Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajna historia z Radomia. "Echo" odkrywa nieznane fakty z czasów wojny

Piotr KUTKOWSKI [email protected]
Nigdy osobiście nie sprawdzali działania granatów, ale jak przekonuje Anna Barankiewicz jakość była gwarantowana.
Nigdy osobiście nie sprawdzali działania granatów, ale jak przekonuje Anna Barankiewicz jakość była gwarantowana. Piotr Kutkowski
W Radomiu w czasie II wojny światowej działała podziemna wytwórnia granatów. Nie wiedzieli o niej do tej pory historycy, my dowiedzieliśmy się po opublikowaniu artykułu o wytwarzaniu w Jedlińsku zapalników do granatów.

ZAPALNIKI Z JEDLIŃSKA

ZAPALNIKI Z JEDLIŃSKA

W ubiegłym tygodniu pisaliśmy o podziemnej wytwórni zapalników do granatów w Jedlińsku w 1943 i 1944 roku. Utworzył ją w swoim domu Józef Fijałkiewicz, pseudonim "Jałowiec" komendant podobwodu Armii Krajowej w Jedlińsku.

Budynek został odpowiednio przygotowany w kryjówki i wyjścia awaryjne. W produkcję zaangażowane były - według Zbigniewa Fijałkiewicza, syna Józefa Fijałkiewicza tylko cztery osoby - Włodzimierz Zakrzewski chemik z Radomia, który odpowiadał skład chemiczny zapalników, Wiktor Chodowicz, Kazimierz Mroziewicz i on sam. Węgiel drzewny, który stanowił jeden z surowców wypalany był w domowym piecu z wyselekcjonowanego drewna.

Metalowe korpusy zapalników były transportowane z Suchedniowa ukryte w beczkach z karbidem, którego odbiorcą teoretycznie miała być kierowana przez Józefa Fijałkiewicza, legalnie działająca spółdzielnia Społem. Cała produkcja odbywała się w nocy, ale bywało też, że i w ciągu dnia.

- Zdarzało się nam wyprodukować za jednym razem nawet 200 zapalników. W sumie zrobiliśmy ich kilka tysięcy - twierdzi Zbigniew Fijałkiewicz.

Według niego odbiorcami wyprodukowanych już zapalników byli mężczyźni w mundurach granatowych policjantów. Zastrzega przy tym, że nie wie czy rzeczywiście służyli oni w policji, czy tylko pod policjantów się podszywali.

- Gotowe zapalniki pakowaliśmy do specjalnie przygotowanych drewnianych skrzynek, potem były one wywożone na wozach konnych na stację kolejową i ładowane do pociągów. Dalszy transport miał się odbywać do Warszaw, ale gdzie ostatecznie one trafiały - tego nie wiem - mówił Zbgniew Fijałkiewicz
Produkcja zapalników w Jedlińsku zakończyła się według w 1944 roku.

Tekst pod tytułem "Tajna historia z Jedlińska" ukazał się 6 lipca "Relaksie", po jego lekturze skontaktował się z nami mieszkaniec Radomia, Wojciech Barankiewicz.

- Pisaliście o produkowaniu w Jedlińsku zapalników do granatów, które później były zabierane i wywożone. Jak myślę, te zapalniku służyły później do montażu granatów w moim rodzinnym domu. Zajmowali się tym mama i ojciec - mówił.

I zaproponował spotkanie ze swoją mamą, Anną Barankiewicz.

MĄŻ MAŁO MÓWIŁ

Mały domek stoi w bocznej uliczce na zapleczu zakładów tytoniowych. Kiedyś w pobliżu biegła też bocznica kolejowa. Anna Barankiewicz ma 86 lat. Domek kupili jej rodzice jeszcze przed wojną, ale rodzina przeprowadziła się do niego z Placu Konstytucji 3 Maja dopiero w 1942 roku.
W 1943 roku 17-letnia wówczas Anna Zoń wyszła za mąż za starszego od niej o 14 lat Teodora Barankiewicza.

- Mąż pracował na kolei, był zegarmistrzem i miał niesamowity zmysł do konstruowania i naprawiania precyzyjnych przedmiotów - opowiada. - Dużo pracował, mało mówił o tym, co robi. O tym, że działał w konspiracji nawet ja mogłam się jedynie domyślać i tylko dlatego, że pojawiały się w naszym domu ulotki, kontaktowali się z mężem jacyś ludzie. Ale w nic mnie nie wtajemniczał. Widocznie bał się o mnie i o to, że jako bardzo młoda dziewczyna nie będę w stanie uniknąć zagrożeń.

Anna Barankiewicz przypomina sobie kilka dramatycznych epizodów z okresu okupacji - ładowanie przez Niemców Żydów do stojących na bocznicy wagonów, aresztowanie sąsiada, który pracował w Fabryce Broni i został stracony przez okupantów, zatrzymanie przez Niemców jej męża w czasie pracy i swoją interwencję.

- Nie wiem, czy to pomogło, ale mąż został wypuszczony. Widocznie nie mieli na niego żadnych dowodów. On sam nie opowiadał o tej sprawie - zaznacza Anna Barankiewicz.

SIDOLÓWKI

Pomimo tych zagrożeń w 1944 roku mąż oznajmił jej, że w ich domu będą wytwarzane granaty. Mieli to robić tylko we dwójkę.

- Korpusami były puszki po "sidolu", stąd granaty nazywaliśmy sidolówkami - opowiada. - Nie wiem skąd pochodziły, mąż je sam przynosił. Ja chodziłam do zakładu rzemieślniczego, który prowadził kolega męża. Zabierałam stamtąd pocięte na drobne kawałki gwoździe, wrzucaliśmy je następnie do puszek i zasypywaliśmy wybuchowym proszkiem. Na koniec mąż wkręcał w puszkę zapalnik - wspomina Anna Barankiewicz.

Całym zaopatrzeniem zajmował się jej mąż, odbiorcami gotowych granatów byli według Anny Barankiewicz trzej młodzi mężczyźni, którzy zabierali je w teczkach. Kim byli tego nie wie, jest natomiast pewna, że granaty te potem służyły powstańcom w Warszawie.

- Gdy powstanie upadło dostaliśmy informację, by zakończyć produkcję - twierdzi Anna Barankiewicz. - Mąż zabrał wówczas worek z substancją wybuchową i rozsypał ją na polach…
Nigdy nie sprawdzali jakości granatów, ale jak przekonuje Anna Barankiewicz jakość była gwarantowana. - Reklamacji nie mieliśmy…

KOBIETA - ZEGARMISTRZ

Niemcy na szczęście nie wpadli na trop ich wytwórni, nie wiedzieli o niej nawet najbliżsi.
W 1944 roku Anna Barankiewicz urodziła córkę, rok później przeniosła się z mężem do Gdańska, gdzie przyszło na świat dwoje dzieci. Powróciła z nimi do Radomia w 1948 roku, potem urodziła jeszcze syna. Mąż przez siedem lat prowadził w Warszawie zakład zegarmistrzowski.

Podobny otworzył później przy ulicy Słowackiego w Radomiu, pracując jednoczenie na kolei. - Ojciec był autorem różnych wynalazków, jego dziełem były między innymi umieszczone z tyłu parowozów lampy akumulatorowe - mówi z dumą Wojciech Barankiewicz. - Wieczne zapracowany, wracał do domu późnym wieczorem.

Potwierdza to Anna Barankiewicz. - Doszło do sytuacji, że to ja musiałam naprawiać zegarki w zakładzie i w końcu wyuczyłam się tego zawodu, zdobywając dyplom czeladnika. Byłam chyba jedyną kobietą - zegarmistrzem w Radomiu i jedną z nielicznych w Polsce.

TAJEMNICE

Jak opowiada Wojciech Barankiewicz, jego ojciec o wojennych dokonaniach niewiele mówił.
- Myślę, że decydowały o tym czasy, w których żył a także to, że rodzice nie zabiegali o rozgłos. Jedynym świadectwem działania podziemnej wytwórni granatów w naszym domu było pismo z Londynu z podziękowaniami, które jednak ojciec ukrył i w ten sposób bezpowrotnie zaginęło.

Teodor Barankiewicz zmarł w 1992 roku, w 1996 roku Anna Barankiewicz zamknęła zakład zegarmistrzowski. - W latach okupacji byłam jeszcze bardzo młodą dziewczyną, bardzo bałam się, ale chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę z podejmowanego ryzyka. Czas na refleksję przyszedł dopiero po latach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie