Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z przewodniczącym Stowarzyszenia Radomski Czerwiec'76

Piotr Kutkowski
Stanisław Kowalski, przewodniczący Stowarzyszenia Radomski Czerwiec 76.
Stanisław Kowalski, przewodniczący Stowarzyszenia Radomski Czerwiec 76. Piotr Kutkowski
Rozmowa ze Stanisławem Kowalskim, przewodniczącym Stowarzyszenia Radomski Czerwiec 76, na własnej skórze odczuł bicie na „ścieżkach zdrowia”

25 czerwca 1976 roku był pan razem z innymi protestującymi w gmachu Komitetu Wojewódzkiego PZPR. W jaki sposób trafił pan do aresztu?

Tego dnia spokojnie wróciłem do domu. Nie wychodziłem już z niego, zrobiłem to dopiero następnego dnia, już po zamieszkach. O tym, że dwukrotnie zajeżdżali pod dom milicjanci, by mnie zabrać, powiedział mi kolega. Wracałem opłotkami. Przez znajomego nieoficjalnie dowiedziałem się, że prokuratura chce mnie tylko przesłuchać jako świadka. Obiecywano mi, że jak się zgłoszę, nic mi się nie stanie. Do prokuratury poszedłem w asyście żony i szwagra. Przesłuchanie wyglądało tak, jak obiecywano: było grzecznie i bez stawiania zarzutów. Na koniec dowiedziałem się, że mam jeszcze tylko pójść do komendy milicji, aby podpisać jakieś dokumenty. Za drzwiami komendy zupełnie zmienił się dla mnie świat.

Był pan bity?

Bicie i kopanie zaczęło się już w holu. Dźwięk tych świszczących pałek będę pamiętał do końca życia. Starałem się walczyć, ale nie miałem szans. Skatowanego rzucono mnie na dołek, a tam takich jak ja było już wielu. Potem katowano mnie na przesłuchaniach i w drodze na nie. Któregoś razu, widząc stojący na schodach szpaler oprawców z pałkami w rękach, przeskoczyłem przez poręcz i poszybowałem z drugiego piętra w dół. Upadłem na kratę zabezpieczającą schody. Czułem ból, ale spotęgował się on wskutek uderzeń milicjantów, którzy mnie dopadli. Na szczęście wyciągnął mnie inny milicjant, który też mieszkał na Glinicach i znał mnie z widzenia.Tamten incydent okupiłem wylewem krwi na płuca, siniaków trudno było się nawet doliczyć.

Czy na tym bicie skończyło się?

Gdy zawieziono mnie go do aresztu śledczego przy ulicy Malczewskiego myślałem, że najgorsze mam już za sobą. Na dziedzińcu czekał na mnie i innych więźniów kolejny szpaler oprawców. Znowu bicie, znowu upokarzanie. Było straszenie, że za obalanie ustroju zostanę wywieziony na „białe niedźwiedzie”. Uważałem się za twardziela, ale załamałem się i próbowałem powiesić się w celi. Uratował mnie Zygmunt Zaborowski: „Kajtuś, co robisz?” - powiedział.

Był ktoś z tamtej strony kogo dobrze pan wspomina?

Tylko prokuratora, który prowadząc przeciwko mnie śledztwo nie ukrywał jednocześnie, że bardzo mi współczuje. Widocznie robił to, co mu kazano, ale przy tym wszystkim na pewno nie był hieną, a człowiekiem.

Jak zakończyło się śledztwo? Procesem, który toczył się w Radomiu. Skazano mnie na trzy lata więzienia. Opuściłem je w styczniu 1977 roku, po zmniejszeniu kary przez Sąd Najwyższy. Do domu wróciłem, mając już zmarnowane zdrowie. Na pracę w Radomiu nie miałem co liczyć, na sportowca już się nie nadawałem. Brakowało mi już tego, co w karierze sportowca najważniejsze: woli walki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie