Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Papieski dom i chrześniak - wspomnienie przyjaciół Papieża ze Starachowic

Kazimierz CUCH
Grażyna Kozłowska, żona Andrzeja, podczas spotkania z Janem Pawłem II we Włocławku.
Grażyna Kozłowska, żona Andrzeja, podczas spotkania z Janem Pawłem II we Włocławku. Kazimierz Cuch
W niedzielę beatyfikacja Jana Pawła II. Warto przypomnieć sobie ważne dla Niego w naszym regionie miejsca. Zaczynamy od najbliższych przyjaciół.

Śladami Jana Pawła II - ciąg dalszy

Śladami Jana Pawła II - ciąg dalszy

W 2005 roku, pół roku po śmierci Jana Pawła II "Echo Dnia" wydało trzy wyjątkowe książki "Śladami Jana Pawła II" - kolejne z tomów były poświęcone śladom w Polsce, świecie i regionie. Tom III Śladami Jana Pawła II - region to jedyny pełny zapis śladów naszego papieża pozostawione w naszym regionie. Dokładnie po 6 latach odwiedzamy ponownie miejsca bliskie Janowi Pawłowi II. Zapraszamy do cyklu na łamach "Echa Dnia", który zakończy poszerzone wydanie cyklu książek o Janie Pawle II. Za tydzień niezwykła historia papamobile ze Starachowic, za dwa tygodnia rodzina Kotlarczyków ze Smogorzowa koło Przysuchy.

W Starachowicach przy ulicy Konstytucji 3 Maja, dawniej doktor Anki, pod numerem 12 stoi wyjątkowy dom. Rzec można, dom papieski. Mieszkali w nim Jadwiga i Stanisław Kozłowscy z trojgiem dzieci, przyjaciele z grupy krakowskiej księdza Karola Wojtyły, który został papieżem.

Dom, w którym był wiele razy, stoi do dziś, w niezmienionej formie architektonicznej i z taką samą elewacją. Ale nie ma w nim Kozłowskich, jego przyjaciół. Stanisław zmarł podczas pierwszej pielgrzymki Ojca Świętego do Polski, w 1979 roku. Jadwiga odeszła do wieczności pół roku przed Naszym Papieżem. Są pochowani na starachowickim cmentarzu komunalnym przy ulicy Polnej.

Stanisław Kozłowski w byłej Fabryce Samochodów Ciężarowych w Starachowicach był odpowiedzialny za przygotowanie pierwszego “papa mobile", na podwoziu stara 66, na pierwszą pielgrzymkę. Odprowadził gotowy pojazd do Warszawy i ciężko zachorował. Jadwiga Kozłowska odeszła w roku 2004. Przed śmiercią, kilka razy mogliśmy z nią porozmawiać o tej osobliwej przyjaźni, o tym szczególnym przyjacielu. We Włocławku spotkaliśmy się z rodziną jej syna, Andrzeja Kozłowskiego, pierwszego “chrześniaka" papieża. Ich wspomnienia, ich refleksje rzucają szczególne światło na osobowość Karola Wojtyły, na jego stosunek do przyjaciół.

NA SPRZEDAŻ

Po śmierci Kozłowskich dom został sprzedany prywatnemu nabywcy. Z możliwości zakupu nie skorzystały władze miasta, ani parafia Wszystkich Świętych. Niewiele zmienił się ogród za domem, gdzie Kozłowscy często przesiadywali z osobliwym gościem. Ich spotkania, ich rozmowy były wnikliwie obserwowane przez ówczesne służby specjalne, szczególnie Służbę Bezpieczeństwa i jej konfidentów. Nie ma już niestety drewnianego kościółka parafii Wszystkich Świętych w Starachowicach, w którym chrzcił ich dzieci. Spalił się w marcu 1984 roku.

WUJEK

Annuntio vobis gaudium magnum: Habemus papam! Eminentissimum ac reverendissimum dominum. Dominum Carolum Sanctae Romanae Eclesiae cardinalem Wojtyła qui sibi nomen imposuit ...., co w wolnym tłumaczeniu brzmi: Zwiastuję wam radość wielką : mamy Papieża. Najdostojniejszego i Najprzewielebniejszego Karola, Pana Kościoła Świętego, Kardynała Wojtyłę, który przybrał sobie imię ....... Te słowa wypowiedziane na placu Świętego Piotra w Rzymie, w październikowy wieczór 1978 roku, zmieniły historię świata, historię Polski i rodziny Kozłowskich w Starachowicach.

Gdy wieczorem 16 października 1978 roku Kozłowscy dowiedzieli się, że kardynał Karol Wojtyła został papieżem, pani Jadwiga powiedziała odruchowo: “Nie mamy już Wujka!". Okazało się, że się pomyliła. Każdy list jaki potem otrzymywała od Ojca Świętego był podpisywany jak dawniej - “Wujek".

Gdy wszyscy mawiali: “Papież Polak", ona dodawała": “Papież turysta!" Odwiedził ich w Starachowicach kilkanaście razy. Zawsze podkreślał, że ma tu obowiązki, przecież udzielił im ślubu i chrzcił ich dzieci, o których mówił “moje chrześniaki".

Jadwiga i Stanisław, jako młodzi ludzie, inaczej myślący, odporni na propagandę ówczesnego Związku Młodzieży Polskiej spotykali się w grupie około 20 studiujących osób w kościele Świętego Floriana, przy ulicy Warszawskiej w Krakowie. Tam któregoś dnia 1951 roku poznali nowego wikariusza Karola Wojtyłę. Połączyły ich wspólne zainteresowania. Razem chodzili na piesze wycieczki po Krakowie i okolicach, po górach i dolinach Zakopanego, Rabki, Wadowic. Robili amatorski teatr, czytali poezję, słuchali muzyki. Potem ksiądz Karol Wojtyła wszystkim udzielał ślubów, chrzcił ich dzieci. Pierwszym chrześniakiem z tej grupy jest syn Kozłowskich - Andrzej.

- Gdy jako wojewoda włocławski Andrzej witał papieża we Włocławku, to witali się jak starzy przyjaciele - z radością wspominała pani Jadwiga. Ojciec Święty publicznie podkreślił, że Andrzej jest jego pierwszym chrześniakiem. Niedługo potem przestał być wojewodą.

Na wszystkie święta otrzymywali od Papieża osobiste życzenia. Pani Jadwiga większą kartę, dzieci trzy mniejsze. Zawsze wypełnione własnoręcznie skreślonymi serdecznymi słowami, z podpisem - “Wujek"

ZWYCZAJNA PRZYJAŹŃ

- Kto raz spotkał Karola Wojtyłę i porozmawiał z nim, to nie zapominał. Jest to człowiek, o którym nie można zapomnieć - podkreślała wiele lat temu pani Jadwiga. Przez lata przyjaźni z późniejszym papieżem miało miejsce tak wiele, można powiedzieć historycznych zdarzeń, pomiędzy rodziną Jadwigi i Stanisława Kozłowskich, a Karolem Wojtyłą, że nie wiadomo od czego zacząć. Jest to ogrom wspólnych doświadczeń, przeżyć, spotkań, wycieczek i biwaków, rodzinnych uroczystości.

Choćby to, że w 1953 roku, w kościele Najświętszego Serca Jezusowego w Poraju, koło Częstochowy, gdzie mieszkali rodzice Jadwigi, udzielił im ślubu. Potem udzielał jeszcze kolejnym sześciu małżeństwom, które “wykluły się" z tej grupy krakowskiej. W 1954 roku już w Starachowicach, drewnianym kościele Wszystkich Świętych ochrzcił ich pierworodnego Andrzeja. Potem w 1957 w Poraju ochrzcił drugiego syna Piotra, a najmłodszą Magdę już jako biskup, też w Starachowicach.

Bardzo lubili się ze Stanisławem Kozłowskim, inżynierem mechanikiem, absolwentem Politechniki Krakowskiej, który do Starachowic trafił na nakaz pracy. Przy każdym spotkaniu prowadzili dysputy na temat aktualnej rzeczywistości, sensu wiary i losów wspólnych przyjaciół.
Bardzo mu się podobał krajobraz miasta Starachowic i okolicy. Na wszystko patrzył przez pryzmat walorów turystycznych. A był wyśmienitym znawcą. Ostatni raz odwiedził Kozłowskich w maju 1978 roku, już jako kardynał, tuż przed wyborem na papieża. Razem z grupą księży i osobistym sekretarzem, wtedy księdzem Stanisławem Dziwiszem, przyjechał na 25-lecie ich małżeństwa, które kiedyś święcił.

WSZYSTKO NA PLECACH

- Karol Wojtyła miał bardzo szerokie zainteresowania, ale przyrodę, ruch, góry kochał najbardziej - podkreślała pani Jadwiga. Inni mu tego zazdrościli. Zapamiętała, że kiedyś w niedzielę rano, po noclegu wesoło wychodzili z wiejskiego probostwa w kolejny dzień wędrówki. Wikariuszem był tam młodziutki ksiądz Franciszek Macharski. Bardzo im zazdrościł, on musiał zostać.
Pierwszy raz wybrali się na 10-dniowy biwak, rajd z księdzem Wojtyłą zaraz po ślubie, w lipcu 1953 roku. Jako miejsce wybrali jeszcze dzikie Bieszczady.

- Czasy były takie, że wszystko co potrzebne: jedzenie, namioty, ubrania, garnki i naczynia nosili na plecach, w starych wojskowych plecakach. Natomiast ksiądz Karol Wojtyła w swoim plecaku miał wszystko co niezbędne dla celebrowania polowej mszy. Żartował czasami, że nosi ze sobą cały kościół. Był chyba pierwszym księdzem, który z ewangelią wyszedł poza kościół, do ludzi, w góry. Msze były o wschodzie słońca. Chłopcy szykowali polowy ołtarz ze świeżych brzózek czy świerków. Ksiądz Karol rozpakowywał swój ołtarz, naczynia liturgiczne, komunikanty, skromne, lekkie nylonowe szaty liturgiczne, które dostał od sióstr Nazaretanek i odprawiał mszę. Wtedy dzięki księdzu Wojtyle poznali piękno wschodów słońca w Bieszczadach. - Jedną taką mszę Ojciec Święty celebrował na strychu jakiegoś domu, czy stodoły, na sianie. My siedzieliśmy w kucki, bo nie było jak stanąć. Zawsze ją wspominał, bo przypominała mu stajnię betlejemską... - opowiedziała nam przyjaciółka papieża.

Zamiast spowiedzi, po drodze ksiądz Karol prowadził serdeczne rozmowy na tematy osobiste i religijne. Każdy miał jeden dzień rekolekcyjny. Ksiądz zostawał z kimś z tyłu i trwała cicha, spokojna dyskusja na bardzo osobiste i trudne tematy. Był tak wnikliwy, ujmujący, koleżeński, że każdy musiał się w końcu otworzyć, wejść w siebie. Oczywiście były też zabawy, bardzo dużo śpiewali.

Bieszczady były tak dzikie, że czasami dwa dni nie spotykali żywej duszy - nie licząc wilków. Życie toczyło się tylko w stanicach Wojsk Ochrony Pogranicza i nielicznych parafiach. Tam starali się trafiać na noclegi, ale nie zawsze było to możliwe, chociaż dziennie przechodzili co najmniej 20 kilometrów. Oczywiście dowódcy stanic nie wiedzieli, że Karol Wojtyła jest księdzem. Był nieco starszy od młodych studentów, więc na jego prośbę tytułowali go “Wujku". To była konieczność tamtych lat, a jako sympatyczna forma przyjaźni przetrwała do śmierci naszego papieża i nie tylko.

DWIE “SYRENKI" I “TRABANT"

Po 10 latach był drugi, już cywilizowany wypad w Bieszczady. To już był luksus. Nie musieli dźwigać ciężkich plecaków. Były dwie “syrenki" i “trabant", na których one jeździły, także składany polowy ołtarz księdza Karola Wojtyły. Byli żonaci, większość miała rodziny, dzieci... - “Wujek" był już wykładowcą na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Ta nowa sytuacja, nowe obowiązki, nie pozwalały mu na ciągłe z nami przebywanie. Był z nami nasz najstarszy syn Andrzej, wtedy już po I Komunii, służył do mszy jako ministrant. Bardzo polubili się z Joachimem Grubichem, późniejszym rektorem Akademii Muzycznej w Gdańsku. Joachim i ja zawsze wspomagaliśmy nasze spotkania muzyką, inni dowcipem, jeszcze inni piosenką lub poezją. Duszą towarzystwa był wciąż Karol Wojtyła.

Podczas późniejszych spotkań koleżeńskich zawsze wspominaliśmy te wędrówki w Bieszczady, szczególnie tę pierwszą w 1953 roku - wspominała pani Kozłowska.

SPOTKANIA CHRZEŚNIAKA

- Czy fakt, że przez wiele lat znałem osobiście Ojca Świętego ma jakieś znaczenie dla mnie i mojej rodziny? - pyta Andrzej Kozłowski, pierwszy “chrześniak" Papieża. Zaraz dodaje, że to zaważyło na jego drodze życiowej, na jego wyborach moralnych. Dziś 57-letni mężczyzna, były wicewojewoda włocławski, były zastępca dyrektora Telekomunikacji Polskiej we Włocławku, jest pierwszym dzieckiem Jadwigi i Stanisława Kozłowskich.

- Ojca Świętego, wtedy, jako arcybiskupa krakowskiego po raz pierwszy spotkałem i zapamiętałem na swojej uroczystej I Komunii, w starachowickim, drewnianym kościółku Wszystkich Świętych - mówi Andrzej Kozłowski.

- Potem było skromne przyjęcie w domu rodziców. Od dzieciństwa interesowały mnie samochody i motocykle, to pamiętam, że późniejszy Ojciec Święty przyjechał “mercedesem". Uprosiłem nawet kierowcę arcybiskupa i przejechaliśmy się tym samochodem po mieście.

Kolejne już długie spotkanie z tym wyjątkowym człowiekiem to dwutygodniowy obóz w Bieszczadach. Był dla krakowskich przyjaciół późniejszego papieża, przede wszystkim dla naszych rodziców, ale było trochę dzieci. Służyliśmy codziennie do mszy, odprawianej przy przewoźnym ołtarzu. Pamiętam, że opiekował się nami Joachim Grubich z Krakowa. Wiem, że było dużo wesołości i dużo mądrych rozmów dorosłych - wspomina Andrzej Kozłowski.

- Długa przerwa trwała aż do studiów. Rodzice jeździli systematycznie na spotkania do Krakowa. Wystartowałem oczywiście do Krakowa, na fizykę na Uniwersytet Jagielloński. Wytrwałem tylko rok. Przez ten rok studiów kilkakrotnie byłem zapraszany, wraz z innymi dziećmi krakowskiej grupy, do pałacu biskupiego. Jako młody, niepokorny, nosiłem bardzo długie włosy, ubierałem się jak dzieci - kwiaty. Tak poszedłem na pierwsze ze spotkań. Chociaż kardynał Wojtyła ani słowem, ani żadnym gestem nie wypomniał mi tej niestosowności, to było mi okropnie wstyd. Potem ubierałem się już przyzwoicie. Spotkania zaczynały się oficjalnie od prezentacji, a kończyły rodzinnie jak między chrzestnym i chrześniakami - wspomina pan Andrzej.

- Ja jestem pechowcem, wiele rzeczy ucieka mi w życiu przez niekorzystny zbieg okoliczności - twierdzi Andrzej Kozłowski. - Studia kontynuowałem i ukończyłem na Politechnice Łódzkiej, na Wydziale Elektrycznym. Jeszcze przed dyplomem, w lipcu 1978 roku postanowiliśmy się pobrać z Grażyną, moją szkolną sympatią z I Liceum Ogólnokształcącego w Starachowicach. Jakby dla pewnej już tradycji rodzinnej poprosiliśmy o udzielenie ślubu kardynała Wojtyłę. Był bardzo zajęty, proponował wrzesień, październik - jak się okazało miesiąc w którym został papieżem. My nie mogliśmy czekać, bo na nas czekał spływ kajakowy i ślubu udzielił nam starachowicki proboszcz.

Ale otrzymaliśmy od późniejszego papieża, tuż przed pontyfikatem, piękne błogosławieństwo na piśmie. Może byłby to jeszcze jeden dokument, który pokazujemy przy różnych okazjach, gdyby nie zawarte w nim słowa: “ Tak jak błogosławiłem przed ćwierć wiekiem Twoich Rodziców tak i Waszą nowo zakładaną Rodzinę błogosławię". Osobiście pobłogosławił nas dopiero po 13 latach, podczas wizyty we Włocławku 6 czerwca 1991 roku - dodaje.

TRUDNO ZAPOMNIEĆ

Grażyna i Andrzej bardzo zapamiętali to pierwsze i jedyne spotkanie z papieżem. Mogliby długo i ze szczegółami opowiadać jak wcześniej Andrzej, jako wicewojewoda włocławski witał Ojca Świętego przy helikopterze na włocławskim stadionie, o zaproszeniu na prywatne spotkanie, o przygotowaniach do niego. Jak nie doszło do spotkania z papieżem mamy Andrzeja, chociaż była we Włocławku i Ojciec Święty dwukrotnie się o nią dopytywał.
Pamiętają każde słowo, które do nich powiedział, że pamiętał, iż miał im udzielić ślubu. Pani Grażyna mówi krótko, bez egzaltacji: - Był to człowiek, któremu wszyscy muszą ulec. Przy nim każdy był taki pokorny, taki mały. Równocześnie po takim spotkaniu jest się dowartościowanym na całe życie. Jestem przekonana, że jego błogosławieństwo czuwa nad nami i naszą rodziną do dziś.

WPŁYW NA ŻYCIE

Zainteresowało nas, jaki wpływ miała ta szczególna przeszłość na codzienne życie pana Andrzeja, zamiłowanego kolekcjonera starych motocykli, niezłego muzyka, filatelisty, krótkofalowca, fotografika. Miał wiele czasu na analizę tej sytuacji. - (...) Jeżeli zostałem ochrzczony przez księdza Wojtyłę, potem byłem z nim na dwutygodniowym biwaku, gościłem w domu rodzinnym, odwiedzałem w Krakowie - to w sumie, co z tego? ... Wkraczamy w zupełnie inny wymiar, wymiar potrzeb, które każdy ma, odczuwa, a które czasem są uśpione. Są to potrzeby duchowe, potrzeba nadziei, wiary, odnowy. Te spełniał nasz papież. To zmusza do nowego spojrzenia na Kościół przez pryzmat wyniesionego do najwyższej w nim godności Polaka, człowieka, którego znałem osobiście i podziwiałem. Tego się nie zapomina, nigdy. (...) W dzisiejszym czasie nie jest łatwo żyć z samym sobą i wiarą. Tyle atrakcji jest wokół, rosnąca potęga człowieka i świata przedmiotów, coraz większa świadomość uciekającego czasu. Przychodzi jednak chwila, gdy zostajemy sami i warto sięgnąć do źródła, do wzoru. Takim był Karol Wojtyła - zakończył rozmowę Andrzej Kozłowski, pierwszy chrześniak papieża.

SPOTKANIA Z PAPIEŻEM

Stanisławowi Kozłowskiemu nie było dane spotkać się z “Wujkiem" - Papieżem. Po kilku miesiącach bardzo wyczerpującej pracy przy przygotowaniu “papa mobile", zdołał tylko odprowadzić samochód papieski do Warszawy i miał zawał. Gdy papież był w Warszawie, on leżał w fabrycznym szpitaliku. A mieli już umówioną wizytę w Watykanie, razem ze starachowickim proboszczem, zmarłym prałatem Tadeuszem Jędrą.

Pani Jadwiga spotkała się z Janem Pawłem II w Polsce trzykrotnie. Podczas tych spotkań zawsze było bardzo ciepło, serdecznie. Jednak ludzie z otoczenia papieża nieco pospieszali. Tłumaczyli, że Ojca Świętego od rana czekają obowiązki duszpasterskie, że musi wypocząć. Więc musieli się ograniczać w tych nocnych przyjaciół rozmowach.

Z wielką atencją pani Jadwiga na co dzień zajmowała się małym przydomowym ogródkiem, gdzie sporo czasu spędzili na rozmowach z księdzem Wojtyłą. Bardzo przeżywała minione, wyjątkowe lata, których wielu mogłoby jej pozazdrościć.

Reakcje ówczesnych władz na tę osobliwą przyjaźń były różne, przeważnie bardzo nieprzychylne. Kozłowscy byli inwigilowani w sposób ciągły. Po każdej wizycie, najpierw księdza, potem biskupa i kardynała Karola Wojtyły, pan Stanisław musiał na drugi dzień tłumaczyć się w siedzibie Służby Bezpieczeństwa. Gdy zmarł, to wzywano na “rozmowy" wdowę. Podczas jednej z takich rozmów, gdy dopytywano się czy otrzymuje dolary z Rzymu, zagroziła, że napisze do papieża o ich poczynaniach. Takie fałszywe informacje, rozsiewane celowo po Starachowicach, znalazły posłuch u niektórych mieszkańców.

Dlatego mieszkający w Starachowicach Piotr Kozłowski, stanowczo odmawia rozmów o tamtym czasie, o tamtych doświadczeniach. Andrzejowi, mieszkającemu we Włocławku to mniej przeszkadza. Ich mama, jako absolwentka krakowskiego Konserwatorium Muzycznego zarabiała na życie nauką gry na fortepianie, w szkole muzycznej i podczas domowych korepetycji.

STAWIAŁ NA RODZINĘ

Zastanawiające, ale z tej dwudziestki krakowskich przyjaciół nikt nie został księdzem, ani zakonnicą. Dopiero wśród ich dzieci jest trzech księży. Karol Wojtyła stawiał na rodzinę! Ten umowny zwrot “Wujku", przydatny w latach pięćdziesiątych, w prywatnych kontaktach tej grupy, bądź co bądź z księdzem, stał się swoistym, ciepłym symbolem tej przyjaźni. Ojciec Święty wciąż pamiętał imiona swoich chrześniaków, zawsze się o nich i ich rodziny dopytywał w swoich listach, pytał o wnuków. W tych ciepłych, osobistych listach jawił się, jako zwykły, serdeczny człowiek.

PO LATACH

Dom, w którym mieszkali Kozłowscy w Starachowicach został sprzedany, wyremontowany przez nowych właścicieli i zanikają w nim elementy wystroju wnętrza z czasów odwiedzin Karola Wojtyły. Podobnie jest w przydomowym ogrodzie.

Na miejscu drewnianego kościoła Wszystkich Świętych gdzie Karol Wojtyła chrzcił dwójkę dzieci państwa Kozłowskich stanęła nowa świątynia. Na jej frontonie umieszczono płaskorzeźbę poświęconą Janowi Pawłowi II. Decyzją biskupa radomskiego Zygmunta Zimowskiego, ten kościół w diecezji radomskiej jest i będzie miejscem kultu Jana Pawła II. Tu po każdej mszy jest odmawiana modlitwa za naszego papieża.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Papieski dom i chrześniak - wspomnienie przyjaciół Papieża ze Starachowic - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie