zajmował się "sprawą Wierzbicy", zgromadził na ten temat dużo materiałów i zgodził mi się je udostępnić.

* Dziękuję za rozmowę.

Eksperyment w Wierzbicy to jeden z największych kryzysów w historii Kościoła w Polsce!

W 1962 roku w tamtejszej parafii, a wynikał z nieporozumień pomiędzy proboszczem a wikariuszem, księdzem Zdzisławem Kosem. Wikariusz uzyskał poparcie lokalnej społeczności, gdyż pobierał bardzo małe opłaty za posługi duszpasterskie. Proboszcz, któremu zarzucano branie dużych opłat, został wyrzucony przez parafian dosłownie na bruk. Zażądali oni też od księdza biskupa, by na proboszcza mianował wikariusza. Władze od razu dostrzegły ten konflikt i zaczęły w różny sposób w nim uczestniczyć, by w 1963 roku zarejestrować w Urzędzie do spraw Wyznań Niezależną Samodzielną Rzymskokatolicką Parafię w Wierzbicy. Całkowicie absurdalne stwierdzenie, bo jak może być niezależna parafia rzymskokatolicka? Uczyniono to bez zgody biskupa i Watykanu, co było kolejnym absurdem. Ta "niezależna" parafia istniała przez sześć lat, mając do dyspozycji budynek kościoła i wsparcie ze strony państwa. Ten konflikt uznaje się dziś za jeden z najpoważniejszych kryzysów w najnowszych dziejach Kościoła w Polsce, zażegnanego po dramatycznej walce o świątynię, stoczonej przez mało znanego biskupa Gołębiowskiego z Sandomierza.

O czym napisał Szczepan Kowalik?

Książka Szczepana Kowalika omawia politykę władz Polski Ludowej wobec biskupa Piotra Gołębiowskiego, wikariusza generalnego, a następnie administratora apostolskiego diecezji sandomierskiej, którego proces beatyfikacyjny toczy się obecnie w Rzymie. W oparciu o, do niedawna tajne, materiały archiwalne aparatu bezpieczeństwa ukazuje kulisy "eksperymentu wierzbickiego", jednego z najpoważniejszych kryzysów w najnowszych dziejach Kościoła w Polsce, zażegnanego po dramatycznej walce o świątynię, stoczonej przez mało znanego biskupa z Sandomierza.

To pisali tajniacy

"W czasie, kiedy biskup Gołębiowski mówił, padały okrzyki: precz z biskupem, biskup kłamca, biskup Judasz, biskup lucyfer. Padały kamienie i kołki. Wiele kobiet doznało obrażeń ciała. Biskup jednak nie przerywał przemówienia, jak i modłów. Księża, w obawie, aby nie dostał kamieniem, odprowadzili go do muru cmentarza kościelnego".
Fragment poufnej "Notatki służbowej dotyczącej wydarzeń z 10 kwietnia 1968 roku w Wierzbicy".

To pisał biskup

"Zdawało się, że będę osamotniony i nie przeprowadzę zaplanowanej Drogi Krzyżowej, gdy ktoś, jak z natchnienia Bożego, zawołał: do biskupa! Jeszcze i później tak wołano w ciężkich chwilach. Stałem na krześle, ruszyło ku mnie 400-500 osób, otoczyło mnie. Milicja Obywatelska jakoś nie miała odwagi przystąpić. - Księże biskupie - ksiądz dziekan z Iłży głośno się odezwał. - Księże biskupie, proszę za słup, gdzie nie padają kamienie. Podobno odruchowo zapytałem, a gdzie jest taki słup, na który nie padają kamienie? W uciszeniu rozpocząłem Drogę Krzyżową, którą doprowadziłem do 14 stacji".
Fragment niepublikowanej relacji biskupa Piotra Gołębiowskiego pod tytułem "Wielki tydzień w Wierzbicy"

Kim jest Szczepan Kowalik

Ma 24 lata, jest absolwentem VI Liceum Ogólnokształcącego imienia Jana Kochanowskiego w Radomiu i historii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Będąc uczniem zdobył wraz z trzema kolegami pierwszą nagrodę w ogólnopolskim konkursie historycznym ośrodka "Karta" za pracę o księdzu Romanie Kotlarzu. Później wydał też książkę na temat kapłana (wspólnie z Jarosławem Sakowiczem). Podczas studiów był trzykrotnie stypendystą ministra edukacji narodowej. Pracę magisterską poświęconą polityce władz Polski Ludowej wobec biskupa Piotra Gołębiowskiego obronił na ocenę bardzo dobrą. Obecnie jest doktorantem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie