(fot. Marzena Kądziela)
Zwiedzając nadmorski Durban pełen miłośników windsurfingu z całego świata wpadliśmy na pomysł, by zajrzeć poza miasto wieżowców, eleganckich sklepów i pięknych plaż, do slumsów, zwanych township, dzielnic w całości zamieszkanych przez Murzynów. Nasza przewodniczka przez kilka godzin pertraktowała ze znajomymi na tyle skutecznie, że przed hotelem zjawił się zdezelowany busik z czarnym kierowcą i przewodnikiem. Bez nich nasza eskapada nie byłaby zbyt bezpieczna.
DEBATA W JĘZYKU ZULU
Cieszymy się, bo odwiedzimy znaną uzdrowicielkę cieszącą się wielkim uznaniem wśród czarnej ludności podmiejskiej dzielnicy. Szybko kończą się szerokie trakty, zjeżdżamy w krętą drogę pełną wertepów. Silnik gaśnie. Musimy wysiąść, kierowca twierdzi, że pod górkę nie podjedzie z nami. Idziemy więc piechotą wśród gdakających kur, kałuż, między bujnymi krzakami. Nagle zza ściany zieleni ukazuje się elegancki czarny mężczyzna. Biała koszula, krawat, ciemne spodnie. Wygląda jak urzędnik. Staje przed nami i... trudno mi pohamować śmiech. "Urzędnik" jest boso. To ktoś w rodzaju wodza, szefa dzielnicy. Pyta, po co przyjechaliśmy. Murzyni szybko przechodzą z języka angielskiego na zulu i dalsza ich dysputa nie jest dla nas zrozumiała. Po krótkiej dyskusji bosy wódz pokazuje ręką dalszy kierunek jazdy.
(fot. Marzena Kądziela)
NA HEMOROIDY I NIESZCZĘŚLIWĄ MIŁOŚĆ
Mijamy błotniste trakty i domostwa sklecone z byle czego, dojeżdżamy wreszcie do pani "doktor". Od razu widać, że nie jest to zwykła mieszkanka czarnej dzielnicy. Jej dom zbudowany jest z kamienia, na maleńkim podwórku czysto. Przed posesją niewielka kolejka kobiet - pacjentek. Z chaty wychodzi starsza Murzynka, kolorowo ubrana z twarzą wysmarowaną białym mazidłem. Dumnie podniesiona głowa i niezwykle poważna mina świadczą o tym, że to nie byle kto. To uzdrowicielka, szamanka, znachorka, odczyniaczka zła. Dla miejscowych po prostu doktor. Za nią podążają trzy nieco młodsze pomocnice.
Uzdrowicielka ma pełne ręce roboty. Zajmuje się nie tylko zwykłymi chorobami. Potrafi także sprawić, że ukochany mężczyzna powraca do porzuconej kobiety, kochance męża pojawiają się dokuczliwe hemoroidy, a złej sąsiadce wyrasta szpecący pypeć na nosie. Gadatliwe żony przemieniają się w potulne i milczące, a plotkarkom język staje kołkiem. Szamanka uważa, że przyczyną każdej fizycznej i psychicznej choroby są uroki i klątwy rzucane przez nieżyczliwych ludzi. Dlatego też, podczas "zabiegu" próbuje, w transie, zlokalizować taką osobę i sprawić, by urok został cofnięty.
(fot. Marzena Kądziela)
GABINET I EGZOTYCZNA APTEKA
Dumna kobieta pozwala nam na obejrzenie "gabinetu". Jest nim schludne pomieszczenie w lepiance na końcu podwórka. Jedynym meblem jest kolorowa derka rozłożona na podłodze. O wiele lepiej prezentuje się apteka. Tu mnóstwo półek, na których stoją woreczki z ziołami, słoiki, butelki z różnymi miksturami. Obok przygotowane do przeróbki stosy suchych roślin, nasiona, liście.
Potem znachorka prowadzi nas do własnych apartamentów. Kuchnia i pokój, w porównaniu do tego, co widziałam w slumsach, prezentują się imponująco. Można usiąść na aksamitnej kanapie, obejrzeć telewizję, wypić herbatę przy składanym turystycznym stoliku. W kuchni piec opalany drewnem i lodówka - chluba właścicielki. Wszędzie mnóstwo bibelotów od plastikowych kaczuszek, przez porcelanowe lalki i dziergane na szydełku wazoniki.
(fot. Marzena Kądziela)
DYMNA TERAPIA
Na podwórku pojawiają się pacjentki. Pomocnica znachorki wrzuca do talerza różne zioła, po czym podpala je. Ognia właściwie nie widać, bo nie on jest tu najważniejszy. Rolę uzdrawiającego środka pełni dym. Kobiety prawie z aptekarską dokładnością wrzucają różnego rodzaju suszone rośliny. Niektóre z nich, mają ponoć odurzającą siłę, wprowadzającą znachorki w trans. Pacjentki nachylają się po kolei nad tlącym się małym ogniskiem i wykonują gesty, jakie nakazuje uzdrowicielka.
Do rytuału przyłączam się także ja. Od kilku dni mam kłopoty żołądkowe, "obmywam" więc dymem twarz, dotykam rękami zanurzonymi w aromacie brzuch i głowę. Biorę w dłonie popiół i mocno wdycham jego woń. Kicham. Znachorki są zadowolone. Kicham znowu i znowu.
Odsuwam się od dymiącego talerza, bo kobiety przystępują do dalszej części ceremonii. Jedna z nich, chyba najmłodsza, siada przy bębnie, na którym wystukuje rytm. Pozostałe trzy "lekarki", trzymając w rękach jakieś dziwne narzędzia zaczynają tańczyć i śpiewać. Przytupują, obracają się wokół siebie, schylają, prostują, sprawiają wrażenie, jakby zatracały kontakt z rzeczywistością. To także element kuracji mający na celu wzmocnienie działania ziół i odczynień.
Po tańcu znachorka znowu przyjmuje pozę dumnej i ważnej. Na kamieniu kładzie koszyk, do którego należy wrzucić pieniądze. Bez tego datku kuracja nie byłaby ważna. Wrzucam 10 randów i odchodzę. O żołądkowych dolegliwościach zapomniałam.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?