Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pekin nie przestaje zaskakiwać

Paweł Kotwica
Niektóre budynki zaskakują pomysłami architektonicznymi.
Niektóre budynki zaskakują pomysłami architektonicznymi. P. Kotwica
Pekin, chociaż byłem w nim niemal trzy tygodnie, do końca nie przestawał mnie zaskakiwać.

W Pekinie można się poczuć Europejczykiem pełną gębą. Szczególnie w dzielnicach nieco oddalonych od olimpijskiego centrum, gdzie nie ma wielu przybyszów ze Starego Kontynentu.

Mój hotel jest właśnie w takim miejscu. Recepcjonistki są dla mnie bardzo miłe, spełniają każdą prośbę, potrafią być wręcz krępujące, otwierając mi drzwi do taksówki czy, jeśli pada deszcz, odprowadzając mnie do niej pod parasolem. Gdyby nie bariera językowa, mógłbym tu mieszkać. Ale i to się zmienia. Młodzi Chińczycy są bardzo ciekawi świata i szybko się uczą. Zhia, szef moich recepcjonistek, na pytanie, czy wie, gdzie leży Polska, odpowiada: - Oczywiście, między Rosją a Niemcami. Warszawa, Kraków… - wymienia bez zastanowienia. Pyta mnie, jak się mówi po polsku "dzień dobry", "cześć", "dziękuję". Łamie sobie język nieprawdopodobnie, ale gdy wychodzę z hotelu kilkanaście minut później, żegna mnie czyściutkim "cześć". Zapamiętał!

Możemy mieć kompleksy

Każda europejska stolica może pozazdrościć Pekinowi rozmachu, z jakim się rozbudowuje. Co kilkaset metrów stoją supernowoczesne, zaskakujące pomysłami architektonicznymi biurowce, pomiędzy nimi budują się kolejne. - Byłem w Pekinie 20 lat temu, wraz z drużyną koszykarek. To, co teraz zobaczyłem, to coś nieprawdopodobnego. Wtedy było to szare miasto, pełne szarych ludzi, w szarych mundurkach, teraz pełno drapaczy chmur, neonów, autostrad, sklepów - mówi dziennikarz Telewizji Polskiej, Maciej Starowicz.

Sztuka gotowania

Popołudnia Chińczycy coraz częściej spędzają w restauracjach i barach. Chodzą nie tylko do jadłodajni, serwujących ich rodzimą kuchnię - młodzi wybierają najczęściej wszechobecne tu KFC i McDonald's. Gotowanie to w Chinach sztuka stawiana na równi z muzyką, teatrem i filozofią. Mieszkańcy Państwa Środka przywiązują niezwykłą wagę do ceremoniału jedzenia. Bardzo zwracają uwagę na jego jakość - podanie nieświeżego jedzenia grozi właścicielowi restauracji poważnymi sankcjami, z więzieniem włącznie.

Kilka razy wybrałem się już do tradycyjnej, chińskiej restauracji. Jest w czym wybierać, bo w Pekinie jest, aż trudno uwierzyć, 200 tysięcy restauracji, barów i knajpek. W sobotę, wczesnym popołudniem, trudno było o stolik. Miejscowi przychodzą tu całymi rodzinami. Siadają przy dużych stołach, w którego centrum znajduje się duże zagłębienie, a w nim gazowy palnik. Wstawiona do niego żeliwna misa z zupą czy czymś w rodzaju gulaszu, przyjemnie bulgocze, a potrawa jest cały czas gorąca. Chińczycy wybierają kąski pałeczkami. Wspólne dla wszystkich znajdujących się przy stole biesiadników są również przystawki i sałatki. W złym tonie jest kładzenie pałeczek bezpośrednio na stole - trzeba je oprzeć o talerz, wbijanie ich w półmisek z ryżem czy makaronem - to sposób przygotowywania rytualnego posiłku dla zmarłych i stukanie nimi o talerz czy brzeg stołu - tak robią żebracy, proszący o kąsek ze stołu.

Pije się głównie zieloną herbatę i piwo, które jest słabsze i mniej intensywne w smaku, niż europejskie, ale smaczne. Półlitrowa butelka kosztuje 8 juanów, czyli około 2,5 złotego. W każdej restauracji są lodówki z colą i innymi zachodnimi napojami, w wielu również na półkach stoją markowe whisky. Można spróbować również smacznego chińskiego czerwonego wina lub wypijanego podobnie jak w Polsce "do dna", wysokoprocentowego baijiu.

Danie na porcelanie

Prawdziwą chińską knajpę, prowadzoną przez prawdziwych Chińczyków, poznaje się ich po tym, że… nie znają tam ani słowa po angielsku. Na szczęście menu jest obrazkowe, ale lepiej próbować dopytać, bo nie zawsze to, co wygląda jak ryba, pływało w wodzie, a to, co wygląda jak kurczak, rzadko miało matkę kurę. Większość potraw wygląda tajemniczo i trudno zgadnąć, z jakiego zwierza jest to, co dostajemy na pięknym, porcelanowym, ręcznie malowanym (w taniej knajpie!) talerzu. Przed olimpiadą 140 pekińskim restauracjom, które podawały dania z psów, zabroniono tego, ale nadal można serwować potrawy ze szczurów. Dodam, że jeśli ktoś był w nawet najlepszej chińskiej w restauracji w Polsce, może nie mieć pojęcia o tej kuchni. Na miejscu to jednak zupełnie co innego.

Kolejny stereotyp - że Chińczycy jedzą tylko ryż - to też nieprawda. W północno-wchodnich Chinach, gdzie leży Pekin (jego chińska nazwa - Beijing - oznacza "północną stolicę") uprawia się głównie pszenicę, a więc dominują makarony i kluski gotowane na parze. Te pierwsze, polskie kluski czy włoskie pasty przypominają tylko z wyglądu - są inne w smaku i są rozgotowane prawie na papkę. Do zup dodaje się makaron sojowy lub ryżowy, twardszy i dłuższy. Zupę również je się pałeczkami - wybiera się z miseczki makaron, warzywa i mięso, a potem wypija zupę.

Ryż dominuje na południu Chin, w regionie kantońskim. Tam również częściej niż w Pekinie używa się woków - wielkich żeliwnych mis do smażenia i gotowania.

Siorbanie i inne dźwięki

Siorbanie zupy z miseczki podsuniętej pod sam nos czy donośne beknięcie na zakończenie jedzenia nikogo tu nie gorszą. Wręcz przeciwnie - świadczy o tym, że jedzenie smakuje. Chińczycy nie przejmują się w ogóle tym, że coś spada im z pałeczek czy wychlapuje z miski. Dlatego bielutkie obrusy w restauracjach po kilku minutach biesiadowania są zapaćkane sosami, na stole poniewierają się ości ryb, pancerzyki po krewetkach, muszle z małży, resztki warzyw i owoców. Kości z kurczaka czy kaczki są często zrzucane pod stół. Ale zanim przy stoliku pojawią się kolejni goście, wszystko jest błyskawicznie sprzątane.

Za równowartość 20 złotych zjadłem miskę smażonego na oleju sezamowym groszku cukrowego, rybę w sosie, w którym pływały grzyby i coś jeszcze, czego nie potrafiłem zidentyfikować - wyglądało jak biały koralowiec albo kalafior z białego mięsa i popiłem to dwoma chińskimi piwami. Innego dnia spróbowałem kaczki pieczonej - była pyszna. Podano ją pokrojoną w paski - razem z kośćmi i łbem wraz z dziobem! W tej knajpce serwowano również ryby, które najpierw wybierało się, gdy jeszcze pływały w akwarium.

Tylko pałeczki

Oczywiście do operowania jedzeniem nie podaje się tu europejskich sztućców, są tylko pałeczki, a na nóż i widelec można liczyć w droższych restauracjach. Przed wyjazdem do Chin sporo się naczytałem, że warto nosić takie pałeczki przy sobie, bo te, w restauracjach, bywają obrzydliwie brudne. Nie wiem, czy z okazji igrzysk wzrosła świadomość zdrowotna Chińczyków, czy taki nakaz przyszedł z komitetu, ale pałeczki dostajemy za każdym razem świeżutkie, zapakowane w folię. Kolega dziennikarz z Zielonej Góry, nie radząc sobie pałeczkami z drobniutko pokrojonym mięsem, poddał się, poprosił o łyżkę lub widelec i dostał… łyżkę, służącą do nalewania sosów. Niczego innego w kuchni nie było.

Bronią się przed napiwkami

W Chinach nie ma zwyczaju dawania napiwków, kelnerzy czy taksówkarze wręcz bronią się przed ich przyjmowaniem. To efekt wieloletniego wbijania im do głowy, że przyjmowanie czegokolwiek ponad to, co się "urzędowo" należy, jest przestępstwem. Ten sposób myślenia zaczyna się zmieniać, ale bardzo powoli. Przy sąsiednim stoliku dwóch dziennikarzy z Francji niemal siłą wcisnęło kelnerce 2 juany, czyli 60 polskich groszy, napiwku. Kiedy w końcu dała się namówić, kierownik sali osobiście wyszedł zza baru i kłaniając się w pas, otworzył im drzwi. Zresztą otwieranie drzwi gościom to powszechny obyczaj w hotelach, restauracjach i bankach.

W Pekinie wiele rzeczy można kupić, podobnie jak w Polsce wczesnych lat 90., z chodnika. Również jedzenie. Sprzedaje się smażone w głębokim oleju pierożki, makaron z kurczakiem i warzywami, na deser sezamowe kulki z miodem, a zupę leją… prosto z wiadra. Danie można zjeść na miejscu, z papierowego talerzyka czy plastikowej miseczki, choćby przysiadając na murku lub trawniku, albo zabrać na wynos w styropianowym opakowaniu. Jak mówią mieszkający tu Europejczycy, przypadki zatruć takim fast-foodem są niezwykle rzadkie, wszystko jest ze świeżych półproduktów, a przede wszystkim bardzo tanie. Za sytą porcję makaronu - próbowałem, bardzo dobre! - płaci się 6 juanów, czyli około 2 złote.
Jeżdżą i chodzą, jak chcą

O pekińskich taksówkarzach można bez ryzyka powiedzieć - są chyba najgorsi na świecie, zupełnie nie znają topografii miasta, nawet nieodległych ulic.

Przy okazji igrzysk olimpijskich na pekińskich ulicach pojawił się prosty, ale jak się okazuje, zupełnie niepraktyczny wynalazek. Na niemal każdym skrzyżowaniu przy zielonym świetle znajduje się licznik, pokazujący sekundy upływające do zmiany świateł. Ale Chińczycy przechodzą przez jezdnię, jak chcą, kiedy chcą i gdzie chcą. Stada samochodów, rowerów, motorynek - duże motocykle to tutaj rzadkość, i rikszy manewrują między gromadami ludzi, którzy kręcą się po szerokich pekińskich ulicach, jak po bazarze. Co ciekawe, policja przygląda się temu bez reakcji, a podczas mojego pobytu w Pekinie nie widziałem ani jednego wypadku, stłuczki, czy nawet zwykłego zarysowania lakieru albo urwania lusterka. Kierowcy nie mają w zwyczaju przepuszczać pieszego, choćby to była kobieta w dziewiątym miesiącu ciąży.

Trzeba dodać, że na żadnej pekińskiej ulicy nie spotkałem żadnej wyrwy, pęknięcia nawierzchni czy studzienki kanaliza-cyjnej. Dominuje świeży asfalt. W nocy każda jezdnia jest sprzątana maszynowo, a w słoneczne dni co kilkanaście minut przejeżdżają polewaczki.

Bardziej z ciekawości niż z konieczności przejechałem z mojego hotelu na obiekty olimpijskie nie dziennikarskim autobusem, a metrem. Przed igrzyskami w Pekinie było 8 linii metra, a ich łączna długość wynosiła 212 kilometrów. Na trasie były 123 stacje. Tuż przed olimpiadą otwarto kolejne trzy linie. Dziennie pekiński subway przewozi 3 miliony 500 tysięcy pasażerów. Budowa metra w Pekinie rozpoczęła się w 1965 roku, jednak aż do 1977 roku poruszali się nim tylko partyjni notable, zwykli obywatele nie mogli z niej korzystać, musieli stać w korkach albo jeździć rowerami.

Pani ustępuje panu

Od kilku lat metro było systematycznie modernizowane. Jego wystrój nie ma nic wspólnego z socrealistycznym przepychem jego moskiewskiego odpowiednika. Zakupiono klimatyzowane wagony, zautomatyzowano system zakupu i kontroli biletów. Powstała linia łącząca miasto z odległym o 30 kilometrów lotniskiem. Linię numer 8 przedłużono tak, aby dojeżdżała do głównych aren sportowych w Olympic Green Center i do wioski olimpijskiej, w której mieszkają sportowcy. Co ciekawe, z tego odcinka trasy "ósemki" mogą korzystać jedynie posiadacze biletów na imprezy igrzysk oraz osoby oficjalnie akredytowane - sportowcy, trenerzy, działacze, dziennikarze i wolontariusze - ci mają darmowe przejazdy. Przed wejściem do tego odcinka metra przechodzi się przez wykrywacze metali i materiałów niebezpiecznych.
"8" to jednocześnie najbardziej zatłoczona podczas igrzysk linia. Przekonałem się o tym na własnej skórze - przy przepychaniu do wagonika przydają się wzrost - większość Chińczyków nie przekracza 170 centymetrów, masa - Chińczyk tak zwanej średniej budowy to rzadkość - większość jest bardzo drobna, i… łokcie. Co ciekawe, przepychanie się w kolejce do metra czy gdziekolwiek indziej nie jest tu źle postrzegane.

Innym dziwnym dla Europejczyka zwyczajem w metrze jest często zdarzające się ustępowanie miejsca przez kobiety nawet młodszym mężczyznom.

Miotła niczym karabin

A tradycyjna chińska pracowitość? Tu nie uchowa się żaden papierek. Zaraz go dostrzegą czujni porządkowi. Na głównym korytarzu biura prasowego co kilka metrów dyżuruje pracownik, który stoi na baczność i trzyma miotłę niczym karabin. Kiedy tylko kątem oka ujrzy papier, rozlany napój czy coś jeszcze innego, od razu go usuwa. Po chwili zastyga w swojej poprzedniej pozie.

W każdej ubikacji jest człowiek, który non stop je wyciera, psika perfumami, wręcz czyha koło kabin. Ktoś wychodzi, a on go niemal mija w drzwiach i już czyści. Zresztą cały Pekin jest bardzo czysty, przynajmniej na czas igrzysk.

Śpij spokojnie, ktoś czuwa

Podczas pobytu w Pekinie przypomniało mi się hasło z głębokich czasów Polski Ludowej: "Obywatelu, śpij spokojnie, ORMO czuwa". Na czas igrzysk władze Pekinu wprowadziły "rewirowych". To przeważnie emeryci, którzy krążą wokół jednego kwartału domów z czerwoną opaską na ręku. Mają za zadanie zgłaszać policji o wszystkim, co nie jest tak i pilnować porządku. Więc siedzą od rana do wieczora i obserwują. Co 50 metrów przy dwuipółmetrowym płocie, oddzielającym areny olimpijskie od reszty miasta, stoi policjant. Cały czas na baczność.

Zapraszają na masaż

Ulicy Datun Lu, stąd już widać centrum prasowe. Tam przycupnęły sklepiki, kioski z gazetami, knajpki Ulica już się oswoiła z tłumem zagranicznych dziennikarzy. Już nie patrzą na nas z takim szalonym zainteresowaniem, jak pierwszego dnia. Przed jedną z klatek schodowych zobaczyłem napis po angielsku: "To nie wejście na taras kawiarni!". Widocznie spragnieni kawy, a jeszcze bardziej piwa redaktorzy notorycznie mylili wejścia i przerywali sen mieszkańcom.

Ale Chińczycy, chociaż żyją w systemie, gdzie nie funkcjonują do końca normalne prawa ekonomiczne, szybko się uczą. Bardzo blisko biura prasowego napadło mnie kilka jednakowo ubranych dziewcząt i serdecznie zapraszały "na górę". Kiedy odmówiłem, wcisnęły mi ulotkę: "Welcome! Body massage". Widać, że właściciel salonu wyczuł koniunkturę...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Pekin nie przestaje zaskakiwać - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie